Kilkanaście miesięcy temu
członkowie szwedzkiej formacji Black Trip postanowili po nagraniu dwóch płyt
zrobić wszystkim numer i zmienić nazwę. Zdarza się. Przerabiałem to już (z
kapitalnym skutkiem) z formacją Black Bonzo / Gin Lady jak i (ze znacznie
gorszym) z zespołem The Socks / Sunder (i nie chodzi o samo brzmienie nazw, a o
jakość muzyki po zmianie nazwy). Skąd taka decyzja? Nie mam pojęcia. Może
okazało się, że jest już gdzieś inny zespół o tej nazwie (no, jest), robiący
Szwedom kłopoty, może „Black Trip” dawało zbyt wiele innych wyników w
wyszukiwarkach (mądry Szwed po szkodzie), a może po prostu nazwa przestała im
się podobać. (Zespół wyjaśnia, że po wcześniejszej zmianie perkusisty chcieli to traktować jako nowy start - nuda! Wolę któreś z moich wytłumaczeń.) W każdym razie jakiś czas po wydaniu płyty Shadowline, o której pisałem na blogu, formacja ogłosiła, że od
teraz nazywać się będzie VOJD. Co do samego składu, to sprawa jest dość
skomplikowana, bo informacje o tym, czy wszyscy członkowie Black Trip znaleźli
się w nowym zespole, są sprzeczne. Nie ma to jednak aż tak wielkiego znaczenia
(choć w sumie dla samych muzyków pewnie jednak ma…). Najważniejsze, że
nowy-stary zespół zadebiutował pod koniec lutego albumem The Outer Ocean. Muzycznie wiele się od czasów Black Trip nie
zmieniło.
piątek, 30 marca 2018
środa, 28 marca 2018
Adam Holzman - Truth Decay [2018]
Adama Holzmana – nie da się ukryć
– znam głównie z tego, że jest klawiszowcem w grupie Stevena Wilsona. Smutna
prawda o mnie. Ale wiem też, że jest synem założyciela Elektry, Jaca Holzmana,
oraz że grywał z wielkimi – przede wszystkim z Milesem Davisem (lepiej się nie
da), Marcusem Millerem i całą masą zacnych jazzmanów. Nie jest więc ze mną aż
tak źle. Zarówno jazzowy życiorys, jak i gra w zespole Wilsona odbijają się
mocno na nowym solowym albumie Holzmana. To pierwsze – ze względu na muzykę. Bo
jakby na to nie patrzeć, Truth Decay
to płyta z mocno jazzowym klimatem, nawet jeśli zahacza tak o progresję, jak i
czasem nawet o funk. Element Wilsonowy to w mniejszym stopniu same dźwięki
(choć tu i tam daleko od takiego Ravena
nie odchodzą), ale przede wszystkim nazwiska, bo na płycie pojawia się niemal w
komplecie obecne koncertowe wcielenie grupy bosonogiego. Nie on jest tu jednak
głównym bohaterem, więc wróćmy do Holzmana.
poniedziałek, 26 marca 2018
Killer Boogie - Acid Cream [2018]
Wszystko – począwszy od nazwy
grupy przez tytuł płyty po okładkę – sugeruje, że Killer Boogie na swoim drugim
samodzielnym dużym krążku będzie nam prezentowało muzykę zakorzenioną w
przełomie lat 60. i 70. Po odpaleniu pierwszego nagrania nie ma zatem wielkiej
niespodzianki, że trio z Włoch prezentuje właśnie takie, a nie inne muzyczne klimaty,
choć nie jest to czyste brzmienie wspomnianej ery. Zadebiutowali w 2015 roku
płytą Detroit. Teraz, po trzech
latach, powracają z albumem numer dwa i jest to moje pierwsze zetknięcie się z
ich twórczością. Klasyczne power trio, to i brzmienie w pewnym sensie z czasów
pierwszych tego typu grup, choć mocno podrasowane. Gdyby ich muzyka była
zdjęciem na Instagramie, powiedziałbym, że to klasyczny obrazek z lat 70. –
długie włosy, kolorowe stroje, szerokie spodnie, zielsko – ale z nałożonym
filtrem o nazwie „lata 90.” (gdyby taki istniał).
piątek, 23 marca 2018
Jack White - Boarding House Reach [2018]
Dziwna to płyta. Dziwny to wykonawca. Jack White to
niewątpliwie jedna z najciekawszych postaci w świecie rocka ostatnich 25 lat.
