Przyznam, że zupełnie nie
zarejestrowałem wydania pierwszej płyty formacji Sisare. Album Nature’s Despair ukazał się w 2013 roku,
ale jest spora szansa, że nawet o oczy mi się ta nazwa nie obiła. Pewności nie
mam, wszak przy tylu nowych płytach nie da się zapamiętać absolutnie
wszystkich, ale w roku 2013 dopiero zaczynałem intensywniejsze muzyczne wykopki
i być może akurat nasze drogi w żadnym momencie się nie zeszły. Przechodzimy do
roku 2018 i oto pojawia się album numer dwa – Leaving the Land. Długa przerwa, ale nikt nie mówił, że trzeba
obowiązkowo wydawać nową muzykę co maksimum dwa lata. Ja to nawet czasem lubię,
jak zespoły nie zabierają się zbyt szybko za nowe nagrania, bo gdyby tak
wszyscy koniecznie chcieli nas uszczęśliwiać co kilkanaście miesięcy, nie
dałoby się tego wszystkiego ogarnąć. No ale wracając do nowej płyty – zdobi ją
bardzo przyjemna okładka w klimatach bliskich miłośnikom natury, a na nieco
ponad 41 minut składa się sześć kompozycji trwających od sześciu do niespełna
ośmiu minut. Klasycznie.
Klasycznie jest także w
brzmieniu. Kwartet z Finlandii opisuje swoją muzykę jako połączenie rocka i
metalu progresywnego z elementami post-rocka i posmakiem muzyki folkowej oraz
jazzu. Zdecydowanie najbardziej słychać na tej drugiej płycie elementy progresywne.
Utwory ładnie się rozwijają, nie są jednowymiarowe, trudno je też posądzić o „piosenkowość”,
oferują za to bardzo przyjemny klimat. Progresja może się kojarzyć wielu
słuchaczom z bezsensownymi popisówkami tak w kwestii umiejętności gry na
instrumencie, jak i tworzenia rytmicznych połamańców, ale twórczość Sisare to
zdecydowanie nie jest ten rodzaj progresji. Jeśli miałbym wam nakreślić, czego
mniej więcej się spodziewać, to może tak: nieco starego, klasycznego
brytyjskiego proga, trochę starego, klasycznego proga amerykańskiego, do tego
szczypta współczesnej progresji skandynawskiej i o – mamy fiński prog pod
szyldem Sisare. Prawda, że proste?
A konkretnie? A konkretnie to Escape rozpoczyna płytę niezwykle
przyjemnie. Delikatna gitara, nieco melancholijny klimat, wokal dość natchniony,
może nie z gatunku tych zapadających w pamięć, ale i w niczym nie
przeszkadzający. Ładne połączenie delikatności spokojniejszych fragmentów i
pewnej dynamiki, a nawet swego rodzaju chwytliwości, gdy wszystko już ładnie
się rozkręci. Partia gitarowa w stylu Wishbone Ash w części instrumentalnej
zdecydowanie na plus. Początek Mountains
faktycznie zabiera nas trochę w rejony wspominanego wcześniej post-rocka, ale
dość szybko robi się nieco ciężej, bardziej w klimatach Opeth z czasów Damnation czy Watershed, a że ja Opeth z czasów Damnation czy Watershed
uwielbiam, to i taki kierunek absolutnie w żaden sposób mi nie przeszkadza.
Mocna końcówka i poprzedzające ją długie solo na gitarze bardzo na plus! Klimat
nieco opethowy kontynuuje utwór Geno,
choć tu warto też zwrócić uwagę na kapitalnie napędzający całość bas oraz na
świetne złamanie w „refrenie”, a także na bardzo przyjemną środkową,
instrumentalną część, która z kolei przywiodła mi na myśl zespół Riverside.
Część drugą dynamicznie
inauguruje Pace (tak, wszystkie
utwory na płycie mają tytuły składające się z zaledwie jednego słowa), choć po
żywym początku panowie później zwalniają nieco i fundują nam trochę bardzo
przyjemnego bujania. Może i w trakcie wkrada się nieco chaosu, ale główny motyw
gitarowy, który wraca jeszcze pod koniec kompozycji, mimo swojej prostoty jest
naprawdę niezwykle ożywczy. Pięknie rozwija się Shattered – od dość lekkiego wstępu z masą przestrzeni i kapitalnym
basem, po bardzo gęstą, dużo intensywniejszą końcówkę, mimo że szkielet
pozostaje w zasadzie niezmieniony. I do tego buja fantastycznie w momencie, gdy
pod koniec utworu wraca wokal. Wieńczące album Perception to znowu dynamiczniejszy numer, który także powinien
przypaść do gustu fanom spokojniejszego oblicza Opeth. Partia gitary pod koniec
kompozycji jest kapitalna, a gdy całość się kończy, czuję się jak dziecko,
któremu zabrano cukierka.
Może i nie jest to najbardziej
odkrywcza płyta w historii ludzkości, ale słucha się jej bardzo miło. Materiał
jest z jednej strony ambitny, z drugiej zaś dość przystępny – nie jakoś
specjalnie różnorodny, ale całość jest spójna i brzmi jak należy, a że płyta
nie jest długa, to i ten brak jakiejś większej różnorodności można wybaczyć. Zgrzytów
brak. Solidna porcja bardzo przyjemnego, wysmakowanego grania, które może
trafić zarówno do fanów cięższej, klimatycznej progresji, jak i do zwolenników
pejzażowych smutasów. Jest na czym zawiesić ucho. Sisare lądują zatem na
wirtualnej liście zespołów, które trzeba mieć na oku.
1. Escape (6:45)
2. Mountains (7:08)
3. Geno (6:43)
4. Pace (7:43)
5. Shattered (6:10)
6. Perception (7:08)
Płyty możecie posłuchać na profilu wydawcy płyty w serwisie Soundcloud.
--
Zapraszam
na prowadzoną przeze mnie audycję Lepszy Punkt Słyszenia w radiu Rock
Serwis FM w każdy piątek o 21 (powtórki w niedziele o 15)
http://rockserwis.fm - tu można mnie słuchać
http://facebook.com/lepszypunktslyszenia - a tu porozmawiać ze mną w trakcie audycji
http://rockserwis.fm - tu można mnie słuchać
http://facebook.com/lepszypunktslyszenia - a tu porozmawiać ze mną w trakcie audycji
Zapraszam też na współprowadzoną przeze mnie audycję Nie Dla Singli w każdą sobotę o 20
http://zak.lodz.pl - tu można nas słuchać
http://facebook.com/niedlasingli - a tu z nami porozmawiać w trakcie audycji
http://facebook.com/niedlasingli - a tu z nami porozmawiać w trakcie audycji
Ja trwam w zachwycie, lecą na zmianę z Hollow Earth i kilkoma innymi. Sięgnąłem do lat wczesnej starości i odświeżam The Firm, tak, co jakiś czas wracam do wczesnej kredy ;-)
OdpowiedzUsuń