Zespół Motorpsycho wydał zaledwie
kilkanaście dni temu fantastyczny album Here Be Monsters, ale wspominałem wtedy, że panowie z tria są dość zapracowani,
bo oprócz częstych premier nowego materiału pod szyldem Motorpsycho, grają i
wydają nowe dźwięki także z innymi zespołami. Sekcja rytmiczna tej formacji
udziela się także w grupie Spidergawd, która kilka tygodni temu zaprezentowała
światu swoje najnowsze, trzecie już dzieło – płytę III. Można by pomyśleć, że skoro personalnie tak wiele łączy obie
grupy, to i muzyka zaprezentowana na obu nowych płytach będzie do siebie
podobna. A tu niespodzianka – podczas gdy Motorpsycho nagrali krążek
zaskakująco spokojny jak na ten zespół, Spidergawd wypuścili płytę, która
pewnie dużo prędzej mogłaby być wzięta za nowe wydawnictwo Motorpsycho, bo III to niecałe 37 minut znakomitego
hardrockowo-stonerowego wysokoenergetycznego łojenia.
niedziela, 28 lutego 2016
czwartek, 25 lutego 2016
Mondo Drag - The Occultation of Light [2016]
Najlepszy sposób na brak zawodów
w życiu to brak oczekiwań (ewentualnie brak wykształcenia, ale nie o takie
zawody mi chodzi). Ale czasami się nie da, bo jeśli zespół nagrał tak kapitalną
płytę jak wydany w zeszłym roku album Mondo Drag (o którym pisałem kilkanaście miesięcy temu), to nie da się po prostu nie mieć ogromnych oczekiwań w stosunku do
kolejnych wydawnictw. Ale czasem zdarza się też tak, że ma miejsce mały
muzyczny cud i coś, co nie miało prawa się wydarzyć – czyli na przykład
nagranie przez nieznaną szerzej grupę drugiej kolejnej genialnej płyty –
naprawdę się dzieje. Z wielką ulgą i radością donoszę, że cud taki miał miejsce
w tym roku. The Occultation of Light
ukazuje się jutro i już teraz mogę z pełną odpowiedzialnością za swoje słowa
stwierdzić, że będzie to jedna z moich ulubionych płyt 2016 roku.
środa, 24 lutego 2016
wtorek, 23 lutego 2016
Motorpsycho - Here Be Monsters [2016]
Norwegowie z Motorpsycho mają
zdrowie. Nie dość, że udzielają się w różnych innych projektach muzycznych (o
czym niedługo), to jeszcze pod szyldem tej formacji ciągle wydają nowe albumy w
tempie niemal ekspresowym. Samo to jeszcze może nie byłoby aż tak dziwne, ale
oni w dodatku potrafią sprawić, że tych płyt dobrze się słucha i ciągle można
na nich odnaleźć coś świeżego, a to już nie jest takie oczywiste. Ukazująca się
właśnie kolejna płyta grupy czarującej słuchaczy od ponad ćwierć wieku swoim pomysłem
na progresywną psychodelię, to spore zaskoczenie, lecz tylko w sferze
muzycznego klimatu, bo to, że krążek jest świetny, żadnym zaskoczeniem być nie
może.
Etykiety:
2016,
best of 2016,
folk rock,
hard rock,
here be monsters,
ino-rock festival,
motorpsycho,
progressive rock,
psychedelic rock,
recenzja,
spidergawd
poniedziałek, 22 lutego 2016
Adrian Belew Power Trio - Warszawa [Progresja], 21 II 2016 [galeria zdjęć]
Muzyczny kosmici. Tak można w skrócie podsumować występ zespołu Adrian Belew Power Trio w warszawskiej Progresji. Były wieloletni muzyk King Crimson został co prawda nieco zdegradowany do miana przystawki przed głównym daniem, jakim będą cztery tegoroczne występy formacji, w której do niedawna grał, ale fani, którzy postanowili wybrać się na jego polskie koncerty na pewno nie traktowali tych wieczorów jedynie jako przedsmaku, o czym świadczy entuzjastyczne przyjęcie i spora kolejka chętnych po autografy i zdjęcia z muzykami. Muzyczny wariat Belew, urocza, tańcząca niemal na scenie basistka Julie Slick i skupiony przez cały czas na grze na perkusji Tobias Ralph dali kapitalny popis muzycznej wirtuozerii połączonej z dźwiękowym szaleństwem. Na koncertowy set składały się zarówno solowe utwory Adriana, jak i kompozycje King Crimson nagrane w latach 80. i 90., gdy Belew był członkiem tej formacji. Może to i była przystawka przed daniem głównym, ale za to jaka smaczna!
