Australia bardzo szybko wyrasta w moich oczach i uszach na
prawdziwą potęgę podziemnej sceny retro/stoner/psych. Zachwycałem się w
ostatnich latach pewnie już kilkunastoma zespołami stamtąd, a trudno sobie
wyobrazić, ile tak znakomitych formacji faktycznie tam działa i do tej pory
skutecznie unika mojej uwagi. Jedną z najświeższych, jakie obiły mi się o uszy,
jest kwartet Hibiscus Biscuit, który powstał kilka lat temu i miał na koncie
dwa single, a teraz, w marcu tego roku, w końcu zadebiutował w formacie dużej
płyty albumem Reflection of Mine, który każe pokładać w tym zespole
naprawdę spore nadzieje.
Pięknie się to wszystko zaczyna lekko jazzującym Wake
Me Up. Gdybym usłyszał tu wokalistę o nieco niższym, hipnotycznym głosie,
mógłbym dać się nabrać, że to jeden z jazz-rockowych eksperymentów Doorsów z
drugiej fazy ich działalności. Klawisze brzmią absolutnie obłędnie, sekcja
trzyma całość perfekcyjnie, a gitara pracuje aż miło. Ten numer ustawił bardzo
wysoko poprzeczkę dla reszty płyty, ale na szczęście dalej poziom nie spada. W Sunflower
Fields wchodzi piękna, soczysta psychodelia ze „świderkami” klawiszowymi. W
Don’t Mind My Mind bujają tak przyjemnie, że nie sposób nie dać się w to
wciągnąć, a jak w drugiej części odpalają instrumentalną zabawę, robi się
ciepło. Gitara chodzi jak trzeba także w Velvet Sundays. Uwielbiam takie
brzmienie – jest gęsto, niemal hardrockowo, aranż aż kipi, ale jednocześnie
cały czas słychać ten luz i lekkość. Pełen luzik dominuje w So Long, a w
senny klimat kompozycji idealnie wpisuje się mocny pogłos, w którym zatopiona
jest momentami gitara. Ledwie przed momentem grali niezwykle treściwie i aż
wióry leciały, a teraz jakby unosili się na psychodelicznym obłoczku w leniwe,
niedzielne popołudnie. I w obu przypadkach brzmią kapitalnie i równie
naturalnie! Fantastycznie łączy się z tym akustyczne, bardzo subtelne Abelha
de Agua. Po tej przyjemnej sielance wracamy w bardziej żywiołowe klimaty w Keep
on Rising. Tu zespół momentami właściwie zahacza o funk-rocka. Na sam
koniec, w fantastycznym Orange Trees, zespół znowu trochę jakby
doorsuje. Panowie mają kapitalny luz. Do takiej muzyki jest on niezbędny. Dzięki
temu zaraz po zakończeniu ostatniego utworu ma się ochotę na włączenie płyty od
nowa.
Ależ mi się tego fajnie słucha! Jest w tym coś (może nawet
sporo) z lekkości i przyjemnej psychodelii Doorsów, ale jednocześnie może
trochę z Floydowskich ścieżek dźwiękowych do filmów z przełomu lat 60. i 70., a
może i generalnie z klimatów takich trochę w stylu muzyki do europejskiego kina
mocno artystycznego. Da się tu wyraźnie wyczuć pewne wysmakowanie, wyczucie
muzyczne. Może brakuje mi nieco magii po stronie wokalu (nie jest zły, ale
niczym się w zasadzie nie wyróżnia), żeby to wszystko razem całkowicie się
spinało, ale jest na tyle dobrze, że z pewnością będę śledził kolejne kroki
grupy, bo to jedna z ciekawszych tegorocznych płyt.
Płyty można wysłuchać na profilu grupy na Bandcampie.
1. Wake Me Up (4:47)
2. Sunflower Fields (6:16)
3. Don't Mind My Mind (4:33)
4. Velvet Sundays (5:23)
5. So Long (3:54)
6. Abelha de Agua (2:43)
7. Keep on Rising (3:33)
8. Orange Trees (5:53)
--
Zapraszam
na prowadzoną przeze mnie audycję Lepszy Punkt Słyszenia w radiu Rock
Serwis FM w każdy piątek o 21 oraz na set Zona Bizona w niedziele o 16.
http://rockserwis.fm
http://facebook.com/lepszypunktslyszenia - profil audycji
http://rockserwis.fm
http://facebook.com/lepszypunktslyszenia - profil audycji
http://facebook.com/groups/rockserwisfm - tu można porozmawiać ze mną oraz z innymi słuchaczami w trakcie audycji
Lubię takie zespoły, które ciężko jednoznacznie zdefiniować. Podobnie miałem z Coogans Bluff na początku roku. Te dwie kapele mieszają style, jazzują, rockują, filmują (nowe określenie 😉). Zdecydowanie obydwie płyty będą w czołówce moich ulubionych tegorocznych albumów. No, a że Hibiscus to debiutanci to w ogóle totalne zaskoczenie. 🙂
OdpowiedzUsuń