Niespełna dwa lata minęły od
mojego pierwszego kontaktu z muzyką holenderskiego tria Birth of Joy. Poznałem
ich kilka miesięcy po premierze ich czwartej płyty – Get Well – która oczarowała mnie fantastycznym połączeniem
elementów soczystego hard rocka i nieco kosmicznej psychodelii. Rok 2018
panowie przywitali premierą następcy Get
Well – albumu Hyper Focus. Pewne
rzeczy się zmieniły – zwłaszcza balans między ciężarem, a wspomnianą klimatyczną
psychodelią – a inne pozostały bez zmian – na przykład wysoka jakość muzyczna.
Na Hyper Focus składa się dziesięć kompozycji oraz trzy krótkie
instrumentalne przerywniki/łączniki. Na początku nie do końca wiedziałem, jaka
jest ich funkcja na tej płycie, ale szybko da się zauważyć, że fragmenty płyty
oddzielane kolejnymi miniaturkami tworzą jednak w pewnym sensie odrębne
całości. Album jest w dużej mierze bardziej intensywny niż Get Well. Owszem, na poprzedniej płycie były cięższe, klasycznie
hardrockowe fragmenty, ale zostały one wymieszane z klimatycznymi,
psychodelicznymi kawałkami. Tu soczysty gitarowo-organowy hard rock dominuje,
co na pewno nie wychodzi tej płycie na złe. I właśnie mocno, hardrockowo,
intensywnie zaczynają w Join the Game,
utworze tytułowym i You Are Many.
Jeśli ktoś potrzebuje kopa i szybkiego postawienia na nogi, to początek tej
płyty zrobi to kapitalnie, nie unikając jednocześnie dobrych melodii i
wpadających w ucho motywów. Jest moc, jest groove, a w ostatnim z tych utworów
jest także mały orientalny smaczek organowy. W tej pierwszej części panowie
zdecydowanie postawili na intensywność.
Przerywnik numer jeden wprowadził
nieco spokoju i dał moment na złapanie oddechu. Zasygnalizował także poniekąd
pewną zmianę brzmienia, bo otwierające część drugą płyty Riff Raff – choć też dość intensywne – w większym stopniu nawiązuje
do brzmienia poprzedniego krążka. Więcej tu przestrzeni, większy nacisk
położony jest na mocny rytm, a nie tylko moc brzmienia. W jeszcze inne rejony
zabiera nas Forenoon. Podstawa
jazzowa, ale polewa w klimatach lekkiej psychodelii – efekt wyśmienity! Także jazzowe
motywy całkiem sprawnie Birth of Joy łączy z potężnym, wręcz monumentalnym,
rockowym brzmieniem w Witches Hammer,
które kończy tę drugą część albumu.
Przerywnik drugi to mieszanka rytmów
plemiennych i chaotycznego jazgotu w tle. Czy to jakaś zapowiedź tego, co za
moment usłyszymy? Nie, spokojnie. Wraz z Let
It Slide wracamy do dynamicznego, pełnego energii hard rocka. Główny riff
grany na organach, szalone tempo, prosty, chwytliwy refren i obłędne brzmienie.
Dla odmiany początek Sypdorkat jest
delikatny, dostojny, niezwykle klimatyczny. Brzmi to tak, jakby zespół dopiero
rozgaszczał się na scenie i grał na rozgrzewkę, nim za moment uderzy słuchaczy
z zaskoczenia czymś cholernie mocnym. I uderza – o w mordę, uderza! O znakomitej
współpracy gitarowo-organowej można mówić bez końca, ale ten numer po właściwym
starcie napędza przede wszystkim perkusja. Kapitalne jest też zwolnienie,
trochę w klimacie Purplowego Fools, a
może raczej w stronę doorsowych odlotów na pejotlu? Flirt z jazzem i
psychodelią wraca w Poor Duffy i
tutaj to dopiero robi się doorsowo momentami. Nawet wokal Kevina Stunnenberga idzie
jakby bardziej w kierunku Morrisona, a dzięki trąbce skojarzenia z płytą The
Soft Parade nie będą zupełnie od czapy. Klimatyczna trzecia miniaturka mogłaby
spokojnie zaprowadzić ten album do końca, ale zamiast tego rozwija się i
płynnie przechodzi w bis, czyli utwór Sell
Out – faktyczny koniec płyty: ciężki, rytmiczny, soczysty. Ostatni dźwięk
jest niemal muzycznym odpowiednikiem Bondowskiego „Agent 007 powróci w…”, bo
utwór kończy się nagle, jakby zespół chciał nam powiedzieć – „no, to tyle na
teraz, ale nie odchodźcie za daleko, bo za jakiś czas wrócimy”.
No ja mam nadzieję, że ten „jakiś
czas” nie będzie zbyt długi. Birth of Joy zainteresowali mnie swoją muzyką już
przy okazji poprzedniej płyty, ale tym albumem już nie tylko pukają, ale wręcz
łomoczą do drzwi, za którymi znajduje się moja czołówka ulubionych grup
współczesnej sceny rockowej. Ci goście są w tym brzmieniu tak prawdziwi i tak
naturalni, że słuchanie ich to nie tylko wielka radość, ale wręcz zaszczyt. Ledwo
zaczął się trzeci miesiąc roku, a już wyszło kilka płyt, które mogą pod koniec
grudnia namieszać w czołówce moich ulubionych płyt rocznika 2018. Hyper Focus jest niewątpliwie jedną z
nich. Ja nawet nie będę niczego nikomu polecał – jeśli lubicie soczyste,
rockowe, gitarowo-organowe granie z nutką psychodelii, to przesłuchanie tego
krążka jest waszym obowiązkiem. Inaczej możecie mi się nie kłaniać.
1. Join the Game (6:28)
2. Hyper Focus (3:34)
3. You Are Many (4:22)
4. i (1:20)
5. Riff Raff (4:47)
6. Forenoon (7:40)
7. Witches Hammer (2:58)
8. ii (1:46)
9. Let It Slide (4:05)
10. Sypdorkat (4:47)
11. Poor Duffy (4:34)
12. iii (0:53)
13. Sell Out (4:14)
--
Zapraszam
na prowadzoną przeze mnie audycję Lepszy Punkt Słyszenia w radiu Rock
Serwis FM w każdy piątek o 21 (powtórki w niedziele o 15)
http://rockserwis.fm - tu można mnie słuchać
http://facebook.com/lepszypunktslyszenia - a tu porozmawiać ze mną w trakcie audycji
http://rockserwis.fm - tu można mnie słuchać
http://facebook.com/lepszypunktslyszenia - a tu porozmawiać ze mną w trakcie audycji
Zapraszam też na współprowadzoną przeze mnie audycję Nie Dla Singli w każdą sobotę o 20
http://zak.lodz.pl - tu można nas słuchać
http://facebook.com/niedlasingli - a tu z nami porozmawiać w trakcie audycji
http://facebook.com/niedlasingli - a tu z nami porozmawiać w trakcie audycji
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz