Fińska formacja Onségen Ensemble określana
jest jako zespół grający rock progresywny. Nie lękajcie się jednak. Jeśli ta
łatka kojarzy wam się z nudziarstwem, zbyt długimi solówkami i przerostem
wszystkiego nad wszystkim, to spieszę donieść, że w przypadku tej grupy jest
inaczej. Ja nazwałbym ich twórczość „muzyką niełatwą”. To może wcale nie
uspokoić części z was, ale lepiej oddaje zawartość nowej płyty formacji.
Zadebiutowali dwa lata temu albumem Awalaï,
natomiast w czerwcu tego roku światło dzienne ujrzało wydawnictwo numer dwa – Duel. Muzycy ponownie serwują nam
czterdzieści kilka minut materiału podzielonego na niezbyt wiele dość długich,
złożonych kompozycji.
Skład nagrywający pod tym szyldem
nie jest stały, to raczej grupka osób z północy kraju, które akurat znalazły
się w tym samym czasie i miejscu i zechciały wspólnie pograć. Choć muzycy w
różnych kombinacjach osobowych pracowali pod tym szyldem już kilkanaście lat
temu, na efekty tej pracy w postaci studyjnych nagrań trzeba było poczekać.
Przez grupę przewinęło się już sporo muzyków, wywodzących się w dodatku z
różnych muzycznych „bajek” – od post-rocka przez progresję, stoner po jazz czy
nawet black metal. Skoro skład na obu płytach mocno się różni, różni się też
nieco klimat muzyczny, choć oba wydawnictwa łączy wysoki poziom wykonawczy i
trudna do zdefiniowania atmosfera.
Na 43 minuty muzyki składa się
zaledwie pięć kompozycji. Poza utworem tytułowym wszystkie znacznie wykraczają
czasem trwania poza rozpiętość uwagi przeciętnego słuchacza stacji
komercyjnych, więc raczej nie polecajcie tego wydawnictwa znajomym, którzy
lubią trzyminutówki z łatwym do zapamiętania refrenem. Pierwsze minuty płyty w
postaci Think Neither Good Nor Evil dają
niezłe pojęcie o tym, czego oczekiwać po tej płycie. To muzyka, która pewnie
całkiem nieźle sprawdziłaby się w jakimś eksperymentalnym filmie. Orientalne
motywy, fragmenty jakiegoś mówionego tekstu, chóralne wokalizy i gęsty, tajemniczy
klimat tworzony przede wszystkim dzięki gitarze, a do tego pojawiające się w
dalszej fazie partie fletu i instrumentów dętych przemieszane z kosmicznymi
klawiszowymi odjazdami. Trudno doszukać się tu powtarzalności poza ewentualnym czasowym
zapętlaniem motywów granych przez sekcję rytmiczną. Ciągle dzieje się coś
nowego, a muzyka jest tyleż niełatwa, co intrygująca i w pewien sposób wręcz
monumentalna. Utwór tytułowy – jedyna niezbyt długa kompozycja w zestawie –
zaskakuje iście filmowym rozmachem i przestrzenią brzmienia. I znowu kapitalne,
wzięte rodem z nawiedzonego, pogańskiego folku, wokalizy w tle (tu nawet
pojawia się tekst, choć jest podany w takiej formie, że bez podpowiedzi w
internetach trudno go było zrozumieć), które idealnie pasują do dynamiki
kompozycji.
Dogma MMXVIII rozpoczyna się solidnym jazz-rockowym jazgotem ze
stemplem jakości King Crimson. Wysunięta perkusja kapitalnie napędza ten numer,
uzupełniana kosmicznymi dźwiękami i fantastyczną partią dęciaków. Ależ to
brzmi! A potem nagle wszystko to szybko zaczyna zmierzać w nieoczekiwanym
kierunku. Kapitalne połączenie brzmień plemiennych i klimatycznego jazzu –
niczym rytuał voodoo odprawiany w goszczącym jedynie wtajemniczonych tubylców
zadymionym klubie w piwnicy kamienicy przy jakiejś bocznej paryskiej uliczce. Zderzenie
dwóch niby odmiennych światów, które w magiczny sposób fantastycznie się łączą.
A potem znowu powrót do crimsonowych szaleństw. Pierwszorzędnie się to
rozkręciło! Po tak intensywnym numerze delikatny, tajemniczy, mistyczny niemal
początek Three Calls of the Emperor’s
Teacher jest strzałem w dziesiątkę. Skojarzyło mi się z pierwszą płytą
Agusy, tylko z dodatkiem chóralnych wokaliz. Równie tajemniczo i klimatycznie
rozpoczyna się zamykające płytę Zodiacal
Lights of Onségen, ale tu już grupa nie idzie w klimaty etniczno-folkowe, a
raczej w monumentalne, gitarowe klimaty filmowe, choć w żadnym momencie nie
przesadza z intensywnością, pozostawiając sporo przestrzeni. Dobrze jednak, że
po bardziej klimatycznych numerach, trafiło się coś cięższego pod koniec,
żebyśmy mogli sobie przypomnieć, że przecież mocniejszych fragmentów na tym
albumie absolutnie nie brakuje.
Duel jest nieco jak okładka tego wydawnictwa – intrygujące,
mroczne, tajemnicze, piękne w sposób trudny do zdefiniowania. To jedna z tych
płyt, których nie da się konkretnie zaszufladkować. Mamy tu i psychodelię, i
jazz, i post-rock czy rock progresywny, nieco orientu, folku, filmowego rozmachu ale i kilka
mięsistych, hardrockowych riffów. A wszystko to wymieszane i podane w taki
sposób, że żaden z tych elementów nie dominuje, ale i żaden nie sprawia
wrażenia niepasującego do reszty. Z pewnością jest to jeden z najbardziej
intrygujących albumów, jakie przesłuchałem w tym roku. Może nie będzie to
płyta, po którą będę sięgał szczególnie często, bo to raczej nie jest album na
każdy nastrój, ale jestem przekonany, że każdy odsłuch pozostawi mnie z
poczuciem, że absolutnie nie zmarnowałem ostatnich czterdziestu kilku minut. A
jak przyjdzie do robienia listy ulubionych płyt wydanych w 2018 roku, na pewno sobie
o Duel przypomnę.
Nagrań z płyty Duel możecie posłuchać na profilu grupy w serwisie Bandcamp.
1. Think Neither Good Nor Evil (8:08)
2. Duel (5:15)
3. Dogma MMXVIII (7:52)
4. Three Calls of the Emperor's Teacher (11:53)
5. Zodiacal Lights of Onségen (9:34)
--
Zapraszam
na prowadzoną przeze mnie audycję Lepszy Punkt Słyszenia w radiu Rock
Serwis FM w każdy piątek o 21
http://rockserwis.fm
http://facebook.com/lepszypunktslyszenia - profil audycji
http://rockserwis.fm
http://facebook.com/lepszypunktslyszenia - profil audycji
http://facebook.com/groups/rockserwisfm - tu można porozmawiać ze mną oraz z innymi słuchaczami w trakcie audycji
No, nareszcie posłuchałem i dziękuję za tę płytę nie miałem o nich zielonego pojęcia a słucha się wspaniale!
OdpowiedzUsuń:-)
To zdecydowanie płyta roku. Całą noc słuchałem i kroi się następna...
OdpowiedzUsuńTo niesamowite co Ci Finowie i Finki wyprawiają.
Jak tu żyć panie pre... sorry, Zbawicielu :-)
będzie wysoko i u mnie chyba. może nie słucham jej często, ale za każdym razem robi kapitalne wrażenie
Usuń