The Sonic Dawn to młoda duńska
formacja, która pod tą nazwą zadebiutowała w 2015 roku krążkiem Perception. Po kilkunastu miesiącach
ukazuje się drugi album w dorobku formacji i z całą pewnością mogę oświadczyć,
że wyrasta nam kolejny ciekawy skandynawski zespół. Trio z Kopenhagi kapitalnie
czuje się w klimatach wczesnej psychodelii, serwując słuchaczom muzykę, w
której znajdziemy fantastyczne rytmy, świetne, nieco senne wokale, porywające
partie gitar oraz – jak to często w muzyce retro-psychodelicznej – przyjemne brzmienia
sitaru. Z nie zawsze przyjaznej pogodowo Danii panowie przenoszą nas z
niezwykłą łatwością do londyńskiego klubu UFO bądź na plażę w kalifornijskim
Venice.
Płyta zawiera osiem kompozycji
(plus bardzo krótkie intro) składających się w sumie na trzydziestosześciominutową
całość. Może się wydawać, że to mało, ale czyż płyty z końca lat 60., gdy
psychodeliczny pop-rock był u szczytu popularności, nie trwały właśnie tyle? A
dokładnie taką muzykę znajdziemy na Into
the Long Night. Noc zatem nie będzie wcale zbyt długa, chyba że postanowimy
po zakończeniu odsłuchu włączyć płytę ponownie, a jest na to spora szansa, bo
dźwięki zawarte na tym krążku mogą być uzależniające, a już na pewno są
niezwykle przyjemne w odbiorze. Przyznaję, że początek trochę mnie zmylił. Emily Lemon to przebojowy, lekki numer,
który w żaden sposób nie sugerował, że w dalszej części albumu będziemy mieli
do czynienia ze sporymi pokładami psychodelii. Przez większość czasu mamy tu
niemal popową formułę, choć z przyjemnymi wstawkami gitarowymi. Wszystko
zmienia się w ostatniej minucie, gdy nagle zupełnie niespodziewanie wkradają
nam się tu spokojne, nieco tajemnicze brzmienia. Od tej pory już do końca płyty
towarzyszyć nam będzie przyjemny klimat muzyki drugiej połowy lat 60. Czasem
trochę Hendrixa, innym razem Doorsów czy Love, jeszcze kiedy indziej Floydów z
Barrettowskiego okresu. Dominują klimatyczne, przetworzone dźwięki gitary,
ciepły bas, nagrana z polotem perkusja i kosmiczne brzmienia klawiszowo-organowe
w tle (te gościnnie nagrał Erik Petersson z grupy Siena Root).
On the Shore wprowadza lekko jazzujący klimat, który może
przywodzić skojarzenia z The Doors, z kolei As
of Lately to klasyczny, dynamiczny psychodeliczny rock garażowy z lekkim „shadowsowym”
posmakiem. A potem mamy klasyczny zwrot akcji – Six Seven oferuje zwolnienie tempa i bluesowe brzmienia w części
pierwszej oraz psychodeliczne rockabilly z nutką westernu w części drugiej. W Numbers Blue i l’Espion (znowu momentami jazzujące motywy) wchodzimy już na całego
w narkotyczne klimaty, a zamknięcie oczu grozi nagłym widzeniem zbyt wielu barw
i kształtów jednocześnie. Muzyczny trip na całego! Dla odmiany Lights Left On to zdecydowanie
najspokojniejszy numer na płycie, idealnie pasujący do skrzypiącej, drewnianej
sceny w jakimś zadymionym klubie nocnym oferującym odpoczynek od zgiełku
wielkiego miasta. Piękny finisz zespół zapewnia w Summer Voyage, zdecydowanie najdłuższej kompozycji na płycie. To w
zasadzie album w pigułce. Są i spokojne, kosmiczne odloty, i trochę jazzowych
naleciałości, i sitar, i chwytliwe, skoczne partie, i trochę bluesa. Teoretycznie
to wszystko zupełnie nie powinno tworzyć sensownej całości, ale tworzy. I w
dodatku sprawia, że odsłuch płyty kończy się w tak cudownym klimacie, że nie
pozostaje nic innego, jak włączyć Into
the Long Night od początku.
Druga płyta Duńczyków to krążek
niezwykle przyjemny w odsłuchu. Nawiązania do psychodelicznego popu i rocka
późnych lat 60. są tu oczywiste, ale w niczym nie umniejsza to zasług muzyków,
którzy stworzyli płytę bardzo klimatyczną i po prostu ciekawą. Z pewnością jest
to formacja, która ma papiery na to, żeby w kolejnych latach solidnie namieszać
na europejskiej scenie psychodelicznej, czego zresztą szczerze im życzę, bo
zaczarowali mnie tym albumem. Tu wszystko jest retro – okładka, wygląd muzyków,
brzmienie, aranżacje, struktura utworów, czas trwania płyty. Ale to działa,
naprawdę są w tym wszystkim ujmująco autentyczni. Brawo.
1. Intro (0:33)
2. Emily Lemon (4:54)
3. On the Shore (3:56)
4. As of Lately (2:45)
5. Six Seven (5:07)
6. Numbers Blue (4:26)
7. Lights Left On (3:08)
8. l'Espion (4:15)
9. Summer Voyage (7:17)
Zajrzyjcie na profil grupy w serwisie Bandcamp.
Blog dorobił się profilu na Facebooku ;)
--
Zapraszam
na prowadzoną przeze mnie audycję Lepszy Punkt Słyszenia w radiu Rock
Serwis FM w każdy piątek o 21 (powtórki w niedziele o 14)
http://rockserwis.fm - tu można mnie słuchać
http://facebook.com/lepszypunktslyszenia - a tu porozmawiać ze mną w trakcie audycji
http://rockserwis.fm - tu można mnie słuchać
http://facebook.com/lepszypunktslyszenia - a tu porozmawiać ze mną w trakcie audycji
Zapraszam też na współprowadzoną przeze mnie audycję Nie Dla Singli w każdą sobotę o 20
http://zak.lodz.pl - tu można nas słuchać
http://facebook.com/niedlasingli - a tu z nami porozmawiać w trakcie audycji
http://facebook.com/niedlasingli - a tu z nami porozmawiać w trakcie audycji
Za pierwszym razem było dobrze, za drugim nieźle ale za trzecim już tak jakoś brakuje czegoś. To zdolne chłopaki i konsekwentne, można liczyć, że dojrzeją. Następną ich płytę warto mieć na uwadze. Kibicuje takim.
OdpowiedzUsuńa ja wręcz przeciwnie - z każdym odsłuchem lubię te płytę coraz bardziej ;) poprzednia była ciekawa, ale tu zdecydowanie bardziej trafili w mój gust :)
OdpowiedzUsuńO kurczę! Ale płyta! Dawno nie usłyszałem niczego, co by mnie tak ładnie wzięło. Stary, gdzie Ty takie płyty wynajdujesz?! Dlatego właśnie lubię Twoją stronę, bo coraz częściej myślę sobie, że mało nowej muzyki jest mnie w stanie zaskoczyć, a tutaj... proszę!
OdpowiedzUsuńBardzo mi się ten zespół podoba - nie będę się rozpisywał, bo wszystko jest w Twojej recenzji.
Super klimat i tyle.
Ostatnim tak potężnym odkryciem była chyba Fire!Orchestra (aczkolwiek to inny klimat)
a same tak jakoś wpadają na linię wzroku i słuchu najczęściej ;)
Usuń