sobota, 10 marca 2018

Michael Schenker Fest - Resurrection [2018]



Michael Schenker nie musi już niczym zaskakiwać muzycznego świata. Podbił go już jako członek UFO w latach 70., a wcześniej miał olbrzymi wkład w nagranie jednej z najlepszych (i najmniej znanych) płyt grupy Scorpions, choć był to zupełnie inny zespół od tego, który znamy obecnie. I nie oszukujmy się – Michael w dużej mierze „jedzie” na swojej sławie sprzed 40 lat, nagrywając co jakiś czas płyty pod kolejnymi szyldami zawierającymi jego imię i nazwisko. Tym razem nowa grupa nazywa się Michael Schenker Fest, bo to faktycznie prawdziwe święto dla fanów dokonań niemieckiego gitarzysty z czasów po UFO – na płycie Resurrection usłyszymy bowiem muzyków i (przede wszystkim) wokalistów, z którymi Michael współpracował od lat 80.

Główną atrakcją tego krążka ma być w założeniu udział czterech wokalistów, z którymi Schenker niejedną płytę nagrywał. Dwóch z nich to także byli gardłowi Rainbow – Graham Bonnet i Doogie White. Oprócz nich usłyszymy także Gary’ego Bardena oraz Robina McAuleya. Efektem wspólnych działań Schenkera, jego kumpli oraz zaproszonych gości specjalnych (m.in. Kirka Hammetta, który pojawia się w numerze otwierającym album) jest 12 kompozycji trwających w sumie 51 minut. I w zasadzie o tym albumie można by napisać z grubsza to samo, co o innych płytach sygnowanych nazwiskiem Schenkera – zbiór dynamicznych, chwytliwych, ciężkich kawałków. Czasem lepszych, czasem gorszych. Początek akurat jest z tych lepszych – Heart and Soul może nie grzeszy subtelnością, a perkusja brzmi jak z automatu, ale rozruch od pierwszych sekund mamy jak w banku. Numer dwa na krążku to pierwszy singiel i jednocześnie absolutnie jeden z najlepszych kawałków w zestawie – Warrior. Cała czwórka przy mikrofonach, podniosłe brzmienia, refren wpadający w ucho, klimat niemal manowarowy. No robi wrażenie, choć trudno doszukiwać się tu finezji.

A potem to już różnie bywa. Czasami cienka granica między fajnym, niezbyt skomplikowanym graniem a wiochą niebezpiecznie się zaciera, jak choćby wtedy, gdy Doogie śpiewa Take Me to the Church. Muzycznie nawet nawet. Ale w takim wydaniu robi się z tego gospel-metal i nawet trochę spodziewałem się, że w pewnym momencie w chórkach dołączy Litza i jego dzieciaki z Arki Noego. Natomiast numery takie jak Everest, Living a Life Worth Living czy wreszcie zamykający płytę drugi „wspólny” numer wokalistów, The Last Supper, po prostu kompletnie niczym się nie wyróżniają. Takich kawałków są tysiące, miliony nawet. Ba, każdy z tych gości w przynajmniej kilkudziesięciu takich numerach już w swoim życiu zagrał lub zaśpiewał.

Z drugiej strony śpiewane przez Bonneta Night Moods brzmi całkiem nieźle, mocno „tęczowo”, co akurat nie powinno być zaskoczeniem, piosenkowo wręcz, ale w dobrym znaczeniu tego słowa. Taki ładny, radiowy rock. The Girl with the Stars in Her Eyes to też całkiem mocny kandydat na rockowy przebój. Mamy tu spory ciężar, a jednocześnie olbrzymią melodyjność. Refren to klasyka rockowej przebojowości. Numer w stylu lat 80. (ach te klawisze w tle), ale sprawdzający się całkiem nieźle także w 2018 roku. Messing Around z Garym Bardenem przy mikrofonie mogłoby spokojnie robić za zaginiony numer Aerosmith i mimo, że oparte jest w zasadzie na jednym motywie, to robi dobre wrażenie, choćby dzięki temu, że nie jest tak „napompowane” jak parę innych kompozycji. Time Knows When It’s Time ma niesamowicie zaraźliwy refren. Podobnie jak Take Me to the Church niebezpiecznie zbliża się do granicy kiczu, ale o ile tamten numer chyba ją przekraczał, tak tu panowie lekko wystawiają poza nią niektóre kończyny, ale nogami pewnie stoją po właściwej stronie. Do udanych można zaliczyć także instrumentalny numer Salvation, w którym Schenker w końcu nie musi się na nikogo oglądać, bo – tak to jakoś wyszło – w głównych rolach na tej płycie są jednak przeważnie panowie wokaliści. Szkoda tylko, że numer jest wyciszany. To sprawdziłoby się jeszcze w miarę, gdyby to była ostatnia kompozycja na albumie, a tak to trochę jednak przeszkadza. Zresztą wyciszonych jest tu też kilka innych kawałków. Panowie – lata 80. dawno się skończyły. Wyciszanie utworów nie jest już modne.

