Jeszcze do niedawna zespół The
Flying Eyes kojarzył mi się głównie z The Doors. To być może skojarzenie dość
dziwne, ale wokalista grupy zwłaszcza w spokojniejszych utworach śpiewał czasem
bardzo w stylu Jima Morrisona. I mimo że muzycznie The Flying Eyes dość mocno
od Doorsów odbiegali, moim pierwszym skojarzeniem, gdy padała nazwa The Flying
Eyes, było „aaa, to ci co grają trochę jak Doorsi”. Może i niesprawiedliwe, ale
kto mówił, że życie jest sprawiedliwe? Ale dzięki swojej nowej płycie – Burning of the Season – formacja z
Baltimore chyba skutecznie wyleczy mnie z takiego myślenia, bo zespół serwuje
nam tu kapitalną mieszankę psychodelii, hard rocka, bluesa, a nawet klimatów
stonerowych. To czwarty duży album grupy (po drodze były też EP-ki i splity),
ale pierwszy od trzech lat. Nie wiem jaki był powód tak długiej przerwy w
wydawaniu nowej muzyki, ale jeśli była nim chęć dopracowania materiału i
wydania czegoś, co zrobi naprawdę duże wrażenie na fanach takich klimatów, to
donoszę, że cel został osiągnięty.
O samym klimacie płyty sporo mówi
już okładka autorstwa pochodzącego z Polski Kiryka Drewinskiego, na co dzień
lidera też skądinąd bardzo ciekawej niemieckiej formacji Wedge. Jedno spojrzenie
i wiemy już, że klimatów psychodelicznych na nowej płycie The Flying Eyes nie
zabraknie. Burning of the Season to
osiem utworów i niemal 43 minuty kapitalnego rockowego grania w różnych
odcieniach. Panowie po raz kolejny udowadniają, że świetnie radzą sobie z
łączeniem ciężkiego, gitarowego grania z kapitalnymi, wpadającymi w ucho
melodiami. Nie ma tu miejsca na bezsensowne młócenie i pokazywanie na siłę, że
potrafi się głośno i ciężko. Od pierwszych sekund Sing Praise mamy bardzo przyjemne łupnięcie, ale z głową. I takie,
które w tej głowie zostaje. Sporo tu naleciałości bluesowych, ale
przefiltrowanych nie tylko przez psychodelię końca lat 60., ale także przez
klimaty rocka z okolic Seattle z przełomu lat 80. i 90. Czyli z jednej strony
nieco Hendrixa czy Cream, z drugiej klimat Mother Love Bone.
Dominują utwory krótsze i dość
chwytliwe, jak Come Round, w którym
świetną robotę wykonują bębny oraz delikatne pociągnięcia strun w tle kontrastujące
z mocniejszym gitarowym łojeniem w refrenie. Jeszcze intensywniej jest w Drain, które nie daje chwili wytchnienia
od perkusyjnego ataku i mocnej gitary, ale ani przez moment w tę intensywność
nie wkrada się chaos. Fade Away to
coś w rodzaju psychodelicznego westernu i takie połączenie jak najbardziej ma
tutaj sens. Rest Easy fantastycznie
się rozkręca i oferuje solidną dawkę rockowego kosmosu pod koniec płyty. Na
bardziej rozbudowane numery zespół porywa się tu dwa razy. Pierwszy taki
przypadek to według mnie najlepsza kompozycja na płycie – Circle of Stone, w której refrenie pojawia się tytuł płyty.
Kapitalny, klimatyczny numer, który sprawnie łączy nieco tajemniczy klimat
bagnistej psychodelii z mocnym refrenem i fantastyczną częścią instrumentalną.
Drugi raz przypada na sam koniec. Wspomniane Rest Easy przechodzi niemal niezauważenie w Oh Sister – ośmiominutową wersję płyty w pigułce. Tu jest i
intensywnie oraz ciężko, i niezwykle klimatycznie, wręcz bujająco, i
psychodelicznie momentami. Zwieńczenie świetnej płyty na godnym jej poziomie.
Jeśli lubicie dobrego,
chwytliwego, ale jednocześnie ciężkiego i klimatycznego rocka podszytego z
jednej strony bluesem, z drugiej psychodelią, to The Flying Eyes powinni was
zainteresować. Gdybym miał porównać ich do współczesnych zespołów, których
muzykę opisywałem już na blogu, to pewnie wymieniłbym na przykład The Brew,
choć oni rzadziej zapuszczają się w psychodeliczne klimaty niż ich amerykańscy
koledzy, ale samo brzmienie i intensywność oraz melodyka są momentami dość
zbliżone. Porównania są jednak sprawą drugorzędną. Najważniejsze, że płyty Burning of the Season po prostu bardzo
dobrze się słucha. Idealna długość, odpowiedni poziom muzycznej dramaturgii
wymieszanej z odprężającymi odlotami i wpadającymi w ucho melodiami. Brawo!
1. Sing Praise (4:16)
2. Come Round (3:25)
3. Drain (4:41)
4. Circle of Stone (7:28)
5. Fade Away (5:17)
6. Farewell (4:29)
7. Rest Easy (4:56)
8. Oh Sister (8:09)
--
Zapraszam
na prowadzoną przeze mnie audycję Lepszy Punkt Słyszenia w radiu Rock
Serwis FM w każdy piątek o 21 (powtórki w niedziele o 14)
http://rockserwis.fm - tu można mnie słuchać
http://facebook.com/lepszypunktslyszenia - a tu porozmawiać ze mną w trakcie audycji
http://rockserwis.fm - tu można mnie słuchać
http://facebook.com/lepszypunktslyszenia - a tu porozmawiać ze mną w trakcie audycji
Zapraszam też na współprowadzoną przeze mnie audycję Nie Dla Singli w każdą sobotę o 20
http://zak.lodz.pl - tu można nas słuchać
http://facebook.com/niedlasingli - a tu z nami porozmawiać w trakcie audycji
http://facebook.com/niedlasingli - a tu z nami porozmawiać w trakcie audycji
Dziękuję, że o tej płycie napisałeś. Już o niej zapomniałem i myślałem, że pewnie słusznie. Otóż nie.
OdpowiedzUsuńDzięki Twojemu wpisowi wróciłem do niej i zadaję sobie pytanie: czemu do diabła ją odstawiłem, kiedy to bardzo dobra, jeśli nie znakomita rzecz!
tez tak czasem mam. jeden, dwa odsluchy, odstawiam cos, bo mnostwo innych rzeczy w kolejce, po czym wracam po dluzszym czasie i nagle sie okazuje, ze mi sie podoba O..o
OdpowiedzUsuńŚwietny krążek. Pięknie bujające gitary, wspaniały, psychodeliczny klimat i tony melodii. Z kategorii "to co lubię najbardziej".
OdpowiedzUsuń