czwartek, 31 grudnia 2020

Bizon's Best of 2020 - płytowe podsumowanie roku

Rok ulgowy okazał się mniej ulgowy, niż zakładałem, choć i tak zdecydowanie najspokojniejszy w historii bloga. Ten trend zamierzam utrzymać. Ponad 60 opisanych płyt to i tak znacznie więcej, niż opisać zamierzałem. Albumów wybitnych według mnie w tym roku nie było, ale całkiem sporo wyszło płyt dobrych i bardzo dobrych. Przez to wybór czołówki i ustalenie kolejności było dość problematyczne. W przyszłym roku nowe teksty będą pojawiać się raczej sporadycznie, chyba że nagle coś się zmieni w moim nastawieniu.


środa, 30 grudnia 2020

Arcadian Child - Protopsycho [2020]

Po dwóch bardzo udanych (choć niezbyt długich) płytach, utrzymanych w klimatach lekkiej, melodyjnej kosmicznej psychodelii, ekipa z Limassol powróciła z albumem, na którym z jednej strony przypomina to, co robiła na płytach Afterglow i Superfonica, z drugiej jednak strony dodaje nowe elementy, stawiając odważniej na dźwięki, które mogą się kojarzyć z rejonem pochodzenia muzyków. Wyszło bardzo interesująco. Cypryjski kwartet, który miałem okazję widzieć na żywo podczas zeszłorocznego Soulstone Gathering w Krakowie, tym razem wplótł do swojej muzyki trochę klimatów śródziemnomorskich.

poniedziałek, 28 grudnia 2020

All Them Witches - Nothing As the Ideal [2020]

All Them Witches to niewątpliwie jedno z ciekawszych zjawisk na scenie szeroko pojętego klimatycznego rocka psychodelicznego. Nothing As the Ideal to ich szósty długograj, choć zespół z Nashville ma też na koncie liczne EP-ki, single i koncertówki, więc ich dyskografia jest dużo bogatsza, niż mogłoby się na pierwszy rzut oka wydawać. Zespół ciągle zdobywa nowych fanów, także dzięki koncertom u boku bardziej znanych kolegów, co przynosi niewątpliwie korzyści w postaci większej rozpoznawalności marki (choć jednocześnie jestem w stanie zrozumieć, że kiepski dźwięk podczas koncertu w Spodku rok temu raczej za bardzo im się nie przysłużył…). Ich muzyka na różnych wydawnictwach zmierza w wielu różnych kierunkach. Tym razem obok tradycyjnej dawki psychodelii i stonera mamy trochę rocka alternatywnego w stylu lat 90. Wyszło bardzo przyjemnie.

niedziela, 27 grudnia 2020

Holy Roller Baby - Frenzy [2020]

W 2014 roku pochodzący ze Stanów i dowodzony przez gitarzystę i wokalistę Jareda Mullinsa zespół Heavy Glow wydał bardzo przyjemny, drugi album Pearls & Swine and Everything Fine. Kupiłem tę płytę i z przyjemnością od czasu do czasu do niej wracałem. W formacji przez lata zaszło kilka zmian personalnych. Trzy lata później zespół niespodziewanie ogłosił, że kończy działalność… a chwilę później, że jednak nie, ale powróci (w niemal identycznym jak ostatni składzie) za czas jakiś pod nową nazwą, bo zbyt dużo jest zespołów z „heavy” w nazwie (to akurat prawda). Jak zapowiadali, tak zrobili, tyle że płyta, o której mówili od 2017 roku (i którą nawet miałem okazję wtedy w jakiejś jej wczesnej wersji słyszeć, bo jeśli dobrze pamiętam, zespół zaprezentował wtedy części fanów gotowe numery – choć kompletnie nie pamiętam, czy to były te same utwory), ukazała się dopiero po trzech latach. Oto Frenzy – debiut, choć przecież wcale nie…

niedziela, 20 grudnia 2020

Onségen Ensemble - Fear [2020]


Fiński konglomerat muzyczny o nazwie Onségen Ensemble mocno się rozkręcił w ostatnim czasie z wydawaniem nowej muzyki. Przez pierwszą dekadę swojego istnienia dość luźno zrzeszona grupa muzyków z Oulu wydała ledwie pojedyncze single i EP-ki, tymczasem Fear to już trzeci długogrający album formacji wydany w niespełna pięć lat. Pewnie znakomite przyjęcie poprzednich krążków ma coś wspólnego z tym, że tak szybko ukazuje się następca kapitalnych płyt Awalaї i Duel. Fear to z jednej strony klimat znany z tych poprzednich płyt, z drugiej jednak po raz kolejny w historii Onségen Ensemble przynosi nowe elementy.

