„To zespół z 1971 roku, ale
grający obecnie” – tego typu informację można znaleźć na facebookowym profilu
norweskiego tria Ring van Mӧbius. I kapitalnie oddaje to stan faktyczny. Ja to
może nawet jeszcze bym to wstecz pchnął i napisał, że z 1969. Bo wpływy
debiutanckiej płyty King Crimson na muzykę norweskiego zespołu są olbrzymie, a wcale
nie mniej panowie czerpią z muzyki także debiutującej w tym samym roku grupy
Van Der Graaf Generator. Debiutancki album nagrany przez na oko całkiem już
doświadczonych muzyków, którzy musieli grać wcześniej w innych formacjach, to
kwintesencja retro-proga – gatunku w gatunku. Z zasady opartego na sprzeczności
– jak coś, co jest tak wierną kopią czegoś kilkudziesięcioletniego może być
progresywne? No nie może być, ale na tym właśnie polega urok retro. Lubi się te
klimaty mimo, że nie ma w tym absolutnie nic odkrywczego. Czy kopiowanie
nowatorskich rozwiązań samo w sobie jest nowatorskie? Ani trochę. Czy jest
przyjemne dla ucha? Bardzo często. W tym przypadku jak najbardziej tak.
Na płycie Past the Evening Sun mamy… trzy nagrania. Tak, trzy. Ponad połowę
krążka zajmuje kompozycja tytułowa, trwająca ponad 21 minut. Co więcej, zespół
nagrał do niej teledysk. Do pełnej wersji. W dodatku kręcony w jednym ujęciu i
mocno zwariowany. To bardzo ciekawa i myślę sobie, że dość skuteczna forma
autopromocji. Oczywiście dość trudno zachować koncentrację przez cały czas
trwania tak długiej kompozycji, ale na pewno jest to coś, co spodoba się fanom
klasycznego, starego prog rocka, choć od razu muszę zaznaczyć, że dominującym
instrumentem w Ring van Mӧbius są wszelkiego rodzaju organy i inne instrumenty
klawiszowe, nie zaś gitara, której próżno szukać w spisie wykorzystywanych
zabawek. A że do tych wszelakich klawiszy od czasu do czasu dołącza też choćby saksofon,
trudno odrzucić skojarzenia ze wspomnianymi już wcześniej klasykami prog rocka,
zwłaszcza gdy formacja otwarcie cytuje pewne motywy (ósma minuta…). Całość
jednak przede wszystkim przyjemnie trąci nostalgią i zapewnia bardzo miłe dla
ucha, ciepłe, analogowe brzmienie. Podobnie jest w pozostałych dwóch, sporo
krótszych numerach. End of Greatness
to wycieczka w stronę klimatów rodem z debiutu King Crimson, ale już Chasing the Horizon rozpoczyna się
całkiem przyjemnie od emersonowych, kosmicznych motywów klawiszowych, które
wprowadzają nieco świeżości i polotu na ten album, choć dość szybko po tym
wprowadzeniu panowie wracają do wczesnocrimsonowej melancholii, przerywanej na
szczęście od czasu do czasu instrumentalnymi szaleństwami, które niechybnie przywiodą
na myśl wczesny Genesis i ELP.
Umówmy się co do jednego – na tej
płycie nie znajdziemy ani jednej nowej sekwencji dźwięków czy nowatorskiego
rozwiązania. To po prostu nie jest tego rodzaju krążek. Ten album to jeden
wielki hołd dla tych wielkich i tych może już nieco dziś zapomnianych, ale
niezwykle zasłużonych dla muzyki progresywnej lat 60. i 70. Nazwy takie jak
King Crimson czy nawet momentami Pink Floyd dość łatwo tu wymienić, ale równie
dużo, jeśli nie więcej momentami, jest tu z Van Der Graaf Generator, Atomic
Rooster, ELP, Genesis czy nawet Procol Harum. Zespół się z tymi inspiracjami
absolutnie nie kryje. Ba, są takie fragmenty w zasadzie w każdym z trzech
utworów, że wpisanie muzyków wymienionych formacji jako współtwórców tych
kompozycji nie byłoby zupełnie od czapy. Ale dobrze się słucha tego albumu – a to
chyba najważniejsze. Włączcie tę płytę jakiemuś fanowi klasycznego prog-rocka i
ściemniajcie jak długo się da, że to zaginiony klasyk z 1969 roku. Uwierzy.
1. Past the Evening Sun (21:39)
2. End of Greatness (5:53)
3. Chasing the Horizon (11:55)
--
Zapraszam
na prowadzoną przeze mnie audycję Lepszy Punkt Słyszenia w radiu Rock
Serwis FM w każdy piątek o 21
http://rockserwis.fm
http://facebook.com/lepszypunktslyszenia - profil audycji
http://rockserwis.fm
http://facebook.com/lepszypunktslyszenia - profil audycji
http://facebook.com/groups/rockserwisfm - tu można porozmawiać ze mną oraz z innymi słuchaczami w trakcie audycji
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz