środa, 3 kwietnia 2019

The Last Internationale - Soul on Fire [2019]


The Last Internationale to grupa z Nowego Jorku, która zadebiutowała dobrą dekadę temu i zdążyła już wypuścić kilka interesujących wydawnictw, choć mam wrażenie, że pewien rozpęd, który był udziałem zespołu, gdy dołączył do niego Brad Wilk z Rage Against the Machine, a potem udało się dostać jako support na trasy kilku legend rocka, jakoś stracił w ostatnim czasie na mocy. Zastanawiałem się nawet, czy to aby nie koniec zespołu. Tak to jakoś jest ostatnimi czasy, że te nowe, wyskakujące z różnych miejsc dwu i trzyosobowe formacje grające nowoczesną wersją garażowego rocka, często pojawiają się nagle i równie nagle znikają po jednej czy dwóch płytach. Na szczęście The Last Internationale nie zniknęli. Duet Delili Paz (wokale, bas, gitara akustyczna, instrumenty klawiszowe) i Edgeya Piresa (gitara) – tym razem wspomagany przez Joeya Castillo (większość płyty) i Claudia Tavaresa (trzy utwory) na perkusji – powrócił bardzo udanie albumem Soul on Fire, na którym znajdziemy dziesięć raczej niezbyt skomplikowanych, ale bardzo przyjemnych i wpadających w ucho, przeważnie niezwykle dynamicznych i efektownych rockowych numerów.
 

Tym, co zwraca uwagę już przy pierwszym odsłuchu Soul on Fire, jest właśnie spora dynamika tych utworów oraz atrakcyjne, efektowne wręcz brzmienie całości. Z jednej strony jest gęsto dzięki kilku ścieżkom gitar i klawiszy, z drugiej zaś strony mocne rytmy wybijane przez perkusistów sprawiają, że te utwory zabrzmią dobrze nie tylko podczas domowego odsłuchu, ale także wtedy, gdy posłuchamy ich na żywo w trakcie koncertów w mniejszych i większych salach. Po to muzyka wręcz stworzona właśnie do wspólnego wczuwania się w nią na koncertach. Hard Times – pierwszy „prawdziwy” numer po Intrze – od razu stawia na nogi i znakomicie zapowiada w zasadzie wszystko, czego będziemy świadkami przez nieco ponad 41 minut. Dynamika, mocny beat, minimalizm aranżacyjny niektórych fragmentów kontrastowany z mocniejszym i gęstszym uderzeniem w innych, do tego chwytliwy refren i przyjemny dla ucha żeński wokal. Właściwie gotowy materiał na spory przebój w rockowych stacjach radiowych. I nie jest to przypadek odosobniony. Takich efektownych, dynamicznych rockowych kawałków jest tu znacznie więcej, że wymienię choćby Mind Ain’t Free, Tempest Blues czy zahaczające nieco o mocną, kwaśną psychodelię, moje ulubione na płycie Freak Revolution. Przerwę od soczystych brzmień i sporej dynamiki zapewnia spokojny, przyjemnie bujający numer tytułowy, który – jeśli mam być szczery – mogłaby równie dobrze zaśpiewać Adele. Ale takich spokojniejszych fragmentów nie ma na tym albumie specjalnie dużo i trafiają się raczej w drugiej części płyty, tak jakby wspomniana kompozycja tytułowa była niejako znakiem, że teraz na dłuższą chwilę zrobi się trochę łagodniej. Bo właśnie następujące po niej Modern Man i Need Somebody oferują w największym stopniu chwile wyciszenia i nieco spokojniejsze tempo, choć ten ostatni numer rozkręca się solidnie pod koniec, przywracając płytę na tory muzyki bardziej energcznej. Ogólnie jest takich właśnie klimatów na tej płycie na tyle dużo, by nie było powodów do narzekań na monotonię.

Nowojorski duet świetnie wpisuje się w modną w ostatnich latach konwencję skromnych osobowo bandów grających niby znane od dawna motywy ze świata rocka garażowego czy czasem bluesa, ale podane w nowoczesnym, lśniącym wręcz i niezwykle atrakcyjnym wydaniu. Moda na minimalizm osobowy i tego typu dźwięki, zapoczątkowana dobre dwie dekady temu przez The White Stripes, ma się całkiem dobrze za sprawą kolejnych naśladowców takich jak Royal Blood czy The Black Keys. The Last Internationale może nie zdobyli aż takiej sławy, nie znaczy to jednak, że w czymkolwiek wymienionym formacjom ustępują. Ta muzyka oczywiście ma pewne ograniczenia, które muzycy sami sobie narzucają, nie rozwijając przesadnie motywów w swoich kompozycjach, ale trudno odmówić jej pewnego uroku oraz tego, że jest po prostu cholernie chwytliwa, a jednocześnie nie trąci banałem. Proces wybierania supportów przez legendy rocka jest dużo bardziej zawiły, niż może się wydawać, ale jeśli jedziesz w trasę z Robertem Plantem oraz z The Who, to poza solidnym wsparciem finansowym wytwórni i obrotnym menedżerem masz też niewątpliwie sporo do zaoferowania na polu czysto muzycznym. Nie mam co do tego wątpliwości w przypadku The Last Internationale i płyta Soul on Fire na pewno to potwierdza.


1. Intro (1:05)
2. Hard Times (4:37)
3. Mind Ain't Free (3:55)
4. Try Me (3:28)
5. Tempest Blues (2:17)
6. Freak Revolution (3:58)
7. Soul on Fire (3:39)
8. Modern Man (3:47)
9. Need Somebody (4:28)
10. Hit Em with Your Blues (3:37)
11. 5th World (5:39)
12. Outro (0:58)



--
Zapraszam na prowadzone przeze mnie audycje Lepszy Punkt Słyszenia oraz Purple FM w radiu Rock Serwis FM w każdy piątek o 21 i sobotę o 19
http://rockserwis.fm
http://facebook.com/lepszypunktslyszenia - profil audycji
http://facebook.com/groups/rockserwisfm - tu można porozmawiać ze mną oraz z innymi słuchaczami w trakcie audycji

2 komentarze:

  1. Posłuchałem i zgadzam się, że to dobrze rokujący projekt. Zobaczymy (jak dożyjemy :-) )

    OdpowiedzUsuń
  2. Mimo okropnego komunistycznego przekazu większości kawałków jest to jeden z moich ulubionych zespołów. Świetna muzyka, wpadające w ucho utwory i zjawiskowo piękna wokalistka ze świetnym głosem. Niestety ogólny obraz psuje gitarzysta uwielbiający paradować w kurtce z wizerunkiem niejakiego Che. To paranoja, że w XXI wieku typ, który osobiście wykonywał wyroki śmierci jest ciągle idolem.

    OdpowiedzUsuń