Są z Melbourne. Niby grają od nieco ponad dekady, ale mają
już na koncie niemal 20 płyt studyjnych i kilka kolejnych koncertowych. Zespół
o chyba mojej ulubionej nazwie – King Gizzard and the Lizard Wizard. Przyznaję,
że nie znam zbyt dobrze ich wcześniejszych wydawnictw, a te, które znam, robiły
na mnie różne wrażenie. Gdy panowie grają trochę ciężej, nawet bardziej surowo,
to zazwyczaj przyjmuję to pozytywnie, ale bez wielkiej ekscytacji. Tym razem
jednak było nieco inaczej. Album L.W. to bezpośrednia kontynuacja
wydanej w zeszłym roku płyty K.G., a oba albumy nawiązują rozwiązaniami
brzmieniowymi i kompozytorskimi do bardzo udanej i uwielbianej przez fanów
grupy płyty Flying Microtonal Banana z 2017 roku. I tym razem na linii
zespół – ja „zażarło” kapitalnie.