Wbrew pozorom formacja
Hashashashin nie pochodzi z Bliskiego Wschodu, a z południowego-wschodu i to
niezwykle odległego, bo z Australii. Instrumentalne trio powstało w Sydney i
niedawno wypuściło swój drugi krążek (choć pierwszy długością w zasadzie
balansuje na granicy między EP-ką, a LP) – album zatytułowany Badakhshan. Jeśli chodzi o pochodzenie
formacji to nazwa i tytuł płyty (oraz kompozycji) mogą być mylące, ale już o
samej muzyce zawartej na wydawnictwie mówią całkiem sporo, bo jest ono
wypełnione klimatami psychodelii z mocno bliskowschodnim posmakiem.
Album zawiera sześć
pełnowymiarowych numerów i półtoraminutowe intro, choć w sumie trwa 52 minuty,
bo część kompozycji to rzeczy dość mocno rozwinięte. Klimat to słowo-klucz przy
omawianiu tej płyty i słychać to w zasadzie od jej pierwszych sekund. Wspomniane
już intro – Qom (nazwa sporego miasta
w Iranie położonego nad rzeką o tej samej nazwie) – to bardzo subtelne
wprowadzenie w brzmienia serwowanego przez zespół i choć Crossing the Panj (Pandż – miasto w Tadżykistanie) to już znacznie
dynamiczniejsze, rockowe granie, wyczuwalny od pierwszych sekund klimat Bliskiego
Wschodu nie znika praktycznie ani na moment. Ja od samego słuchania mam
wrażenie, że piasek wchodzi mi między zęby i wpada do oczu, a skórę pali gorące
słońce, choć za oknem w chwili pisania tego tekstu pogoda jakości wątpliwej.
Sytuacja uspokaja się nieco w Death in
Langar (tym razem tytuł pochodzi od nazwy małej wioski nad rzeką Pandż w
prowincji Badakhshan [Badachszan w wersji polskiej] w Afganistanie), które
łączy mrok i melancholię, ale bez większego udziału ciężaru. Shrines of the Wakhan (górskie rejony
Afganistanu) początkowo utrzymuje nas jeszcze przez moment w klimatach
pustynnego mistycyzmu, ale z czasem przybiera na mocy, by pod koniec zapewniać
prawdziwy rollecoaster emocji. Sarhadd
(ponownie nazwa małej osady w Badachszanie) brzmi niczym soundtrack to
tajemniczych rytuałów. The Taklamakan
(to z kolei nazwa pustyni w Chinach, między Kirgistanem i Tybetem) rozpoczyna
się niezwykle subtelnie, nieśmiało niemal, ale z czasem fantastycznie się
rozwija, przybierając na mocy. Ma zresztą na to sporo czasu, bo trwa ponad 12
minut, nic więc dziwnego, że otrzymujemy tu wiele różnych muzycznych odcieni –
od subtelności przez hipnotyczny mistycyzm po rockowy mrok. Ostatni utwór na
płycie to jedyna kompozycja, której tytuł nie nawiązuje do żadnego miejsca w
Azji – Then He Hid Himself in the
Refining Fire. Jakiś związek jednak jest – czyż podróże, zwłaszcza w tak
mistyczne miejsca, nie są w pewnym sensie oczyszczeniem i hartowaniem ciała i
duszy?
Muzyka Hashshashin jest
hipnotyzująca, bazuje często na plemiennych rytmach, ale momentami panowie łoją
całkiem mocno. Może brzmienie jest nieco bardziej surowe, niż lubię, ale na
dłuższą metę mi to nie przeszkadza. Płyta jest inspirowana podróżami po Azji i
miejscowymi opowieściami, które w trakcie takich podróży można zasłyszeć, choć
przecież my żadnych słów tu nie doświadczymy. Na krążku usłyszymy też sporo
instrumentów folkowych przede wszystkim z Azji (choć nie tylko, bo jest także
didgeridoo), co w połączeniu z rockowymi fundamentami tworzy fantastyczną
mieszankę. Z pewnością muzyka wywołuje w głowie konkretne geograficznie skojarzenia
i tworzy obrazu, dając nam malutką namiastkę tego, co zapewne można przeżyć w
podróży do wspomnianych w tym tekście miejsc. To z pewnością jedno z
najciekawszych dla mnie tegorocznych odkryć (dzięki dla odkrywającego), które każe
obserwować dalsze poczynania grupy, bo na tej płycie słychać, że pomysłów
muzykom nie brakuje i że potrafią tworzyć fascynujące muzyczne opowieści, nie
używając słów. Nie wiem, czy uda mi się kiedyś pojechać w rejony wspominane w
tytułach utworów z tej płyty lub choćby w inne okolice Azji środkowej czy
zachodniej, ale jeśli tak, wiem już, która płyta zapewni mi muzyczne tło na
przynajmniej część takiej podróży.
Muzyki możecie posłuchać na profilu grupy w serwisie Bandcamp.
1. Qom (1:31)
2. Crossing the Panj (7:30)
3. Death in Langar (4:36)
4. Shrines of the Wakhan (8:42)
5. Sarhadd (7:09)
6. The Taklamakan (12:27)
7. Then He Hid Himself in the Refining Fire (10:14)
--
Zapraszam
na prowadzoną przeze mnie audycję Lepszy Punkt Słyszenia w radiu Rock
Serwis FM w każdy piątek o 21
http://rockserwis.fm
http://facebook.com/lepszypunktslyszenia - profil audycji
http://rockserwis.fm
http://facebook.com/lepszypunktslyszenia - profil audycji
http://facebook.com/groups/rockserwisfm - tu można porozmawiać ze mną oraz z innymi słuchaczami w trakcie audycji
To zdecydowanie jedna z tych płyt do których się wraca. Ale też jedna z tych płyt które wymagają skupienia i uwagi. Z podejściem "na szybkiego" to raczej nie wejdzie :)
OdpowiedzUsuńNa pewno warto śledzić kolejne dokonania zespołu, bo słyszę tu spory potencjał.
Ja się w podróż z Hashshashin nie wybieram.
OdpowiedzUsuńNa zakończenie roku miłe spotkanie: https://mirkwoodspiders.bandcamp.com/album/heroes-in-chaos
OdpowiedzUsuńAż wierzyć się nie chce, że takie zdolne chłopaki mają poważne braki.
No tak, ja tu rekomenduję a od uszczypnięć zaczynam - to z sympatii.
Stoner-prog to zestaw niezbyt często spotykany, zatem tenże zwrot zachęcił mnie do przesłuchania i nie żałuję. Sprytnie na zachętę wystawiono mi Międzywymiarową symfonię,co w ucho wpada od pierwszego dźwięku, no i mnie złapano.
Nie żałuję 42 minut poświęconych całości, bo choć są niedociągnięcia, to zalety zdecydowanie przeważają. No dobra, w zasadzie jedno niedociągnięcie - zakończenia. Aż się prosi, by były kadencyjne a przejścia tzw. bridge bardziej dopracowane. No, ale to zdaje się początki zespołu to liczę, że się dokształcą i pokażą nam jeszcze gdzie uszy należy wkładać. Zaraz, zaraz... chyba co na uszy zakładać, wszak mrozy idą.
Wszystkiego najlepszego w 2020 rocku!