wtorek, 8 grudnia 2020

Lunatic Soul - Through Shaded Woods [2020]


Kilka miesięcy temu Mariusz Duda zaskoczył wszystkich, złamał pewien cykl i niespodziewanie wydał pod własnym nazwiskiem album Lockdown Spaces. To muzyka, która niewątpliwie nieźle wpasowała się w ten klaustrofobiczny rok, gdy niektórzy spędzają w domu znacznie więcej czasu, niżby chcieli. To był jednak w pewnym sensie produkt uboczny tego, na co fani mieli prawo w tym roku czekać, czyli nowej płyty Lunatic Soul. Ze skomplikowanego diagramu, pokazującego zależność między poszczególnymi albumami tego projektu, a także z wypowiedzi samego artysty można się dowiedzieć, że płyta Through Shaded Woods stoi po tej mrocznej stronie historii – po stronie śmierci. Mam wrażenie, że jeśli wzięlibyśmy pod uwagę samą muzykę, nie byłoby to takie oczywiste.

czwartek, 3 grudnia 2020

Motorpsycho - The All Is One [2020]


Niestrudzona norweska (a właściwie obecnie norwesko-szwedzka) formacja Motorpsycho absolutnie nie daje o sobie zapomnieć. W tym roku panowie domknęli nieoficjalną trylogię płyt, które łączy nie tylko podobne brzmienie, ale też okładki utrzymane w tym samym klimacie i stworzone przez tego samego artystę, Håkona Gullvåga. Ja zespół Motorpsycho poznałem zaledwie sześć lat temu, a jest to już piąty studyjny album formacji wydany od tamtego czasu. Może to przytłoczyć. Ale w sumie najważniejsza jest jakość muzyczna, a ta jest w przypadku tego zespołu w zasadzie gwarantowana.

niedziela, 29 listopada 2020

Blues Pills - Holy Moly! [2020]


Jakieś siedem lat temu byli dla mnie prawdziwą sensacją i najlepszym kandydatem na drugi obok Rival Sons zespół, który pociągnie całą scenę retrorockową. Ich EP-ki były znakomite, ukazywały zespół młody, dynamiczny, potrafiący zarówno solidnie przyłożyć w stylu przełomu lat 60. i 70., jak i zrobić niezwykle przyjemny klimat. Pierwsza płyta ten wysoki poziom utrzymywała, choć jednocześnie już wtedy dało się zauważyć, że niektóre znane już z wcześniejszych wydawnictw numery straciły nieco ze swojego rockowego pazura. Niestety drugi album był rozczarowaniem. Zespół poszedł z rockandrolla w klimaty inspirowane klasycznym Rn’B czy soulem i jakoś mi to nie podeszło. Trzecia płyta to szansa dla Blues Pills, by wrócić na właściwe tory.

czwartek, 26 listopada 2020

Lykantropi - Tales to Be Told [2020]

Lykantropi wyskoczyli trochę znikąd kilkanaście miesięcy temu i od razu namieszali w mojej muzycznej bajce. Mieli już wcześniej jeden album na koncie, ale zeszłoroczny krążek Spirituosa bardzo przypadł mi do gustu i po kilkunastu miesiącach mogę już z całą pewnością stwierdzić, że to płyta, do której będę wracał w kolejnych latach. Trochę zaskoczyło mnie, że zespół tak szybko wydał płytę numer trzy, ale z drugiej strony może to właśnie efekt bardzo ciepłego przyjęcie poprzedniczki. No a poza tym – co niby innego muzycy mają do roboty, skoro nie mogą grać koncertów? Ten rok i panująca sytuacja zgodnie z oczekiwaniami zaowocowały masą nowej, nie zawsze dobrej muzyki, bo wszyscy koniecznie chcą wydać w tym czasie nowe płyty. Na szczęście akurat zespół Lykantropi faktycznie dysponował znakomitym materiałem.

poniedziałek, 23 listopada 2020

Joe Bonamassa - Royal Tea [2020]


