środa, 5 września 2018

Alice in Chains - Rainier Fog [2018]


Muzycy Alice in Chains nigdy nie należeli do tych, co to ledwo wrócą z trasy promującej jedną płytę, a już siedzą w studiu, nagrywając kolejną. Od samego początku fani tego zespołu musieli znajdować w sobie olbrzymie pokłady cierpliwości i zaufania, że jednak w końcu kiedyś kolejna płyta się ukaże. Tego podejścia nie zmieniła nawet wymuszona zmiana na stanowisku wokalisty. Choć William DuVall śpiewa w grupie od 2006 roku, Rainier Fog to dopiero trzeci krążek z jego udziałem. Ale to nie wyścigi, a grupy, które są w takiej sytuacji, jak Alice in Chains, na pewno nieco ostrożniej stawiają kolejne kroki. Dlatego nikt nosem nie kręcił i wszyscy fani cierpliwie czekali(śmy) na następcę kapitalnego Black Gives Way to Blue (2009) i bardzo solidnego The Devil Put Dinosaurs Here (2013). Zniecierpliwienie pojawiło się dopiero w ostatnich miesiącach, gdy grupa zaczęła prezentować kolejne single zwiastujące album, i okazało się, że spodziewać możemy się krążka naprawdę znakomitego. Po takich zapowiedziach poprzeczka powędrowała wysoko, co oczywiście stworzyło konkretny klimat podekscytowania fanów, ale też mogło zakończyć się sporym rozczarowaniem.

Rainier Fog to w pewnym sensie powrót do Seattle. Pierwszy od 22 lat album grupy nagrany częściowo właśnie w mieście, z którego zespół pochodzi. To także przynajmniej częściowo hołd dla tej wspaniałej sceny, która dała nam tak wielu kapitalnych, niestety w wielu przypadkach już nieżyjących muzyków. Andy Wood, Kurt Cobain, Chris Cornell oraz połowa wczesnego AiC – Layne Staley i Mike Starr. Również tytuł to ukłon w stronę tamtych rejonów, bo Mount Rainier to stratowulkan górujący nad okolicami Seattle. W studiu grupę po raz trzeci z rzędu wspomagał producent Nick Raskulinecz, więc fani brzmienia dwóch poprzednich krążków na pewno będą zadowoleni. Zadowoleni powinni być też przede wszystkim po prostu fani kapitalnego, ciężkiego, mrocznego grania, które zawsze charakteryzowało muzykę Alice in Chains, bo Rainier Fog to w każdym calu klasyczna płyta tej formacji.

Wspomniałem o singlach, które nakręciły ekscytację sporej grupy fanów. The One You Know zaczyna się prostym, ciężkim, powtarzanym riffem, niemal jak z jednej z ostatnich płyt Metalliki. Melodyjny, wpadający w ucho refren, to już jednak klasyczne AiC, przede wszystkim dzięki typowemu dla grupy kapitalnemu dwugłosowi Cantrella i DuValla. Brzmienie absolutnie nie do pomylenia, tak jak dwie dekady temu podobne popisy Cantrella i Staleya – według mnie najlepszego duetu wokalnego w muzyce rockowej od czasów trzeciego i czwartego składu Deep Purple. Jednak jeszcze lepsze wrażenie zrobił drugi singiel – So Far Under. O dziwo jest to kompozycja DuValla, on też gra w niej solo na gitarze i zapewnia główny wokal. O dziwo, bo utwór jest tak przesiąknięty stylem dawnego Alice in Chains – nie tylko w sferze muzycznej, lecz także ze względu na tematykę (poczucie przytłoczenia i beznadziei) – że niektórzy byli zaskoczeni, gdy dowiedzieli się, że wyszedł spod ręki „nowego”. Znowu mocne uderzenie, nieco hipnotyczny klimat, spokojne tempo jeszcze podkreślające spory ciężar. Nie uwierzę, że jest na świecie jakikolwiek fan starego Alice in Chains, któremu nie spodoba się ten numer. Trzeci z singli, Never Fade, to pierwszy żywszy utwór, który poznaliśmy. Wcale nie oznacza to, że lżejszy, ale niewątpliwie dynamiczniejszy, a przez to może i nieco bardziej hmm… „przebojowy”?

