Cambrian Explosion to kwartet z
Portland na północnym zachodzie Stanów Zjednoczonych. Trzy lata po wydaniu
udanej debiutanckiej EP-ki The Sun,
grupa powraca z kolejną EP-ką, tym razem zatytułowaną The Moon. Choć w zasadzie trudno ten „księżycowy album” nazwać
EP-ką, wszak zawiera aż 35 minut muzyki, a to przecież wcale nie mniej, niż
niektóre „duże” płyty. Poza tym extended
plays – zwłaszcza w przypadku
młodych, niezbyt znanych zespołów – często kojarzą się z wydawnictwami, na
których grupy te często jeszcze poszukują swojej drogi, zanim odważą się na
pełnowymiarowy album. W tym przypadku jest zupełnie inaczej. Na The Moon słyszymy zespół, który
doskonale wie, czego chce, a w dodatku wie równie dobrze, jak to osiągnąć.
Jakby tego było mało, za teorią idzie praktyka. Mówiąc wprost – The Moon grupy Cambrian Explosion to
jedna z ciekawszych tegorocznych muzycznych propozycji.
czwartek, 30 czerwca 2016
wtorek, 28 czerwca 2016
Electric Eye - Different Sun [2016]
Nie wiem jak to się stało, ale
kompletnie przegapiłem tegoroczną drugą płytę norweskiej grupy Electric Eye. A
może inaczej – ja doskonale wiedziałem, że taka płyta wyszła, nawet słyszałem
jedno z nagrań, a mimo to sięgnięcie po całość zajęło mi ponad cztery miesiące
(album ukazał się w lutym). Nie mam nic na swoje usprawiedliwienie poza tym, że
jednak w końcu sprawdziłem co się na tej płycie znajduje i – lepiej późno niż
później – jestem absolutnie zauroczony tym, co na albumie Different Sun usłyszałem. Przy opisach muzyki grupy spotkałem się z
terminami „rock psychodeliczny” czy „space rock”. Niby tak, ale takie podejście
do tematu byłoby sporym uproszczeniem, bo muzyka umieszczona na Different Sun jest niezwykle zróżnicowana,
a przy tym w jakiś zadziwiający sposób wszystko razem ma sens i jest bardzo
spójne.
poniedziałek, 27 czerwca 2016
David Gilmour - Wrocław [Plac Wolności], 25 VI 2016 [galeria zdjęć]
Można było tego upalnego dnia
zostać w domu i oglądać koncert, siedząc na kanapie i popijając napoje
wyskokowe, a potem dziwić się, że się przysnęło albo że nie czuło się klimatu.
Można było nie pójść, a potem samego siebie przekonywać, że na pewno nie było
warto, a wszystkich innych, że z pewnością wcale nie widzieli tego, co
widzieli. Można było narzekać, że 70-letni facet (który nigdy nie był wybitnym
wokalistą) nie śpiewa jak 40 lat temu. Można też było biadolić, że na swoim
solowym występie ten sam 70-letni facet śmiał grać utwory ze swojej najnowszej
solowej płyty, zamiast wykonywać same kilkudziesięcioletnie numery zespołu, w
którym kiedyś występował – a w dodatku miał czelność nie zabrać ze sobą w
składzie swojej obecnej grupy starego kumpla, który nie żyje od 8 lat. A można
też było po prostu pójść na ten koncert, znakomicie się na nim bawić, przeżywać
cudowne muzyczne chwile i nie pieprzyć w necie głodnych kawałków o tym jak
kiepskie było to widowisko.