Koncert Adrian Belew Power Trio zorganizował Rock Serwis.
Etykiety:
adrian belew,
adrian belew power trio,
avant garde rock,
galeria zdjęć,
gard rock,
julie slick,
king crimson,
klub progresja,
koncert,
live,
prog rock,
tobias ralph
niedziela, 21 lutego 2016
The Winery Dogs - Warszawa [Progresja], 20 II 2016 [galeria zdjęć]
Słowo supergrupa jest w ostatnich latach niestety nadużywane przy okazji powstawania każdego niemal zespołu składającego się z muzyków mniej lub bardziej znanych formacji. W przypadku The Winery Dogs mowy o nadużyciach być nie może. To supergrupa przez duże SUPER. Przybyli, zagrali, powalili. Ale jakże różny był to koncert od niedawnego występu w tym samym miejscu grupy Steve'a Rothery'ego. Tam mieliśmy do czynienia niemal z poezją dźwięku, z pięknym muzycznym przeżyciem, urzekającym niemal każdą nutą. Podczas koncertu The Winery Dogs piękna i głębszych wrażeń było jakby mniej, ale dynamiką, popisami technicznymi, radością ze wspólnego grania i absolutnym mistrzostwem w zapewnianiu publiczności znakomitej rozrywki panowie z The Winery Dogs zniszczyli system, jak mawia młodzież. A może nie mawia. W każdym razie właśnie to zrobili. Półtorej godziny muzycznego wulkanu energii i rockowego szaleństwa. Trio nie zdecydowało się na prezentację swoich wcześniejszych muzycznych dokonań w szeregach innych grup, więc cały set wypełniły kompozycje z dwóch wydanych jak dotąd płyt The Winery Dogs. Nikomu to chyba nie przeszkadzało, bo zdecydowana większość wypełniającej szczelnie warszawską Progresję publiczności wyszła zachwycona i oszołomiona popisami Richiego Kotzena, Billy'ego Sheehana i Mike'a Portnoya.
Etykiety:
2016,
billy sheehan,
dream theater,
galeria zdjęć,
hard rock,
koncert,
live,
mike portnoy,
mr big,
relacja,
richie kotzen,
the winery dogs,
transatlantic
sobota, 20 lutego 2016
Last in Line - Heavy Crown [2016]
Choć Last in Line to grupa dość
nowa, jej geneza sięga początku lat 80. Każdy szanujący się fan ciężkiej muzyki
zna zapewne płytę zespołu Dio zatytułowaną The
Last in Line. Drugi album nagrany przez Ronniego Jamesa Dio i
towarzyszących mu muzyków (początkowo miał to być zespół równorzędnych twórców,
wyszło oczywiście inaczej…) to niewątpliwie jeden z klasyków muzyki
heavymetalowej lat 80. I choć większość ówczesnego składu Dio przewijała się
przez różne okresy działalności grupy, ten konkretny skład ostatni raz zagrał
wspólnie na wydanej w 1985 płycie Sacred
Heart, do czego w największym stopniu przyczynił się konflikt Dio z
gitarzystą Vivianem Campbellem. Przeskakujemy do czasów współczesnych. Ronnie
James Dio zmarł w 2010 roku. Dwa lata później czterech dawnych muzyków Dio –
Campbell, basista Jimmy Bain, perkusista Vinny Appice i klawiszowiec Claude
Schnell – spotkało się i postanowiło sprawdzić, czy wciąż jest między nimi
muzyczna chemia. Panowie chcieli pograć stare utwory Dio z pierwszych trzech
płyt formacji, potrzebowali jednak wokalisty. Padło na Andrew Freemana, byłego
współpracownika The Offspring, który najbardziej znany jest ze śpiewania w
grupie gitarzysty George’a Lyncha (gdzie przez jakiś czas bębnił też Appice).
