Z zespołem Amplifier to ja mam
tak jakoś dziwnie. Byli pierwszą formacją, którą 11 lat temu fociłem na
koncercie z fosy (tak się złożyło, bo grali jaki support dla Anathemy, dla
której wtedy przede wszystkim na koncert pojechałem), pamiętam też, że kilkanaście
lat temu znaleźli się w gronie zespołów, którymi zainteresowałem się, kiedy
nieco bardziej eksplorowałem scenę współczesnego proga. Ale jakoś później nie
śledziłem ich losów. Do płyty The Octopus, która mnie wtedy
zainteresowała, raczej nie wracałem, bo była strasznie długa, co dość
skutecznie mnie odstraszało, i chyba żadnej późniejszej już nawet nie
odsłuchałem w całości. Co więc sprawiło, że w przypadku albumu Hologram
postanowiłem jednak spróbować? Kilka osób, których gust muzyczny w sporym
stopniu pokrywa się z moim, bardzo ten album wychwalało. Do tego płyta trwa
tylko 36 minut, więc stwierdziłem: czemu nie? Najwyżej stracę te 36 minut z
życia, jeśli wydawnictwo mi się nie spodoba. Wiecie co? Spodobało się.