Jest tym dla mainstreamowego rocka, kim dla prog rocka jest Steven Wilson. I
podobnie jak jego bosonogi, wątły odpowiednik, wydaje płyty pod różnymi
szyldami. Mnie zawsze najbardziej odpowiadała muzyka wydawana po prostu pod
jego imieniem i nazwiskiem, stąd na następczynię Blunderbuss i Lazaretto
czekałem z dość dużą ekscytacją, wszak zwłaszcza druga z tych płyt to według
mnie absolutna czołówka tej dekady. Boarding
House Reach ukazała się dzisiaj i jest hmmm – czy ja już tego nie pisałem?
– dziwna.
środa, 21 marca 2018
Naxatras - III [2018]
W 2018 roku moc greckiej sceny
psychodeliczno-stonerowej nie jest już dla nikogo zaskoczeniem. Zespołów
poruszających się sprawnie na tym poletku jest bardzo dużo, a niewątpliwie
jednym z najbardziej znanych (o ile nie numerem jeden) jest Naxatras – ponad 33
tysiące fanów na Facebooku, miliony odsłuchów ich płyt na YouTube i pozycja
jednego z czołowych przedstawicieli tego nurtu muzycznego w Europie. Takie
rzeczy nie są dziełem przypadku. Na trzeciej płycie – zatytułowanej niezwykle odkrywczo
III – grupa nie oferuje czegoś
dramatycznie innego, niż na dwóch wcześniejszych albumach o równie wyszukanych
tytułach, ale trudno też powiedzieć, by się powtarzała. Wszystko dzięki temu,
że składniki są generalnie niemal te same, ale już ich proporcje dość mocno się
zmieniły.
niedziela, 18 marca 2018
The Fratellis - In Your Own Sweet Time [2018]
Indie rock, garage rock revival,
pop rock i acoustic rock – takie tagi umieszczone są obok nazwy The Fratellis
na stronie RYM. Czy to wygląda jak coś, co mogłoby mi się spodobać? Czy to coś,
co będzie pasowało na bloga? W obu przypadkach nasuwa się odpowiedź – „nie”.
Ale skoro już mam pod ręką płytę od wydawcy, to przecież mogę chociaż dać im
szansę, prawda? No to daję. Szybki research i wiem, że The Fratellis to trzech
braci o nazwisku (niespodzianka) Fratelli, którzy są z Glasgow, zaczęli grać razem
w 2005 roku i mają na koncie pięć płyt studyjnych. Ta ostatnia ukazała się w
ostatnich dniach i zatytułowana jest In
Your Own Sweet Time. 11 utworów, 46 minut i z pozoru słabe perspektywy na
porwanie mnie. Jedziemy.
wtorek, 13 marca 2018
Michael Landau - Rock Bottom [2018]
Michael Landau nie jest może
gwiazdą pierwszej wielkości, nie pojawia się na okładkach popularnych magazynów
muzycznych, a jego nazwisko nie elektryzuje przeciętnego słuchacza muzyki
gitarowej, ale jest to muzyk niezwykle ceniony w środowisku. Jako gitarzysta
sesyjny współpracował z ogromną liczbą artystów, wśród których znajdziemy takie
nazwiska i nazwy jak: Joni Mitchell, Seal, Michael Jackson, James Taylor, Steve
Perry, Pink Floyd czy Miles Davis. Ktoś jeszcze ma wątpliwości co do pozycji
tego faceta? Jeśli nawet nie znało się wcześniej nazwiska, to lista
współpracowników mówi bardzo wiele. Ale oprócz pomagania innym artystom, Landau
wydaje także płyty solowe. Najnowsze tego typu wydawnictwo to płyta Rock Bottom, która ukazała się 23 lutego
nakładem Mascot Records.
niedziela, 11 marca 2018
Lance Lopez - Tell the Truth [2018]
Lance Lopez może nie należy do
najbardziej znanych w naszym kraju amerykańskich gitarzystów, ale z pewnością
nie jest to postać anonimowa, zwłaszcza dla fanów soczystego, amerykańskiego blues-rocka.
