piątek, 9 listopada 2018

Greta Van Fleet - Anthem of the Peaceful Army [2018]


Przypominać dotychczasowej historii grupy Greta Van Fleet nie ma sensu. Dwie EP-ki uczyniły z młodych muzyków największą nadzieję rocka w oczach i uszach jednych oraz symbol braku inwencji i bezczelnego kopiowania wielkich w oczach i uszach drugich. Jedni ich uwielbiają, inni nienawidzą, mało kto nie ma zdania. Czyli efekt w zasadzie zamierzony. Przez dłuższy czas mówiło się o tym, że gdy w końcu ukaże się pierwsza płyta, będzie ona kompilacją nagrań z EP-ek oraz kilku nowych numerów. Tak się jednak nie stało, być może przez ogromny sukces tych małych wydawnictw, który sprawił, że wydawanie tego samego po raz kolejny zwyczajnie nie zostałoby przyjęte zbyt dobrze. Na Anthem of the Peaceful Army dostajemy zatem dziesięć zupełnie nowych kawałków.

Najważniejsze pytanie niewątpliwie brzmi – czy zespół w końcu dokłada coś swojego, czy wciąż bazuje na podobieństwach do Led Zeppelin? Hmm, no w zasadzie dokłada, choć nie jestem pewny czy swojego, czy po prostu pożyczonego z innych źródeł. Co oczywiście nie znaczy, że nie ma tu kolejnych numerów z cyklu „znajdź trzy… no dobra, dwie różnice między tym kawałkiem, a typową kompozycją wiadomego zespołu”. Do tej grupy zaliczyć możemy spokojnie The Cold Wind, singlowym When the Curtain Falls i Mountain of the Sun. To – podobnie jak na EP-kach – dotyczy zarówno warstwy instrumentalnej, rytmicznej, brzmieniowej, jak i wokalnej. Na szczęście czasem jednak młodzież ze stanu Michigan sięga także po inne wzorce. Warto wspomnieć choćby o otwierającym album Age of Man – najdłuższym na płycie, spokojnym, podniosłym wręcz, idącym nieco bardziej w stronę symfonicznego rocka progresywnego niż rock and rolla. Uwagę zwraca także drugi dłuższy numer – Lover Leaver (Taker Believer) – w którym zespół pozwala sobie na odejście od piosenkowego schematu i rozwiniecie nieco lekko psychodelicznej części instrumentalnej. Przyjemną odmianą od w większości dynamicznych, mocnych numerów, jest także zamykające album Anthem, w którym dominują brzmienia półakustyczne i mocno ogniskowy klimat.

Nie mogę nie zahaczyć na moment o wokal Josha Kiszki. Na tym albumie mamy już nie tylko próby klonowania Roberta Planta, ale też wycieczki w stronę innych „wysokich” wokalistów: Geddy’ego Lee czy Jona Andersona (słychać to zwłaszcza we wspomnianym Age of Man). Tyle że mam wrażenie, że albo Josh śpiewa tu inaczej niż na EP-kach, albo inaczej wyprodukowano jego wokal, bo o ile wcześniej nawiązania były oczywiste, ale jednak słuchało się go całkiem dobrze, o tyle tu w kilku numerach jego głos mnie zwyczajnie drażni – a już z całą pewnością męczy w kontekście odsłuchu całej płyty.

Anthem of the Peaceful Army nie daje jednoznacznej odpowiedzi na pytanie czy Greta Van Fleet to faktycznie przyszłość rocka, czy może sezonowy wyskok, który za pięć czy dziesięć lat będzie jedynie ciekawym epizodem w historii tej muzyki. To płyta solidna, ale wciąż nie pokazuje muzycznego „ja” młodych muzyków, a raczej ich miłość do kilku legendarnych formacji. I choćby panowie Kiszka i ich kumpel nie-Kiszka zarzekali się i zaklinali, że nie próbują kopiować tych czy tamtych, to słuch podpowiada coś innego, a i działania ich wytwórni też przecież koncentrują się właśnie na promowaniu ich jako „współczesnych Zeppelinów”. Jeśli na kolejnych płytach będę słyszał więcej Grety a mniej Led Zeppelin, może zaczną wywoływać we mnie większy entuzjazm. Na razie pozostają miłą ciekawostką, której do prawdziwych liderów współczesnej rockowej sceny pokroju Rival Sons czy Jacka White’a jeszcze muzycznie niezwykle daleko.