Po kilkunastu miesiącach wspólnego grania okazało się, że panowie mają ambicję
nagrania płyty z własnymi numerami. Nie wszystko przebiegało gładko. Plany
szybkiego wydania krążka i dłuższej trasy koncertowej storpedował nowotwór,
który zdiagnozowano u Campbella (oraz kolejne jego nawroty), a także długa
trasa koncertowa Def Leppard, w którym Campbell gra od 1992 roku. Później
muzycy uznali, że w utworach, które tworzą, nie za bardzo jest miejsce na zbyt
wiele partii klawiszy, więc zrezygnowano ze współpracy ze Schnellem. Jakby tego
było mało jeszcze przed wydaniem gotowej już płyty, w przeddzień koncertu w
ramach rejsu Hysteria on High Seas organizowanego przez Def Leppard, zmarł
Jimmy Bain. Tak jakby wszystko sprzysięgło się, by ta płyta nigdy się nie
ukazała…
Etykiety:
2016,
black sabbath,
def leppard,
dio,
hard rock,
heavy crown,
heavy metal,
holy diver,
jimmy bain,
last in line,
recenzja,
ronnie james dio,
vinny appice,
vivian campbell
czwartek, 18 lutego 2016
Wolfmother - Victorious [2016]
Dekadę temu wydawało się, że
australijska formacja Wolfmother będzie zespołem, który stanie na czele nowej
generacji rockmanów chcących stopniowo zajmować miejsce opuszczane przez
odchodzące gwiazdy gatunku. Debiut
grupy narobił sporo zamieszania i sprawił, że zrobiło się o niej głośno.
Wielkie festiwale, gościnne występy przed legendami rocka, wywiady w
magazynach. Wszystko niby szło idealnie, ale jeśli przez 4 lata po debiucie nie
jest się w stanie wydać drugiej płyty, a w dodatku sypie się skład, to można
zapomnieć o wielkiej sławie. Płyta Victorious
to czwarty krążek w dorobku Wolfmother, choć tak naprawdę piąty, bo przecież
solowy album lidera grupy Andrew Stockdale’a został zarejestrowany z myślą o
wydaniu go pod szyldem Wolfmother. Późniejsza decyzje o zaprzestaniu
działalności zespołu, a rok później o wydaniu kolejnej płyty znowu jako
Wolfmother z innymi muzykami, dobitnie pokazują, jak wielki chaos panował w
ostatnich latach w obozie formacji. Nazwa tak naprawdę nie ma już znaczenia.
Wolfmother to obecnie Andrew Stockdale i muzycy, którzy akurat nawiną się, gdy
kudłaty wokalista i gitarzysta postanowi ponagrywać. Postanowił niedawno, czego
efektem jest Victorious.
wtorek, 16 lutego 2016
Steve Rothery - Warszawa [Progresja], 15 II 2016 [galeria zdjęć]
Koncert grupy Steve’a Rothery’ego
to jeden z tych występów, które bardzo łatwo było odpuścić. A bo to nie
weekend, a bo oprócz niego nieznani w sumie szerszej publiczności muzycy, a bo
podobny repertuar prezentował u nas niedawno jego były kolega z Marillion –
Fish. Ale każdy, kto mógł być w poniedziałkowy wieczór w warszawskiej
Progresji, i jednak odpuścił ten występ, popełnił wielki błąd.
Etykiety:
2016,
galeria zdjęć,
klub progresja,
koncert,
live,
marillion,
martin jakubski,
misplaced childhood,
progressive rock,
relacja,
steve rothery,
the ghosts of pripyat
sobota, 13 lutego 2016
Danny Bryant - Blood Money [2016]
Blood Money to trzecia solowa płyta brytyjskiego gitarzysty Danny’ego
Bryanta, choć wcześniej wydał siedem krążków pod szyldem Danny Bryant’s RedEyeBand,
więc zdecydowanie nie jest to nowicjusz w branży muzycznej. W wielu aspektach
można go uznawać za brytyjską odpowiedź na Joego Bonnamassę. Nagrywa w nurcie
szeroko pojętego blues rocka, zaczynał swoją karierę bardzo wcześnie i już w
wieku 18 lat był zawodowym muzykiem, obaj panowie są do siebie zbliżeni
wiekiem, obaj lubią też zapraszać na swoje płyty znanych gości, no i obaj są
gitarzystami oraz wokalistami w swoich zespołach.
