Electric Eye to pewniacy.
Poznałem ich muzykę w 2016 roku przy okazji premiery drugiej płyty tego
norweskiego kwartetu. Od razu porwała mnie ich muzyka i wiedziałem, że muszę
ich mieć na oku. W 2017 roku wyszedł album trzeci, który to potwierdził. Obie te
płyty trafiły do czołówki moich ulubionych albumów w swoich rocznikach. Trochę
naczekaliśmy się na kontynuację. Co prawda w międzyczasie wyszedł krążek
koncertowy, ale studyjnych nagrań jakiś czas nie było. No to są. I znowu pewnie
w moim rocznym rankingu znajdą się wysoko. Poprzednio na okładce poszli w żółć,
teraz w czerwień. Muzyka zbyt drastycznie się nie zmieniła, w dalszym ciągu
łatwo poznać, że to oni, choć daleki jestem od stwierdzenia, że brzmią wciąż
tak samo.