Do tego, że Joe Bonamassa wyrzuca z siebie płyty jedna za drugą, już się przyzwyczailiśmy. Do tego, że może nie wszystkie są równie ekscytujące – też. Ale muszę przyznać, że od czasu takiego sobie albumu Different Shades of Blue jego forma ustabilizowała się na naprawdę bardzo wysokim poziomie. Pięknie wydany album Royal Tea jest tego kolejnym potwierdzeniem. Przy okazji nowej płyty Joe współpracował kompozytorsko z kilkoma znanymi nazwiskami, ale największy – obok oczywiście samego Bonamassy – wkład twórczy w tę płytę ma Bernie Marsden, gitarzysta znany najlepiej z pierwszych, moim nieskromnym zdaniem zdecydowanie najlepszych płyt Whitesnake. Nie pójdę tak daleko i nie stwierdzę teraz, że „to słychać”, ale zawsze lepiej jest mieć Berniego Marsdena w swojej muzycznej ekipie niż go nie mieć…

środa, 18 listopada 2020

Zombi - 2020 [2020]


Zombi to duet, który nagrywa od niemal dwóch dekad. Steve Moore i A. E. Paterra wspólnie tworzą intrygującą mieszankę muzyki progresywnej, elektroniki i psychodelicznego space rocka. To skoro robią to od niemal 20 lat, czemu ja o nich nigdy nie słyszałem? No cóż, usłyszałem teraz. Co ciekawe, tegoroczna płyta, zatytułowana po prostu 2020, jest ich najniżej ocenianym albumem na portalu rateyourmusic. Chyba trzeba będzie w takim razie uważnie posłuchać tych wcześniejszych, bo mnie nowy album duetu bardzo odpowiada.

sobota, 7 listopada 2020

The White Kites - Devillusion [2020]


Kilka lat temu ta warszawska formacja z niezbyt ukrytą opcją brytyjską rozłożyła mnie na łopatki płytą Missing, na której popowe melodie mieszały się z rockową estetyką, folkiem, brytyjskim humorem, teatrem i szaloną psychodelią. A potem długo nic. Kiedy już zaczynałem wątpić, czy ten zespół jeszcze kiedykolwiek coś nagra, zaczęły się pojawiać pierwsze nowe kompozycje. Kilkanaście (a może to już kilkadziesiąt?) miesięcy później wyszła w końcu cała płyta – drugi krążek The White Kites, zatytułowany Devillusion. I jest na nim wszystko to, co ich fanom spodobało się na debiucie.

środa, 4 listopada 2020

Gösta Berlings Saga - Konkret Musik [2020]


Dwa lata temu pisałem o poprzedniej płycie szwedzkiej formacji Gösta Berlings Saga. Słyszałem już wcześniej ich pojedyncze nagrania, ale i tak byli dla mnie sporą zagadką. Płyta mnie zachwyciła, trafiła do mojej czołówki albumów wydanych w 2018 roku i wciąż często do niej wracam. Na następczynię czekałem już z pełną świadomością potencjału, który ten zespół posiada. I choć może album Konkret Musik nie zachwycił mnie aż tak, jak wydawnictwo sprzed dwóch lat, jest to płyta, którą mogę z czystym sumieniem polecić.

niedziela, 25 października 2020

The Pineapple Thief - Versions of the Truth [2020]


Od ponad dekady brytyjska formacja The Pineapple Thief wydaje nowe albumy jak w zegarku – co dwa lata. Trzynasty krążek zespołu jest zatytułowany Versions of the Truth i choć trzęsienia ziemi nie spowoduje, trzeba przyznać, że dość skutecznie potwierdza czołową pozycję zespołu na polu współczesnego melancholijnego proga. Ekipa dowodzona przez Bruce’a Soorda niby znowu serwuje w zasadzie to samo, ale robi to na tyle udanie, że brak muzycznej rewolucji chyba nie będzie nikomu przeszkadzał.

wtorek, 20 października 2020

Kingnomad - Sagan om Rymden [2020]

Na formację Kingnomad trafiłem po raz pierwszy, gdy okazało się, że jej lider, Johnny Stenberg, dołączył do jednego z moich ulubionych współczesnych zespołów – Gin Lady. Zbiegło się to w czasie z premierą poprzedniej płyty Kingnomad – The Great Nothing. Album mnie zainteresował, choć nie wpadłem w aż taki zachwyt, jak w przypadku Gin Lady, które niegdyś kupiło mnie od pierwszych dźwięków z ich debiutanckiej płyty. Zapamiętałem jednak nazwę, bo i trudno jej nie pamiętać, jeśli zespół jest tak blisko związany z formacją, której słucha się wręcz nałogowo. Przyznam, że do nowej płyty, Sagan om rymden, zabierałem się trochę jak pies do jeża. Niby przesłuchałem, niby w audycji coś zaprezentowałem, ale nie byłem do końca przekonany, czy jest to album na tyle trafiający w mój gust, żebym chciał o nim koniecznie pisać w roku, w którym to pisanie na blogu mocno ograniczam. A jednak coś nie pozwalało mi przenieść folderu z plikami podpisanego jako Kingnomad – Sagan om rymden [2020] z miejsca, w którym trzymam potencjalnych kandydatów do opisania na blogu, tam, gdzie trafiają ci, o których już pisałem lub o których pisać nie zamierzam. No i po jakimś czasie chwyciło.