czwartek, 23 czerwca 2016
Big Big Train - Folklore [2016]
Brytyjska grupa Big Big Train od
kilku lat należała do grona tych zespołów, do których z jakiegoś powodu nie
mogłem się przekonać. Niby od czasu do czasu słyszałem jakiś numer, który
przypadał mi do gustu i sprawiał, że zaczynałem się interesować ich
poczynaniami, ale gdy próbowałem odsłuchać całe płyty, to okazywało się, że
jest ładnie i przyjemnie, ale bez wielkiej ekscytacji. No po prostu nie do
końca dla mnie. Być może ciągłe zmiany w składzie (i co za tym idzie zmiany w
brzmieniu), a być może lekka ewolucja mojego gustu muzycznego (a pewne jedno i
drugie) sprawiły, że przy okazji premiery albumu Folklore mój stosunek do Big Big Train ocieplił się trochę. Może
nie na tyle, żebym zaraz miał lecieć do sklepu i kupić całą dyskografię
(zresztą i tak nie dostałbym jej w Polsce), ale najnowsze wydawnictwo Big Big
Train jest pierwszym w dorobku grupy, które mój organizm przyswaja całkiem
nieźle.
środa, 22 czerwca 2016
Fobia Inc. - Astral Seasons [2016]
Sporo dzieje się na muzycznej
mapie Polski. Z jednej strony media mainstreamowe i różne Opola cały czas
wciskają pozbawionemu własnego gustu motłochowi tych samych wykonawców, którzy
klepią w kółko te same numery, z drugiej zaś strony młodych zdolnych jest całe
mnóstwo i najczęściej są skazani na granie w małych dziuplach dla kilkunastu
osób. Czasami z tego tłumu komuś uda się wybić i wtedy kariera (przynajmniej w
ramach rockowej niszy, bo przecież nie mam na myśli ciągłej emisji nagrań w
środku dnia w stacjach muzycznopodobnych typu „zetka” czy inne eski) stoi
otworem. Udaje się pewnie jednej grupie na 1000. Czy tą jedną na 1000 będzie
białostocka Fobia Inc., która wypuściła niedawno płytę Astral Seasons? Za wcześnie, by cokolwiek wyrokować. Do takiego
wybicia się potrzeba talentu, dobrych pomysłów, sprawnej promocji, pomysłu na
siebie i masy szczęścia. Na razie można spokojnie napisać, że są niezłe pomysły
z szansą na coś jeszcze ciekawszego w przyszłości. To już jakiś start.
wtorek, 21 czerwca 2016
Steve Vai - Warszawa [Progresja Music Zone], 20 VI 2016 [galeria zdjęć]
Steve Vai to wirtuoz, Steve Vai to showman, Steve Vai to chyba po prostu fajny gość. Do takich wniosków można dojść, oglądając go na żywo. Obecnie jeden z najsławniejszych gitarowych wymiataczy wszech czasów jest w trasie z sekcją rytmiczną Philip Bynoe / Jeremy Colson i drugim gitarzystą Dave'em Weinerem, którzy oczywiście przede wszystkim robią tło dla mistrza, ale sami też są bardzo sprawnymi muzykami, dzięki czemu w trakcie dwuipółgodzinnego koncertu nie brakowało okazji, by skupiać swą uwagę także na ich grze. Najważniejszym punktem obecnych koncertów Vaia jest odegranie w całości wydanej w 1990 roku płyty Passion and Warfare, więc i cała oprawa przypomina nieco pełen audiowizualnego kiczu przełom lat 80. i 90. Są więc wstawki wideo z epoki z płomieniami ognia, fankami z zaawansowanym stadium pastelozo-tapirozy, które gonią swojego idola, starożytnymi kolumnami i wszelkimi innymi elementami, które miały wtedy robić odpowiednio podniosłą otoczkę. Do tego gościnny udział kilku przyjaciół takich jak Joe Satriani czy John Petrucci (oczywiście dzięki nagranym wcześniej wstawkom wideo - na ekranie pojawili się także Brian May i Frank Zappa w archiwalnych materiałach). Ale to wszystko pasowało, w końcu muzyka, którą gra Vai jest dzisiaj już trochę niemodna, gdyż czasy największej popularności ultraszybkich wymiataczy raczej już przeminęły. Mimo wszystko warszawska Progresja pękała w szwach (i rozpuszczała się przez panujący upał), a mistrz - mimo momentami mało przystępnej muzyki - zrobił prawdziwe show, w które zaangażował nawet dwójkę młodych widzów, którzy usiłowali stworzyć z nim improwizowaną kompozycję. I nawet jeśli czasami w tych swoich popisach Vai zapędza się blisko granicy z Królestwem Wszelkiej Przesady, to luz, jaki cały zespół prezentuje na scenie, oraz pozytywny nastrój szefa tej wesołej gromadki muszą wpływać także na humory widowni.
Podziękowania dla Klubu Progresja za możliwość fotografowania.
piątek, 17 czerwca 2016
Samaris - Black Lights [2016]
Samaris to jedna z najniezwyklejszych
grup w orbicie moich muzycznych zainteresowań. Pochodzą z Islandii, z rockiem
nie mają absolutnie nic wspólnego, zaś poznałem ich kompletnie przez przypadek,
gdy buszowałem wśród regałów z płytami w małym muzycznym sklepie w stolicy
Islandii. Okazało się, że kilka tygodni wcześniej zrobili furorę podczas
największego muzycznego święta na wyspie wulkanów – festiwalu Iceland Airwaves.
I tak ta moja muzyczna znajomość z formacją trojga młodych ludzi trwa już
niemal cztery lata, co jest dość dziwne, bo grupa gra muzykę bardzo trudną do
sklasyfikowania, ale z pewnością jeszcze trudniejszą do skojarzenia ze mną i
moimi muzycznymi gustami. Bardzo ogólnie napisałbym, że to art pop, ale sporo
tam klimatów ambientowych, elektronicznych, folkowych, a to wszystko z
dodatkiem bardzo charakterystycznego, delikatnego wokalu Jófriður Ákadóttir
oraz klarnetu, na którym gra druga z pań w grupie – Áslaug Rún Magnúsdóttir.
Jedyny męski rodzynek w Samaris – Þórður Kári Steinþórsson – odpowiada za
elektronikę. Nie napiszę, że razem tworzą mieszankę wybuchową, bo wybuchów tu
nie ma. Jest za to fantastyczny, niecodzienny, bardzo islandzki klimat. Muzyka
elfów XXI wieku.
środa, 15 czerwca 2016
Scorpion Child - Acid Roulette [2016]
Długo kazali panowie ze Scorpion
Child czekać na swoją drugą płytę. W międzyczasie był koncert w Polsce, na
którym – mimo żenującej frekwencji – fani i zespół znakomicie się bawili. Były
też drobne zmiany w składzie (od niedawna w szeregach grupy jest klawiszowiec
AJ Vincent). Od jakiegoś czasu grupa umieszczała w sieci kolejne utwory z
nadchodzącej płyty, robiąc tym samym wszystkim fanom spore nadzieje na to, że
było faktycznie na co czekać tak długo. I wiecie co? Było! Bo mimo nie zawsze
opłacalnych finansowo koncertów, mimo zmian osobowych w środku poprzedniej
trasy, mimo trzech lat czekania na płytę numer dwa, jedno się nie zmieniło –
Scorpion Child to wciąż jeden z najlepszych nowych zespołów na hardrockowej
scenie. Może nawet jeszcze lepszy niż za czasów debiutu. Płyta Acid Roulette to pozycja obowiązkowa dla
wszystkich miłośników tego gatunku, którzy nie ugrzęźli się mentalnie w połowie
lat 70.
poniedziałek, 13 czerwca 2016
Eric Clapton - I Still Do [2016]
Eric Clapton to jedna z tych
legend, które tak bardzo zasłużyły się dla muzyki w ostatnich kilkudziesięciu
latach, że nic nie muszą, bo swoje już zrobiły, a i często ze względu na
przebogaty dorobek trudno im się przebić do słuchaczy z nową muzyką, bo spora
część fanów jest nastawiona tylko na największe hity, a tych przecież Clapton
miał w swojej karierze mnóstwo. Wydaniu nowych albumów takich postaci zazwyczaj
nie towarzyszy już wielka akcja promocyjna, choć oczywiście zdobycze techniki
XXI wieku pozwalają przypominać o sobie i informować o swojej nowej muzyce
relatywnie niskim kosztem. Nie ma się jednak co oszukiwać – nowe nagrania
takich wykonawców jak Clapton nie zdobędą szturmem list przebojów w 2016 roku.
Co nie znaczy, że należy je zupełnie ignorować, bo – powiedzmy to sobie
szczerze – niektórych artystów ignorować zwyczajnie nie wypada, nawet jeśli
zbliżają się już do emerytury. Nowej płyty Erica Claptona absolutnie ignorować
nie zamierzam, ale i zachwycać się nią nie potrafię, bo to płyta, której można się
było po nim spodziewać na tym etapie kariery – płyta bezpieczna, niczym nie
zaskakująca. Czy to źle? Zależy czego się oczekiwało.
niedziela, 12 czerwca 2016
Yngwie Malmsteen - World on Fire [2016]
Yngwie Malmsteen nieco zwolnił z
wydawaniem kolejnych płyt studyjnych w ostatnich latach. Nie wiem czy to brak
czasu, brak pomysłów, czy może dojście do wniosku, że mało kto na te nowe płyty
czeka. Smutna prawda jest taka, że uwielbiany 30 lat temu Szwed obecnie jest
uosobieniem wszystkiego co najgorsze w gitarowych popisach. Oczywiście
przynajmniej częściowo odpowiada za to ewolucja gustów słuchaczy szeroko
pojętego rocka. To, co zachwycało w drugiej połowie lat 80., rzadko jest
poważane 30 czy 35 lat później. Ale i Yngwie dołożył się wydatnie do tej
sytuacji. Od lat uprawia masowy autorecykling pomysłów, a z każdym kolejnym
takim procesem wartość materiału jest coraz gorsza. Na nowym albumie Malmsteen
to znowu „Zoś samoś” – sam gra na wszystkim poza perkusją, sam śpiewa, sam
produkuje, sam wydaje. I chyba sam jeden się tym wszystkim zachwyca.
sobota, 11 czerwca 2016
Rival Sons [koncert z okazji premiery płyty Hollow Bones] - Berlin [Columbia Theater], 9 VI 2016 [relacja]
fot. Łukasz Górny |
To był wieczór z cyklu tych,
kiedy wszystko jest wyjątkowe. Wyjątkowo późno ogłoszony koncert, wyjątkowo
szybka decyzja, żeby jechać, wyjątkowe towarzystwo na miejscu, wyjątkowo dobra
pogoda, wyjątkowa setlista składająca się w niemal połowie z utworów z płyty,
która ukazywała się oficjalnie dopiero dzień później (ale była już po raz pierwszy dostępna na
stoisku), wreszcie wyjątkowa okazja zobaczenia jednego z najlepszych
współczesnych zespołów rockandrollowych w jego naturalnym klubowym środowisku
przed najwierniejszymi fanami – nie w wielkiej hali, gdzie muzycy są ledwo
widoczni i muszą robić wszystko, żeby zainteresować sobą publiczność przybyłą
na występ innego zespołu.
czwartek, 9 czerwca 2016
Rival Sons - Hollow Bones [2016]
To z jednej strony najbardziej
wyczekiwany przeze mnie album planowany na 2016 rok, a z drugiej strony – jak to
często bywa – płyta, której premiery najbardziej się obawiałem. Nie żebym nie
wierzył w możliwości tej grupy. W końcu dwa lata temu nagrali najlepszy moim zdaniem album XXI wieku, który zresztą poszedł na pierwszy ogień na tym blogu.
Tyle, że… no właśnie – (że powtórzę) dwa lata temu nagrali najlepszy moim
zdaniem album XXI wieku. I jak to, panie, przebić? Niby historia pokazywała, że
da się nagrać Sheer Heart Attack i A Night at the Opera po II czy Wish You Were Here i Animals
po Dark Side of the Moon. Ale czy
można od nawet najbardziej uwielbianego zespołu oczekiwać takich heroicznych
czynów? Nawet jeśli zdrowy rozsądek podpowiada, że nie można, to i tak
podświadomie chyba tego oczekiwałem i gdyby wydźwięk tego tekstu miał zależeć
tylko od tego, czy doczekałem się przebicia lub chociaż dorównania wielkiej
poprzedniczce – płycie Great Western
Valkyrie z 2014 roku – to byłby on negatywny. Ale chwila – czy to znaczy,
że nie podoba mi się nowa płyta Rival Sons? Panie, a gdzie ja coś takiego
napisałem? Jest kapitalna!
wtorek, 7 czerwca 2016
Airbag - Disconnected [2016]
Norweski zespół Airbag to ścisła
czołówka obecnej sceny progresywnej w Europie, a i w samej Polsce mają wierne
grono fanów, których sympatię zaskarbiają sobie regularnie od czasu występu na
Ino-Rock Festival ładnych już kilka lat temu. Co prawda od wydania trzeciego
krążka w dorobku zespołu minęły aż trzy lata, co było w dużej mierze
spowodowane kilkunastomiesięczną podróżą wokalisty Asle’ego Tostrupa dookoła
świata, ale w międzyczasie ukazała się solowa płyta głównego kompozytora i gitarzysty Airbag Bjørna Riisa, która w zasadzie mogłaby być kolejnym albumem
jego macierzystej formacji, więc fani zespołu tych trzech lat przerwy tak
bardzo nie odczuli. Czy odczują, że przez te 3 lata zaszły jakiekolwiek zmiany
w muzycznej ścieżce obranej przez Airbag? No chyba też nie za bardzo.
niedziela, 5 czerwca 2016
Two Timer - The Big Ass Beer to Go [2016]
Polskie zespoły często silą się
na „zachodnie” brzmienie, bo to taka moda, bo „jak amerykańskie, to lepsze”, bo
„po polsku to siara”. Większość solidnie się na tym wykłada, bo albo angielski
zbyt polski, albo brzmienie jednak mocno paździerzowe. Ale czasem się udaje,
czasem okazuje się, że można – że w Polsce da się grać dobrze amerykańską
muzykę. I wcale nie musi to dotyczyć grupy z pierwszych stron gazet. W tym
przypadku chodzi o zespół, który dopiero próbuje przebijać się do świadomości
słuchaczy. Do tego potrzeba sporo szczęścia, zdolnego marketingowca, ale także
przede wszystkim dobrego materiału. Ten ostatni punkt odhaczony. Wyprodukowana
w studiu u Perły druga płyta poznańskiej grupy Two Timer – The Big Ass Beer to Go – to spory krok w kierunku masowego
uwielbienia. No albo przynajmniej „szacuneczku na dzielni w Memphis”.
piątek, 3 czerwca 2016
Chango - Mono vs Stereo [2016]
Lubię takie projekty. Lubię, kiedy
zespoły myślą nieszablonowo nie tylko o swojej muzyce, lecz także o sposobie
zaprezentowania jej słuchaczom. Jeszcze bardziej lubię, gdy takie zespoły
pojawiają się na naszym polskim rynku muzycznym – rynku niełatwym i mało
przyjaznym, jeśli nie gra się muzyki w stylu festiwalu w Opolu. Mono vs Stereo to płytowy debiut
szczecińskiego kwartetu Chango, ale nie dajmy się zwieść tej „debiutanckości”.
Ani Chango nie jest zespołem początkującym, bo muzycy tej formacji od kilku lat
organizują jam sessions, podczas których grają z zaproszonymi gośćmi, ani nie
jest to ich pierwsza muzyczna próba. To czwórka gości o nieprzeciętnych
umiejętnościach technicznych w grze na wybranych przez nich instrumentach i o
równie nieprzeciętnej wyobraźni muzycznej. Efektem połączenia sił i
kilkuletniego doświadczenia w poznawaniu siebie nawzajem jest album, który
zwinnie wymyka się jednoznacznym klasyfikacjom i pluje w twarz sztampie,
banałowi i brzmieniowym oczywistościom.
Subskrybuj:
Posty (Atom)