poniedziałek, 16 grudnia 2019

Church of the Cosmic Skull - Everybody's Going to Die [2019]


Szalona załoga dowodzona przez wokalistę i gitarzystę Brata Billa Fishera powraca całkiem niespodziewanie z trzecim albumem. Jakoś głośno się nie chwalili postępami w pracach, aż tu nagle kilka tygodni temu zaprosili fanów do wspólnego, stopniowego (i przedpremierowego) odsłuchu swojego nowego materiału. W dzisiejszych czasach trzeba najczęściej jakoś zaskakiwać, by wieści o nowej płycie nie przepadły na facebookowych ścianach i trzeba przyznać, że pomysł, by dzień po dniu odkrywać przed fanami zapisanymi do tajemnej sekty listy mailingowej kolejne numery, był ciekawy. Choć naturalnie dopiero, gdy pozna się całość, płyta brzmi tak, jak powinna, zwłaszcza jeśli jest to album tak skonstruowany jak Everybody’s Going to Die – czyli złożony z większości bardzo krótkich numerów, które w dodatku często łączą się ze sobą. Jako że pojedyncze kompozycje, przez swoją krótkość, nie mają najczęściej szansy porządnie się rozwinąć, zdecydowanie lepiej słuchać albumu w całości i traktować to jako jedną, nieco ponad półgodzinną szaloną opowieść. No bo przecież nic w świecie Church of the Cosmic Skull nie jest normalne.

W zasadzie nie ma wielkiej rewolucji w muzycznym kierunku obranym przez grupę, choć jednak pewne dość istotne zmiany zaszły (i nie chodzi tylko o zmianę na stanowisku operatora instrumentów smyczkowych wymuszoną założeniem rodziny przez Siostrę Amy). Wciąż mamy do czynienia z niezwykle sprawnym łączeniem ultramelodyjnych, chwytliwych, popowych motywów z rockowym ciężarem i polotem, ale mam wrażenie, że wahadło tym razem zdecydowanie wychyliło się w stronę tej pierwszej charakterystyki. Poprzednio dostaliśmy coś w rodzaju połączenia Black Sabbath z Abbą i musicalem Hair, tym razem znacznie więcej tu Beach Boysów czy ELO oraz bosego hasania po łąkach niż ciężkiego hard rocka, a całość sprawia wrażenie niezwykle musicalowej w charakterze i – mimo jak zwykle często ponurej tematyki – dość przesłodzonej. Choć tęcza, pastele i klimat radosnej sekty z jednego z oddziałów domu wariatów towarzyszą zespołowi od samego początku, tak słodko i miło jeszcze nie było. I nie do końca mi to jednak odpowiada.

Intro w postaci Fantasy wprowadza nas w taki właśnie lekki, skoczny, melodyjny klimat całości motywem, który mogliby nagrać Beatlesi i to wcale nie na tych swoich bardziej eksperymentalnych płytach. Don’t You Believe in Magic wchodzi z większą dynamiką, ale to wciąż jest klimat niczym z czołówki „Walt Disney Przedstawia”. Nieco więcej spokoju i posępności zapewnia kompozycja tytułowa, ale atmosfera w stylu „pokonamy fale” sprawia, że jakoś nie potrafię polubić tego numeru. Do What You Want po spokojnym początku w końcu przynosi tu nieco rockowego szaleństwa – oczywiście wciąż z mocno musicalowym posmakiem, ale jednak w końcu mamy odrobinę perkusyjnego łomotu i solidnego, gitarowego łojenia. Into the Skull może i zaczyna się zupełnie od czapy, ale za to mamy tu przebłyski ciężaru kompozycji z poprzednich płyt, solidne gitary, gęste tło organowe i nieco więcej diabła w diable.

Seven jest dość bezbarwne – ani z polotem, ani z ciężarem, typowy wypełniacz, co na tak krótkiej płycie raczej nie powinno się zdarzać – za to kolejny numer, The Hunt, to najcięższa i najlepsza rzecz na płycie. To kompozycja nawiązująca nieco klimatem do doomrockowych korzeni grupy i takich numerów jak Black Slug, choć zrobiona bardziej na bluesowo. Snuje się niezwykle przyjemnie i jest chyba pierwszym (i niestety jedynym) numerem w tym zestawie, który dorównuje najlepszym rzeczom z poprzednich płyt. Wraz z The Great Black Hole wracamy w klimaty chwytliwych, musicalowych melodii, choć tu przeplatanych motywem wiedzionym mocnym, gęstym riffem. Sorcery & Sabotage to – jak przystało na nagranie promujące album – kolejny wpadający w ucho, lekki, dynamiczny numer zagrany ze sporym polotem. Szkoda, że bardzo wcześnie wyciszony, bo mam wrażenie, że był tam potencjał na całkiem ciekawą część instrumentalną. Living in a Bubble zgodnie z oczekiwaniami jest swego rodzaju podniosłym podsumowaniem całości, choć znowu brakuje mi tu jakiegoś stosownie ostatecznego zwieńczenia.

To nie tak, że Everybody’s Going to Die jest płytą słabą. Nie jest. To ciekawy, udany album, tyle że poprzednie dwie płyty tej szalonej ekipy całkowicie mnie powaliły. Tu tego efektu nie odczuwam. Państwo Czaszkowie poszli muzycznie w kierunku tęczy, kolorowych motylków, baniek mydlanych i radosnego pląsania na osłonecznionych łąkach i rzadko z tej strefy na nowej płycie wychodzą, a ja jednak wole, gdy do tego nieco schizofrenicznego klimatu sekty radosnych obłąkańców śpiewających o Szatanie, śmierci, miłości i czarach dokładają trochę faktycznego muzycznego ciężaru – jak choćby w The Hunt. Ale takich fragmentów na tym krążku jest według mnie trochę za mało, więc wobec niezwykle mocnej konkurencji płyta Everybody’s Going to Die usadowi się na razie na ostatnim, trzecim miejscu w moim rankingu ulubionych wydawnictw tej formacji. Nie obrażam się jednak. Czasem do tej płyty z pewnością wrócę, a może następnym razem trafią celniej w mój gust.

Płyty możecie posłuchać na Bandcampie.

1. Fantasy (1:58)
2. Don't You Believe in Magic? (4:05)
3. Everybody's Going to Die (4:07)
4. Do What You Want (With Love in Your Heart) (3:22)
5. Into the Skull (3:00)
6. Seven (3:09)
7. The Hunt (5:40)
8. The Great Black Hole (2:59)
9. Sorcery & Sabotage (3:03)
10. Living in a Bubble (3:47)



--
Zapraszam na prowadzoną przeze mnie audycję Lepszy Punkt Słyszenia w radiu Rock Serwis FM w każdy piątek o 21
http://rockserwis.fm
http://facebook.com/lepszypunktslyszenia - profil audycji
http://facebook.com/groups/rockserwisfm - tu można porozmawiać ze mną oraz z innymi słuchaczami w trakcie audycji

1 komentarz:

  1. To moje pierwsze spotkanie z "sekciarzami". Lubię takie szalone ekipy. Przypomina się od razu Edward Sharpe z ekipą i przebój Home. Także przebierańcy z Łąki Łan. Nie wiem jak czaszkowcy prezentują się live, ale wyobrażam ich sobie tak jak na okładce. Faktycznie dużo tu musicalu, ale mi to podchodzi. 2,4,8 moimi faworytami, a 7 to taki Lachy Dooley na Hamondzie. Wrócę też do poprzednich płyt skoro zachwalasz. ✌️✌️✌️ 7/10

    OdpowiedzUsuń