Adama Holzmana – nie da się ukryć
– znam głównie z tego, że jest klawiszowcem w grupie Stevena Wilsona. Smutna
prawda o mnie. Ale wiem też, że jest synem założyciela Elektry, Jaca Holzmana,
oraz że grywał z wielkimi – przede wszystkim z Milesem Davisem (lepiej się nie
da), Marcusem Millerem i całą masą zacnych jazzmanów. Nie jest więc ze mną aż
tak źle. Zarówno jazzowy życiorys, jak i gra w zespole Wilsona odbijają się
mocno na nowym solowym albumie Holzmana. To pierwsze – ze względu na muzykę. Bo
jakby na to nie patrzeć, Truth Decay
to płyta z mocno jazzowym klimatem, nawet jeśli zahacza tak o progresję, jak i
czasem nawet o funk. Element Wilsonowy to w mniejszym stopniu same dźwięki
(choć tu i tam daleko od takiego Ravena
nie odchodzą), ale przede wszystkim nazwiska, bo na płycie pojawia się niemal w
komplecie obecne koncertowe wcielenie grupy bosonogiego. Nie on jest tu jednak
głównym bohaterem, więc wróćmy do Holzmana.
Truth Decay to 11 numerów trwających niecałą godzinę. Zdecydowana
większość z nich mieści się w łatwo przyswajalnym przedziale 4-6 minut. Niemal
wszystkie (a dokładnie dziewięć) to kompozycje instrumentalne. Niby jazzowe w
charakterze, ale jest to jazz bardzo przystępny, brzmiący niezwykle przyjemnie,
nie przygniatający słuchacza swoją strukturą (albo jej brakiem), klimatyczny,
zrobiony po prostu ze smakiem. Odpowiedni nastrój wprowadza już od pierwszych
sekund Ectoplasm – jest groove, są
kosmiczne klawisze, jest kapitalny saksofon Theo Travisa (kolejny kumpel
Wilsona), jest wreszcie hipnotyczny rytm i klimat. Oczywiście uwagę należy
zwrócić przede wszystkim na instrumenty klawiszowe – w końcu to obsługujący je
artysta jest tu „szefem”. Na Truth Decay
usłyszymy kilka rodzajów organów, klawiszy, syntezatorów – jak przystało na płytę
prawdziwego mistrza tych „zabawek”. Ale szybko też przekonujemy się, że jeśli
chodzi o muzyków, którzy wzięli udział w nagraniach, brak tu słabych punktów.
Ale to przecież absolutnie nikogo nie powinno zaskakiwać.
Nowością w solowej twórczości
Holzmana są wokale. Pojawiają się rzadko, ale jednak są. Po raz pierwszy
słyszymy je w coverze A House Is Not a
Motel – numerze grupy Love. Głosowo pokazuje się tu Randy McStine, choć
niemal założyłbym się, że to Wilson. Swoją drogą utwór pochodzi z płyty wydanej
przez Holzmana seniora. To zdecydowanie najdynamiczniejszy, najbardziej rockowy
utwór na albumie. Rany, jak tu kapitalnie chodzi perkusja! Ale żeby nie było,
Wilson też na tej płycie się pojawia, tyle że jako gitarzysta w kolejnej
kompozycji – Phobia. Po
dynamiczniejszym numerze poprzednim, leniwa Phobia
sprawdza się kapitalnie. Na tym nieco sennym tle jazgotliwa, mocna (choć
krótka) partia gitary Wilsona robi interesujące wrażenie. Pięknie płynie numer tytułowy.
To drugi z kawałków, w których mamy wokal, i tym razem zajął się nim Nick
Beggs. Co prawda kojarzymy go głównie jako kapitalnego basistę, ale nie
zapominajmy, że w Kajagoogoo po odejściu Limahla był także głównym wokalistą –
no i przecież obecnie mamy The Mute Gods. Ale to nie Beggs, a Holzman oraz
gitarzystka (a prywatnie żona Holzmana) Jane Getter (która w muzycznym CV ma m.in.
współpracę z Michałem Urbaniakiem czy Urszulą Dudziak) wysuwają się tu na
pierwszy plan, pięknie uzupełniając swoimi instrumentami przestrzeń dźwiękową opartą
na bardzo „luzackiej” grze sekcji rytmicznej. To chyba mój ulubiony utwór na
albumie – wychodzi na to, że czasem nawet klimaty progresywne jeszcze
przypadają mi do gustu. Subtelne, niezwykle spokojne I Told You So brzmi obłędnie, a dodatkowego smaku całości nadaje
harmonijka Stefano Olivato. Z kolei w nieco kosmicznym momentami Morphine Lollipop warto zwrócić uwagę
nie tylko na świetne partie saksofonów (oba obsługuje Ofer Assaf), ale także na
boski bas (tu z kolei stały współpracownik Holzmana, Freddie Cash Jr., który
pojawia się w sumie w sześciu numerach z Truth
Decay).
Nie będę z siebie robił żadnego
fana jazzu. Uwielbiam Time Out
Brubecka, spodobał mi się kiedyś album Archiego Sheppa i Billa Dixona, ale
generalnie na tych najbardziej znanych płytach jazzowych moja znajomość tego
gatunku się kończy. Częściej doceniam i szanuję, niż uwielbiam i słucham. Truth Decay to jednak ten rodzaj jazzu,
który mój organizm przyswaja bardzo łatwo. To muzyka, której słucham z
przyjemnością, która idealnie balansuje między wirtuozerią a melodią i
klimatem. Jest w niej wystarczająco dużo klimatów niejazzowych, żeby
zainteresować taką osobę jak ja – niemającą na co dzień specjalnego kontaktu z
bardziej jazzowymi klimatami – a jednocześnie na tyle ich mało, by nie
rozcieńczyć tego jednak głównie jazzowego brzmienia. Całkiem niespodziewanie
może to być faworyt do dość wysokiego miejsca na liście moich ulubionych płyt
tego roku. Kto by pomyślał? I tylko okładka mi zupełnie do tej płyty nie
pasuje, ale kto by się przy takich dźwiękach przejmował okładką?
1. Ectoplasm (6:17)
2. Bella Capri (5:53)
3. A House Is Not a Motel (5:29)
4. Phobia (4:13)
5. Good Luck with Your Music (5:26)
6. Are You High? (6:29)
7. Truth Decay (5:42)
8. I Told You So (4:13)
9. Morphine Lollipop (5:57)
10. You Knew (4:28)
11. Picking Through the Wreckage (5:06)
--
Zapraszam
na prowadzoną przeze mnie audycję Lepszy Punkt Słyszenia w radiu Rock
Serwis FM w każdy piątek o 21
http://rockserwis.fm - tu można mnie słuchać
http://facebook.com/lepszypunktslyszenia - a tu porozmawiać ze mną w trakcie audycji
http://rockserwis.fm - tu można mnie słuchać
http://facebook.com/lepszypunktslyszenia - a tu porozmawiać ze mną w trakcie audycji
Zapraszam też na współprowadzoną przeze mnie audycję Nie Dla Singli w każdą sobotę o 20
http://zak.lodz.pl - tu można nas słuchać
http://facebook.com/niedlasingli - a tu z nami porozmawiać w trakcie audycji
http://facebook.com/niedlasingli - a tu z nami porozmawiać w trakcie audycji
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz