The Last Internationale to grupa
z Nowego Jorku, która zadebiutowała dobrą dekadę temu i zdążyła już wypuścić
kilka interesujących wydawnictw, choć mam wrażenie, że pewien rozpęd, który był
udziałem zespołu, gdy dołączył do niego Brad Wilk z Rage Against the Machine, a
potem udało się dostać jako support na trasy kilku legend rocka, jakoś stracił
w ostatnim czasie na mocy. Zastanawiałem się nawet, czy to aby nie koniec
zespołu. Tak to jakoś jest ostatnimi czasy, że te nowe, wyskakujące z różnych
miejsc dwu i trzyosobowe formacje grające nowoczesną wersją garażowego rocka,
często pojawiają się nagle i równie nagle znikają po jednej czy dwóch płytach.
Na szczęście The Last Internationale nie zniknęli. Duet Delili Paz (wokale,
bas, gitara akustyczna, instrumenty klawiszowe) i Edgeya Piresa (gitara) – tym
razem wspomagany przez Joeya Castillo (większość płyty) i Claudia Tavaresa
(trzy utwory) na perkusji – powrócił bardzo udanie albumem Soul on Fire, na którym znajdziemy dziesięć raczej niezbyt
skomplikowanych, ale bardzo przyjemnych i wpadających w ucho, przeważnie
niezwykle dynamicznych i efektownych rockowych numerów.
Tym, co zwraca uwagę już przy
pierwszym odsłuchu Soul on Fire, jest
właśnie spora dynamika tych utworów oraz atrakcyjne, efektowne wręcz brzmienie
całości. Z jednej strony jest gęsto dzięki kilku ścieżkom gitar i klawiszy, z
drugiej zaś strony mocne rytmy wybijane przez perkusistów sprawiają, że te
utwory zabrzmią dobrze nie tylko podczas domowego odsłuchu, ale także wtedy,
gdy posłuchamy ich na żywo w trakcie koncertów w mniejszych i większych salach.
Po to muzyka wręcz stworzona właśnie do wspólnego wczuwania się w nią na
koncertach. Hard Times – pierwszy „prawdziwy”
numer po Intrze – od razu stawia na
nogi i znakomicie zapowiada w zasadzie wszystko, czego będziemy świadkami przez
nieco ponad 41 minut. Dynamika, mocny beat, minimalizm aranżacyjny niektórych
fragmentów kontrastowany z mocniejszym i gęstszym uderzeniem w innych, do tego
chwytliwy refren i przyjemny dla ucha żeński wokal. Właściwie gotowy materiał
na spory przebój w rockowych stacjach radiowych. I nie jest to przypadek
odosobniony. Takich efektownych, dynamicznych rockowych kawałków jest tu
znacznie więcej, że wymienię choćby Mind
Ain’t Free, Tempest Blues czy zahaczające
nieco o mocną, kwaśną psychodelię, moje ulubione na płycie Freak Revolution. Przerwę od soczystych brzmień i sporej dynamiki
zapewnia spokojny, przyjemnie bujający numer tytułowy, który – jeśli mam być
szczery – mogłaby równie dobrze zaśpiewać Adele. Ale takich spokojniejszych
fragmentów nie ma na tym albumie specjalnie dużo i trafiają się raczej w
drugiej części płyty, tak jakby wspomniana kompozycja tytułowa była niejako
znakiem, że teraz na dłuższą chwilę zrobi się trochę łagodniej. Bo właśnie
następujące po niej Modern Man i Need Somebody oferują w największym
stopniu chwile wyciszenia i nieco spokojniejsze tempo, choć ten ostatni numer
rozkręca się solidnie pod koniec, przywracając płytę na tory muzyki bardziej
energcznej. Ogólnie jest takich właśnie klimatów na tej płycie na tyle dużo, by
nie było powodów do narzekań na monotonię.
Nowojorski duet świetnie wpisuje
się w modną w ostatnich latach konwencję skromnych osobowo bandów grających
niby znane od dawna motywy ze świata rocka garażowego czy czasem bluesa, ale
podane w nowoczesnym, lśniącym wręcz i niezwykle atrakcyjnym wydaniu. Moda na
minimalizm osobowy i tego typu dźwięki, zapoczątkowana dobre dwie dekady temu
przez The White Stripes, ma się całkiem dobrze za sprawą kolejnych naśladowców
takich jak Royal Blood czy The Black Keys. The Last Internationale może nie
zdobyli aż takiej sławy, nie znaczy to jednak, że w czymkolwiek wymienionym
formacjom ustępują. Ta muzyka oczywiście ma pewne ograniczenia, które muzycy
sami sobie narzucają, nie rozwijając przesadnie motywów w swoich kompozycjach, ale
trudno odmówić jej pewnego uroku oraz tego, że jest po prostu cholernie
chwytliwa, a jednocześnie nie trąci banałem. Proces wybierania supportów przez
legendy rocka jest dużo bardziej zawiły, niż może się wydawać, ale jeśli
jedziesz w trasę z Robertem Plantem oraz z The Who, to poza solidnym wsparciem
finansowym wytwórni i obrotnym menedżerem masz też niewątpliwie sporo do
zaoferowania na polu czysto muzycznym. Nie mam co do tego wątpliwości w
przypadku The Last Internationale i płyta Soul
on Fire na pewno to potwierdza.
1. Intro (1:05)
2. Hard Times (4:37)
3. Mind Ain't Free (3:55)
4. Try Me (3:28)
5. Tempest Blues (2:17)
6. Freak Revolution (3:58)
7. Soul on Fire (3:39)
8. Modern Man (3:47)
9. Need Somebody (4:28)
10. Hit Em with Your Blues (3:37)
11. 5th World (5:39)
12. Outro (0:58)
--
Zapraszam
na prowadzone przeze mnie audycje Lepszy Punkt Słyszenia oraz Purple FM w radiu Rock
Serwis FM w każdy piątek o 21 i sobotę o 19
http://rockserwis.fm
http://facebook.com/lepszypunktslyszenia - profil audycji
http://rockserwis.fm
http://facebook.com/lepszypunktslyszenia - profil audycji
http://facebook.com/groups/rockserwisfm - tu można porozmawiać ze mną oraz z innymi słuchaczami w trakcie audycji
Posłuchałem i zgadzam się, że to dobrze rokujący projekt. Zobaczymy (jak dożyjemy :-) )
OdpowiedzUsuńMimo okropnego komunistycznego przekazu większości kawałków jest to jeden z moich ulubionych zespołów. Świetna muzyka, wpadające w ucho utwory i zjawiskowo piękna wokalistka ze świetnym głosem. Niestety ogólny obraz psuje gitarzysta uwielbiający paradować w kurtce z wizerunkiem niejakiego Che. To paranoja, że w XXI wieku typ, który osobiście wykonywał wyroki śmierci jest ciągle idolem.
OdpowiedzUsuń