1. Age of Man (6:06)
2. The Cold Wind (3:16)
3. When the Curtain Falls (3:42)
4. Watching Over (4:27)
5. Lover Leaver (Taker Believer) (6:01)
6. You're the One (4:26)
7. The New Day (3:44)
8. Mountain of the Sun (4:30)
9. Brave New World (5:00)
10. Anthem (4:38)



--
Zapraszam na prowadzone przeze mnie audycje Lepszy Punkt Słyszenia oraz Purple FM w radiu Rock Serwis FM w każdy piątek o 21 i sobotę o 19
http://rockserwis.fm
http://facebook.com/lepszypunktslyszenia - profil audycji
http://facebook.com/groups/rockserwisfm - tu można porozmawiać ze mną oraz z innymi słuchaczami w trakcie audycji

5 komentarzy:

  1. W moim odczuciu Josh na tym albumie bardziej się drze, niż śpiewa. Tzn. niby na EP-kach też się pruł, ale rzeczywiście było to inne w odbiorze, nie męczyło tak bardzo. Tak, jakby wiedział, że ten wokal jest jego atutem i go "nadużywał". Ciężko to określić.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ten wokal był atutem na EPkach, ale raczej na zasadzie ciekawostki w sam raz na występy na festynach czy w programach telewizyjnych, coś na zasadzie ej, patrzcie, umiem podrabiać Planta. Taka sztuczka, nic więcej. Ale teraz już zdecydowanie nie jest atutem, bo Kiszka musi coraz bardziej się wysilać, żeby podrabiać Planta, dlatego tak niemiłosiernie drze tego ryja. O ile muzycznie jest to po prostu strasznie nudne - bo wtórne, znacznie słabsze od inspiracji i spóźnione o 50 lat - ale słuchalne, tak przez wokal brzmi co najmniej kuriozalnie.

      Usuń
  2. W jednym numerze ryczy jak koza, mnie to nie tyle męczy co bawi :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Zjechałem ich w pierwszej recenzji - i słusznie.
    Teraz słucham już raz któryś i od pierwszego razu (inaczej by nie było drugiego!) podoba mi się :-)
    1. Produkcja na wysokim poziomie
    2. Riffy - nie wiem czyja to zasługa, bo często bywa, że producenta - na najwyższym poziomie.
    3. Last but not least: Pauzy!
    Tak rzadko stosowane w muzyce rockowej a tu już w pierwszym numerze ósemkowe i szesnastkowe. Rockowi muzycy rzadko stosują pauzy, nie leży to w naturze rocka, owszem, rock progresywny zna to rozwiązanie, ale też nie za często stosuje, a tu proszę: napierdalanka rokowa aż miło i nagle coś inteligentnego, ba, wyrafinowanego! Bo skoro rzadko spotykane a tak celnie zastosowane...
    Ja kupuję gnojków z całą ta płytą. Zyczę im i mam nadzieję, że tak będzie - dalszego rozwoju.
    I w tym momencie już mnie mało obchodzi czyja to zasługa, czy oni są tacy zdolni, czy mają George'a Martin'a, ważne, by co najmniej takie płyty robili :-)

    OdpowiedzUsuń
  4. mocno przereklamowany band, owszem Ep-ki był bardzo dobre, choć była to tylko oczywista kalka 1 do 1 , duża płyta mnie rozczarowała, spróbowali wyjść poza schemat, i delikatnie mówiąc średnio to wyszło, po kilku przesłuchaniach stwierdzam że płyta jest po prostu słaba, nijaka a szkoda ba apetyty były wielkie niestety .. w tym roku ukazało się mnóstwo lepszych płyt, dużo nowej świetnej rockowej muzy, akurat GVF udało się wystrzelić komercyjnie to dobrze dla całej branży i fajnie że mamy znów modę na klasycznego rocka.. może następna płyta będzie lepsza, w końcu młodziaki mają jeszcze czas by dojrzeć

    OdpowiedzUsuń