Od kilkunastu lat solidnie pracuje na swoją pozycję, wydając kolejne albumy czy
to studyjne, czy koncertowe. W ostatnich latach było z tym nieco słabiej, ale
tylko pozornie – ten czas Lopez poświęcił grupie Supersonic Blues Machine, o której drugiej płycie pisałem zaledwie dwa miesiące temu. Rok 2018 Lopez
rozpoczyna jednak od powrotu do aktywności solowej. Tell the Truth to jego pierwsza od siedmiu lat płyta studyjna i tak
sobie myślę, że fani takiego grania, jakie Lopez najczęściej prezentuje,
powinni być z tego nowego krążka zadowoleni.
sobota, 10 marca 2018
Michael Schenker Fest - Resurrection [2018]
Michael Schenker nie musi już
niczym zaskakiwać muzycznego świata. Podbił go już jako członek UFO w latach
70., a wcześniej miał olbrzymi wkład w nagranie jednej z najlepszych (i
najmniej znanych) płyt grupy Scorpions, choć był to zupełnie inny zespół od
tego, który znamy obecnie. I nie oszukujmy się – Michael w dużej mierze „jedzie”
na swojej sławie sprzed 40 lat, nagrywając co jakiś czas płyty pod kolejnymi
szyldami zawierającymi jego imię i nazwisko. Tym razem nowa grupa nazywa się
Michael Schenker Fest, bo to faktycznie prawdziwe święto dla fanów dokonań
niemieckiego gitarzysty z czasów po UFO – na płycie Resurrection usłyszymy bowiem muzyków i (przede wszystkim) wokalistów,
z którymi Michael współpracował od lat 80.
Etykiety:
2018,
doogie white,
gary barden,
graham bonnet,
hard rock,
heavy metal,
michael schenker,
michael schenker fest,
msg,
recenzja,
resurrection,
robin mcauley,
rock,
scorpions,
ufo
środa, 7 marca 2018
Koch Marshall Trio - Toby Arrives [2018]
Greg Koch – postać może nie z
pierwszych stron muzycznych gazet, ale bardzo ceniona w środowisku. Ba, „najlepszy
gitarzysta ma świecie” według Joego Bonamassy. Niezła rekomendacja, co? Dylan
Koch – perkusista, syn Grega, młody, ale już nie nowicjusz. I jeszcze do
kompletu spec od brzmień organowych Toby Marshall. Żadne gwiazdy, za to bardzo
sprawni muzycy. I postanowili nagrać razem płytę. Choć słowo „nagrać” nie do
końca oddaje to, co się wydarzyło. Oni po prostu weszli do studia i zaczęli
grać. A jak skończyli, to okazało się, że jest gotowy materiał, który można
wydać.
poniedziałek, 5 marca 2018
Birth of Joy - Hyper Focus [2018]
Niespełna dwa lata minęły od
mojego pierwszego kontaktu z muzyką holenderskiego tria Birth of Joy. Poznałem
ich kilka miesięcy po premierze ich czwartej płyty – Get Well – która oczarowała mnie fantastycznym połączeniem
elementów soczystego hard rocka i nieco kosmicznej psychodelii. Rok 2018
panowie przywitali premierą następcy Get
Well – albumu Hyper Focus. Pewne
rzeczy się zmieniły – zwłaszcza balans między ciężarem, a wspomnianą klimatyczną
psychodelią – a inne pozostały bez zmian – na przykład wysoka jakość muzyczna.
czwartek, 1 marca 2018
Sisare - Leaving the Land [2018]
Przyznam, że zupełnie nie
zarejestrowałem wydania pierwszej płyty formacji Sisare. Album Nature’s Despair ukazał się w 2013 roku,
ale jest spora szansa, że nawet o oczy mi się ta nazwa nie obiła. Pewności nie
mam, wszak przy tylu nowych płytach nie da się zapamiętać absolutnie
wszystkich, ale w roku 2013 dopiero zaczynałem intensywniejsze muzyczne wykopki
i być może akurat nasze drogi w żadnym momencie się nie zeszły. Przechodzimy do
roku 2018 i oto pojawia się album numer dwa – Leaving the Land. Długa przerwa, ale nikt nie mówił, że trzeba
obowiązkowo wydawać nową muzykę co maksimum dwa lata. Ja to nawet czasem lubię,
jak zespoły nie zabierają się zbyt szybko za nowe nagrania, bo gdyby tak
wszyscy koniecznie chcieli nas uszczęśliwiać co kilkanaście miesięcy, nie
dałoby się tego wszystkiego ogarnąć. No ale wracając do nowej płyty – zdobi ją
bardzo przyjemna okładka w klimatach bliskich miłośnikom natury, a na nieco
ponad 41 minut składa się sześć kompozycji trwających od sześciu do niespełna
ośmiu minut. Klasycznie.
Subskrybuj:
Posty (Atom)