Rockowe granie z Danii biorę w
ostatnich latach niemal w ciemno, bez względu na to, czy jest to coś mrocznego
i klimatycznego jak Grusom, czy może bardziej psychodelicznego jak Syreregn,
albo kosmicznego jak Mythic Sunship. Niemal każdy strzał jest celny. Dlatego do
pierwszej dużej płyty formacji The Sledge – grupy debiutującej płytowo pod tą nazwą, ale działającej i wydającej już wcześniej pod innym szyldem,
nie zaś z nowicjuszy – podszedłem ze sporą dawką zaufania i nadziei. I miło mi
poinformować, że On the Verge of Nothing
nie rozczarowuje.
Słychać zdecydowanie, że ci
goście grają już ze sobą od dłuższego czasu i niech brak dorobku pod tą nazwą was nie zwiedzie. On the Verge of Nothing to spójny,
dobrze brzmiący album, na którym każdy wywiązuje się ze swoich obowiązków jak
należy. Mnóstwo tu dobrych, ciężkich riffów, solidnego perkusyjnego łomotu i
pięknie uzupełniającego to wszystko basu. Do tego wokal może nie z gatunku
wybitnych, ale na pewno nie przeszkadzający w odbiorze i pasujący do takiej
muzyki, a w przypadku grania z okolic stonera i psychodelii więcej w zasadzie
nie wymagam. Za wokal odpowiada zresztą kilka osób, w tym goście zespołu. Srogi łomot mamy już w pierwszym numerze – Tantra – i on w zasadzie ustawia poziom na cały album. Mocne,
powtarzane riffy, ciężar, brud, mocny rytm. Podobnie jest w Death Drome Doline czy 179 Liars. Ale to absolutnie nie znaczy,
że mamy tu do czynienia z jednowymiarowym krążkiem, na którym liczy się tylko
mocno zaznaczony rytm i jeszcze mocniejszy, rasowy rockowy łomot. Panowie
zadbali o trochę urozmaicenia i fragmentów, w których spore znaczenie ma
melodia i klimat. Na dobry początek znakomicie bujające Curtains, bo choć mocy w tym numerze też nie brakuje, a riff
wgniata w ziemię, to „bujalność” utworu jest niezaprzeczalna, a mniej duszny
aranż w niektórych fragmentach bardzo się tej kompozycji i całej płycie
przysłużył. Fantastycznie brzmi Running
Down the Mountain, które spokojnie mogłoby promować album jako jeden z
singli, bo świetnie łączy punkową wręcz prostotę linii melodycznej ze stonerową
intensywnością. Najlepsze jednak zespół zostawił na koniec. Yet Untitled zahacza momentami o klimat
najcięższych odmian rocka z Seattle, ale przede wszystkim oferuję wszystko, co
najlepsze we wcześniejszych kompozycjach na tej płycie – połączenie ciężaru z
melodyjnością. Flammehav to natomiast
dziewięciominutowy numer instrumentalny, w którym grupa pozwala sobie na nieco
więcej odlotów z pogranicza psychodelii, a nawet na chwilowe okołojazzowe
zapędy z kapitalnym wykorzystaniem saksofonu. To zdecydowanie mój ulubiony
numer na płycie i aż szkoda, że nie ma tu choćby jeszcze jednej kompozycji w
podobnym klimacie i o podobnej konstrukcji.
Duńczycy zaserwowali na swojej
pierwszej pełnowymiarowej płycie wydanej jako The Sledge kawał soczystego, rockowego mięcha – dobrze
wysmażonego i odpowiednio przyprawionego. Doświadczenie muzyków zdobyte w
innych formacjach znakomicie zaprocentowało – dostaliśmy naprawdę bardzo
solidny i interesujący materiał, który może być początkiem czegoś bardzo
ciekawego. Nie obraziłbym się, gdyby śmielej poszli bardziej w klimat
instrumentalnych, kosmicznych, a jednocześnie ciężkich odlotów, jak w ostatniej
kompozycji. Trzymam kciuki za ciąg dalszy.
1. Tantra (6:21)
2. Death Drome Doline (5:51)
3. Curtains (6:06)
4. Running down the Mountain (2:53)
5. 179 Liars (3:39)
6. Like Shit (1:08)
7. Yet Untitled (6:52)
8. Flammehav (9:27)
--
Zapraszam
na prowadzoną przeze mnie audycję Lepszy Punkt Słyszenia w radiu Rock
Serwis FM w każdy piątek o 21
http://rockserwis.fm
http://facebook.com/lepszypunktslyszenia - profil audycji
http://rockserwis.fm
http://facebook.com/lepszypunktslyszenia - profil audycji
http://facebook.com/groups/rockserwisfm - tu można porozmawiać ze mną oraz z innymi słuchaczami w trakcie audycji
Duński rock? Tego jeszcze nie słyszalem, ale jestem bardzo otwarty na takie produkcje. Po twojej recenzji myśle ze te klimaty będą mi odpowiadały. Na pewno przesłucham!
OdpowiedzUsuńDania zrobiła się niezwykle ciekawa w temacie rocka - czy to retro, czy stoner, czy psychodelia. Polecam przede wszystkim takie grupy jak Grusom, Syreregn czy Mythic Sunship. O wszystkich trzech pisałem na tym blogu :)
Usuń