Zespół Confess pochodzi ze
Szwecji, ale akurat z tymi panami nigdy wcześniej przyjemności nie miałem. Nie
da się też ukryć, że obecna retrorockowa fala bardzo mi odpowiada głównie
dlatego, że większość grup odwołuje się w swojej muzyce przede wszystkim do lat
60. i 70. A tymczasem tu pojawiają się tacy goście, co to są zakochani w latach
80. – najbardziej kiczowatej muzycznie dekadzie wszech czasów. Okładka zresztą
nie sugerowała nic innego. To mogła być wspaniała katastrofa! Ale wiecie co?
Wyszło kapitalnie! Tak, to może wydawać się wręcz niemożliwe, ale zachwyciłem
się megakiczowatym albumem jawnie hołdującym rockowej sztampie lat 80. I jest
mi z tym coraz lepiej.
Zaczynają niczym Maideni z
Di’Anno wymieszani z… Maidenami z ery Somewhere
in Time. Tak jest w Strange Kind of
Affection (poprzedzonym intrem Irony
w podobnym klimacie). No niezły to start. Prawdziwa rakieta od pierwszych
sekund. Gitary tną aż miło, wokal niezwykle sprawny i znakomicie czujący
klimat. Od samego początku wiadomo, że tu nie ma co szukać głębi i wymyślnych
rozwiązań. Każdy numer jest przeładowany oczywistościami i kiczem – i niemal
każdy brzmi na swój sposób świetnie. Po Maidenach dochodzi nam sporo ze starego
dobrego Skid Row (Stand Our Ground, We Are the Rats), gdzieś po drodze
pojawia się Alice Cooper z okresu Trash
czy Hey Stoopid (Haunting You czy Talia), ale
po paru numerach panowie nagle uderzają w klimaty bardziej zbliżone do Journey wymieszanego
z Mӧtley Crüe czy współczesnym Def Leppard (How
Could I Let You Go). Spodziewalibyście się tego? A potem już taka jazda bez
trzymanki trwa do samego końca. Czasami bardziej hałaśliwie (Vittring zagrane trochę pod Sweet), czasami
znowu efektownie (I Won’t Die ze
świetnym spokojnym intro i kapitalnym, od razu zostającym w głowie, dynamicznym
refrenem, który bardzo udanie kontrastuje ze spokojnymi zwrotkami). Jest i
nagłe zwolnienie i zmiana klimatu w bardzo spokojnym, zdominowanym przez
klawisze, słodkim Tonight. Gdzieś po
drodze pojawią się nawet Scorpionsi z czasów swoich największych sukcesów (nie
mylić z „najlepszych albumów”), jak choćby w Animal Attraction. Wydaje wam się, że taka mieszanka powinna być
absolutnie niestrawna? Mnie też się tak wydawało. A jednak chwyciło. I to
cholernie szybko. Ta płyta po prostu nie chce wyjść z głowy, bo każdy numer w
innej epoce byłby potencjalnym przebojem.
Najpierw była reakcja typu: „no
to udał im się żart”. Po dwóch czy trzech odsłuchach ewoluowała do poziomu: „co
za kolesie!”. Po dalszych około dziesięciu spotkaniach z tym albumem nie
potrafię przestać jej słuchać. I to mimo tego, że finezji w tym tyle, co w
mielonym z ziemniakami. To co, że kicz wylewa się tu każdą nutą, a zrzynka goni
zrzynkę, w dodatku w sposób mało zawoalowany. Tego albumu słucha się
kapitalnie! Oczywiście jeśli macie uczulenie na rockowe brzmienia lat 80., to
powinniście trzymać się od tej płyty jak najdalej, ale jeśli tylko potraficie
znaleźć w sercu (lub innym organie) choćby najmniejszą nutkę nostalgii za
klimatami tamtej dekady, to nowy, trzeci album formacji Confess jest dla was
pozycją absolutnie obowiązkową i mówi (a raczej pisze) wam to ktoś, kto
generalnie muzykę rockową lat 80. traktuje jako guilty pleasure w najlepszym razie. Ta płyta uzależnia wszystkimi
oczywistościami, każdą sztampową zagrywką, niezawoalowanym hołdem czy kiczowatą
plamą klawiszową. Jest absolutnie fantastyczna!
--
Zapraszam
na prowadzoną przeze mnie audycję Lepszy Punkt Słyszenia w radiu Rock
Serwis FM w każdy piątek o 21 (powtórki w niedziele o 14)
http://rockserwis.fm - tu można mnie słuchać
http://facebook.com/lepszypunktslyszenia - a tu porozmawiać ze mną w trakcie audycji
http://rockserwis.fm - tu można mnie słuchać
http://facebook.com/lepszypunktslyszenia - a tu porozmawiać ze mną w trakcie audycji
Zapraszam też na współprowadzoną przeze mnie audycję Nie Dla Singli w każdą sobotę o 20
http://zak.lodz.pl - tu można nas słuchać
http://facebook.com/niedlasingli - a tu z nami porozmawiać w trakcie audycji
http://facebook.com/niedlasingli - a tu z nami porozmawiać w trakcie audycji
Gorszy od takiej młócki był tylko New Romantic, Depeche itp.
OdpowiedzUsuńAle i kicz potrafi być ujmujący i zachwycający nawet. W sztukach plastycznych posłużę się łatwo kojarzonym Nikiforem i Chagallem, który z kiczu stworzył sztukę. W architekturze to oczywiste Las Vegas czy Licheń, w muzyce kiczu chyba najwięcej, od Ich Troje przez całe doskopolo po Rubika. Ale w rocku oczywiście też. I to jest dobry przykład kiczowatości zamierzonej i perfekcyjnie wykonanej. Znakomicie zrealizowana płyta, nienaganne wykonanie, książkowe proporcje w aranżach - kicz z Sevres po prostu.
Ale nie dziwi mnie, że słuchasz, sam omijam szerokim łukiem takie ale za Twoim poduszczeniem posłuchałem.
I miałem niezłą zabawę. Tyle, że aż tyle razy to ja tego nie posłucham ;-)