środa, 10 lutego 2016
The Cult - Hidden City [2016]
Przyznam, że zespół The Cult
nigdy nie był mi jakoś szczególnie bliski, a w moim muzycznym życiu pojawiał
się z powodów dość zaskakujących. Pierwszy raz usłyszałem o nich na początku
lat 90., gdy zaczynałem słuchać Guns n’ Roses. Perkusistą Gunsów był w tym
czasie Matt Sorum, który – jak donosiły pseudomuzyczne szmatławce dla
nastolatków – grał wcześniej w The Cult (to akurat wyjątkowo się zgadzało). I
na długi czas w zasadzie taka wiedza o The Cult mi wystarczała. Potem
oczywiście poznałem kilka bardziej znanych nagrań typu Edie czy Fire Woman, ale
nie czułem większej potrzeby, by zaznajomić się z twórczością tej grupy
dokładniej. Mały przełom nastąpił, gdy Ian Astbury stanął na czele nowej wersji
The Doors na początku XXI wieku. Doorsów uwielbiałem już od ładnych kilku lat,
a w dodatku nadarzyła się okazja zobaczenia ówczesnego wcielenia grupy w akcji
na warszawskim Torwarze. W międzyczasie powracający po kilku latach milczenia
The Cult (ponownie z Sorumem w składzie) ustrzelił umiarkowany przebój ze
świetnym kawałkiem Painted on My Heart
napisanym przez jednoosobową fabrykę hitów Diane Warren, a ja szalałem na
drogach Vice City, wciskając gaz do dechy przy dźwiękach She Sells Sanctuary. Wciąż daleko mi było do fana, ale między mną a
The Cult powstała jakaś minimalna więź. Aż kilka tygodni temu usłyszałem jedno
z nagrań z nadchodzącej płyty Hidden City
– Deeply Ordered Chaos – i zupełnie
niespodziewanie dla samego siebie zacząłem po raz pierwszy w życiu wyczekiwać
pojawienia się nowego krążka The Cult.
Etykiety:
2016,
alternative rock,
camp freddy,
circus diablo,
hard rock,
hidden city,
ian astbury,
kings of chaos,
recenzja,
the cult,
the doors of the 21st century
sobota, 6 lutego 2016
Lugnet - Lugnet [2016]
Debiutancka płyta szwedzkiego
kwintetu Lugnet to kolejna propozycja dla tych, którzy uwielbiają hardrockowe
powroty do przeszłości w wydaniu skandynawskim. Zespół gra ze sobą od kilku lat
i choć być może brak w nim natychmiast rozpoznawalnych nazwisk, to kilka
postaci miało już szansę zaistnieć w świadomości słuchaczy muzyki rockowej.
Wokalista Roger Solander to współpracownik wielkiej postaci hard rocka Kena
Hensleya (wieloletni lider i główny kompozytor Uriah Heep), zaś perkusista
Fredrik Jansson przez sześć lat obijał gary w Witchcraft. Efektem współpracy
tych dwóch panów z trzema innymi muzykami jest album, który można określić
słowem „klasyczny”. Klasyczna długość (44 minuty), klasyczne brzmienie
instrumentów, klasyczny hardrockowy wokal.
środa, 3 lutego 2016
Simo - Let Love Show the Way [2016]
Niejaki J.D. Simo i dowodzone
przez niego trio nazwane po prostu SIMO to dla mnie zupełna nowość. Według
informacji, które można znaleźć w Internecie, gość jest młodszy ode mnie,
pochodzi z Chicago i lubi grać na wiekowych modelach gibsonów i fenderów (jeden
z gibsonów, na którym Simo gra na tym albumie należał do Duane’a Allmana i to
na nim Allman nagrał w studiu nieśmiertelny riff utworu Layla). Drugi Bonamassa? I tak, i nie. Owszem, zamiłowanie do
leciwych modeli sześciostrunowców oraz miłość do amerykańskiego bluesa a także
młody wiek niewątpliwie łączą obu panów (choć w sumie Bonamassa to już znowu
nie taki młokos), ale muzycznie obaj gitarzyści stoją jednak w dość bezpiecznej
odległości od siebie, mimo że darzą się olbrzymią sympatią i grywali już ze
sobą wielokrotnie. J.D. Simo i jego trio wydali właśnie swój drugi album Let Love Show the Way. Co zaskakujące,
od pojawienia się debiutanckiej płyty minęły ponad cztery lata, co jest dość
niecodzienne jak na startujący dopiero zespół. Ale jeśli panowie Simo (gitary,
wokale), Elad Shapiro (bas) i Adam Abrashoff (perkusja) potrzebowali tyle
czasu, by nagrać coś, z czego byliby zadowoleni, to nie ma co narzekać na tak
długą przerwę, tylko cieszyć się, że przygotowali się do wydania drugiego
krążka jak trzeba. Bo przygotowali się! Let
Love Show the Way to pozycja obowiązkowa dla fanów amerykańskiego
gitarowego grania.
Subskrybuj:
Posty (Atom)