Nie chcę, żeby wyszło, że to zła płyta. Bo tak nie jest. Po paru odsłuchach Resurrection wpada w ucho i na pewno jest tu kilka numerów, które mają sporą szansę zostać w głowie. Ale nie spodziewajcie się fajerwerków kompozycyjnych, ambitnych tekstów czy finezji. Właśnie, ten brak finezji chyba uwiera mnie najbardziej i dotyczy to tak samej struktury utworów, jak i przede wszystkim brzmienia i partii perkusji. Ja wiem, że to nie perkusja czy bas są tu najważniejsze, ale jednak kilka kawałków ewidentnie zyskałoby, gdyby monotonne galopady ustąpiły miejsca czemuś nieco bardziej pomysłowemu. To mój główny zarzut. No i ten kilkukrotny niebezpiecznie bliski flirt z kiczem. Ale przyznam, że w odpowiednich okolicznościach słucha mi się niektórych numerów z tej płyty bardzo miło. Do samochodu na autostradę jak znalazł. Jest dynamicznie, zasnąć się przy tym raczej nie da, a i głową człowiek czasem pokiwa. Jest OK, momentami nawet bardzo OK, ale to chyba tyle. W sumie więcej się tak naprawdę nie spodziewałem.

1. Heart and Soul (4:20)
2. Warrior (5:21)
3. Take Me to the Church (4:46)
4. Night Moods (4:29)
5. The Girl with the Stars in Her Eyes (3:48)
6. Everest (3:42)
7. Messing Around (4:34)
8. Time Knows When It's Time (4:32)
9. Anchors Away (4:26)
10. Salvation (3:38)
11. Living a Life Worth Living (3:51)
12. The Last Supper (4:52)



--
Zapraszam na prowadzoną przeze mnie audycję Lepszy Punkt Słyszenia w radiu Rock Serwis FM w każdy piątek o 21 (powtórki w niedziele o 15)
http://rockserwis.fm - tu można mnie słuchać
http://facebook.com/lepszypunktslyszenia - a tu porozmawiać ze mną w trakcie audycji
Zapraszam też na współprowadzoną przeze mnie audycję Nie Dla Singli w każdą sobotę o 20
http://zak.lodz.pl - tu można nas słuchać
http://facebook.com/niedlasingli - a tu z nami porozmawiać w trakcie audycji

3 komentarze:

  1. Nie byłbym dobrym recenzentem, gdyż nie potrafiłbym się zmusić do słuchania pewnych płyt, ani nie chciałbym o nich pisać. Jako człek stary szkoda mi czasu na płyty, które nudzą albo są wg. mnie słabe, tyle muzyki jest dookoła... Młodzi są w innej sytuacji, oni powinni słuchać jak najszerzej grzebiąc w różnych gatunkach i na różnych poziomach. Im więcej tego będą robić, tym szybciej dojdą do tajemnej wiedzy o muzyce ;-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. no ja tak czy tak musiałem sobie w grudniu te płytę kilka razy przesłuchać przed wywiadem ;) tak to pewnie bym jakoś specjalnie nie dążył do poznania tego krążka za wszelką cenę przy takim wysypie nowości w pierwszym kwartale.

      Usuń
  2. To dla mnie jasne - pewne zajęcia wymagają poświęceń ;-)
    Dlatego komfort amatora jest nieoceniony.
    Ale z drugiej strony trzeba pamiętać i oddać pokłon tym, którzy za nas odsłuchują i piszą potem swoje opinie z których chętnie korzystamy. Nikt nie jest w stanie przesłuchać nawet połowy interesującej go produkcji a zatem przekazywanie dalej ma wielki sens ;-)
    Ja wiem, że wiele tu opisanych płyt to niekoniecznie trafi ponownie do odtwarzacza - ja tak mam, po odsłuchaniu wywalam, bo miejsca brak...
    Podziwiam wszelako tę dyscyplinę Was - piszących, którzy mając na uwadze różne interesy - starają się pisać głównie o pozytywach i nie gnoić płyt, choć wiele z nich na to zasługuje.
    To wcale nie oznacza dwulicowości czy innych aberracji, to zachowanie klasy, bo zgnoić wykonawcę łatwo, a parę lat mija i nagle okazuje się, żeśmy ciała dali nie doceniając....
    Ukłony zatem dla klasy i zachowanie dyscypliny :-)

    OdpowiedzUsuń