Ale poza wydanymi przed premierą płyty trzema singlami mamy na nowym krążku jeszcze siedem innych numerów i muszę przyznać, że dzieje się tu naprawdę sporo. Od pierwszego odsłuchu miałem dwóch faworytów. Red Giant kapitalnie łączy sabbathowski ciężar z wpadającą w ucho melodią (zwłaszcza w refrenie). Zamykające album All I Am to także najdłuższa kompozycja na Rainier Fog. Numer, który można postawić bez najmniejszych wątpliwości wśród najwybitniejszych dokonań tej formacji. Przejmujący, mroczny, może nie tyle ciężki samym brzmieniem, co ze sporym ciężarem wynikającym z tematyki i prezentacji. Nieco wytchnienia daje Fly, bo choć mamy tu ogniste solo gitarowe, to w całym numerze trochę mniej przygniatających riffów, a więcej brzmieniowej przestrzeni. Niemal przebojowo i chyba najlżej na całej płycie jest w Maybe, które wokalnym intrem nieco mnie skonsternowało, ale na szczęście szybko o nim zapominam, gdy panowie Cantrell i DuVall przechodzą do niezwykle chwytliwego, świetnie zaśpiewanego wspólnie refrenu. Nie jest to może jeden z najlepszych kawałków na nowej płycie, ale jest ważny dla zachowania dźwiękowej równowagi Rainier Fog. Nie można zapomnieć też o dynamicznym numerze tytułowym, który ma wszystkie cechy Alice’owego klasyka. Ale w tym zestawie brak rzeczy słabych i to jest też siła tej płyty – nawet w swoich najmniej ciekawych, najtrudniej zapadających w pamięć fragmentach Rainier Fog jest solidne. Jeśli czegokolwiek mi brakuje, to być może ukłonu w stronę akustycznych kompozycji, które tak znakomicie wychodziły ćwierć wieku temu. Ale przecież nie ma żadnego przepisu, że każda płyta musi zawierać każdy element twórczości zespołu. Rainier Fog zyskuje moją uwagę od samego początku i choć być może gdzieś w okolicach środka na moment lekko ją traci, odzyskuje ją w ostatnich kilkunastu minutach bez najmniejszego problemu.

William DuVall jest wokalistą Alice in Chains od 12 lat. Czyli w zasadzie tyle samo, co Layne Staley, jeśli weźmiemy pod uwagę, że od 1999 roku grupa ze Staleyem w składzie istniała tylko teoretycznie. Może to już najwyższa pora, by te resztki jeszcze nieprzekonanych dały spokój i po prostu przyznały, że Alice in Chains w obecnym składzie to wciąż kapitalny zespół? Żaden z trzech wydanych z DuVallem krążków grupy nie przynosi jej ujmy. Ba, powrót z 2009 roku to jedna z najprzyjemniejszych muzycznych niespodzianek XXI wieku. Czy brakuje w tej grupie głosu Layne’a i jego depresyjnych, przepełnionych bólem zaśpiewów? Oczywiście, że tak. Ale chłop nie żyje, a nawet hologramy nowych płyt na razie na szczęście nie są w stanie nagrywać. Zaakceptujmy w końcu to, że Alice in Chains to aktywna grupa, która pod koniec drugiej dekady XXI wieku wciąż ma coś do powiedzenia i robi to zarówno z respektem dla swojej przeszłości, jak i z pełnym przekonaniem o istnieniu przyszłości. Rainier Fog ani odrobinę nie jest w mniejszym stopniu albumem Alice in Chains niż płyty z lat 90. Jakością też wcale wiele im nie ustępuje.

1. The One You Know (4:49)
2. Rainier Fog (5:01)
3. Red Giant (5:25)
4. Fly (5:18)
5. Drone (6:30)
6. Deaf Ears Blind Eyes (4:44)
7. Maybe (5:36)
8. So Far Under (4:33)
9. Never Fade (4:40)
10. All I Am (7:15)



--
Zapraszam na prowadzoną przeze mnie audycję Lepszy Punkt Słyszenia w radiu Rock Serwis FM w każdy piątek o 21
http://rockserwis.fm
http://facebook.com/lepszypunktslyszenia - profil audycji
http://facebook.com/groups/rockserwisfm - tu można porozmawiać ze mną oraz z innymi słuchaczami w trakcie audycji

2 komentarze:

  1. Mam właśnie album na odsłuchu i muszę go przejść z pięć razy żeby sobie wyrobić zdanie aczkolwiek pierwszy kawałek pokochałem od pierwszego usłyszenia. Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
  2. generalnie najsłabszy album. Black Gives Way To Blue było perfekcją, dinozaury były nudne, a tu mamy odgrzewany kotlet, ale bez polotu

    OdpowiedzUsuń