środa, 14 października 2020

Dätcha Mandala - Hara [2020]

Nie jestem do końca pewny, czego się spodziewałem po albumie formacji Dätcha Mandala, ale biorąc pod uwagę nazwę grupy i okładkę, przewidywałem chyba, że muzyka zawarta na nowej płycie nieznanego mi wcześniej tria z Bordeaux będzie miała w sobie jakiś mistyczno-psychodeliczny element i klimat orientalny. No to przestrzeliłem. Nic to jednak, bo i tak okazało się, że jest to zespół, którym warto się zainteresować. Hara to zbiór przeważnie prostych, wpadających w ucho, rockowych lub blues-rockowych piosenek.

poniedziałek, 12 października 2020

A.A. Williams - Forever Blue [2020]

Alex Williams to jedno z najbardziej intrygujących, świeżych zjawisk na scenie muzycznej. Mieszkająca w Londynie artystka pojawiła się dwa lata temu praktycznie znikąd i zaczęła czarować słuchaczy swoim urzekającym, choć smutnym jednocześnie głosem oraz pięknymi, choć niezwykle przygnębiającymi kompozycjami. Kilka tras koncertowych u boku innych wykonawców (m.in. metalowych), parę singli i jedną EP-kę później doczekaliśmy się debiutanckiej płyty zatytułowanej Forever Blue. Płyty, która spełnia wszelkie oczekiwania tych, którzy mieli A.A. Williams na oku już od kilkunastu miesięcy.

poniedziałek, 5 października 2020

Vitskär Süden - s/t [2020]

Vitskär Süden wbrew nazwie nie pochodzą z kraju niemieckojęzycznego czy z jednego z państw skandynawskich. To kwartet z Los Angeles. Sekcja rytmiczna Martin Garner (bas, wokal) / Christopher Martin (perkusja) grała ze sobą podobno od wielu lat. W towarzystwie gitarzystów Juliana Goldbergera i TJ-a Webbera wydali w tym roku pierwszy album pod wspomnianym na początku szyldem. Zapowiadał się naprawdę ciekawie już po samej okładce, utrzymanej w stylistyce prac Zdzisława Beksińskiego, ale szybko okazało się, że muzyka pasuje do projektu graficznego idealnie i stoi na równie wysokim poziomie.

czwartek, 1 października 2020

Wight - Spank the World [2020]


Wight znam i lubię od kilku lat, choć z pewnością nie jest to jedna z tych formacji, które śledzę najbardziej – nie wyczekuję z niecierpliwością na wszelkie wieści ze studia, nie odliczam dni do premiery nowej płyty, nie trzymam kciuków przed ogłoszeniem trasy, żeby może jakimś cudem byli gdzieś w okolicy. Ale jednocześnie wiem, że jak już wypuszczą coś nowego, to zdecydowanie będzie czego słuchać. To jest gwarantowane. Ich wcześniejsze nagrania to przede wszystkim kapitalny klimat jambandowy – często długie, instrumentalne improwizacje, trochę bluesa i klasycznego rocka, szczypta psychodelii, ale też klimat czarnej muzyki. Zdecydowanie czuć było już na poprzedniej płycie soulowo-funkowy luz w niektórych numerach. Mniej więcej tego się właśnie spodziewałem także po albumie Spank the World. No to się zdziwiłem.

poniedziałek, 21 września 2020

Elephant Tree - Habits [2020]


To prawdziwy rok słonia w rockowym podziemiu. Mieliśmy już w tym roku nowe płyty Shaman Elephant i Black Elephant, zapewne ukaże się także nowy album The Ivory Elephant, ale absolutnie nie należy przeoczyć świeżego krążka grupy Elephant Tree. To niegdyś trio, a obecnie kwartet z Londynu, który zadebiutował wydanym w 2014 roku minialbumem Theia i poprawił płytą Elephant Tree dwa lata później. Habits to zatem trzecie oficjalne studyjne wydawnictwo tego zespołu. Przyznaję, że nie miałem chyba przyjemności przesłuchać poprzednich, jest to prawdopodobnie mój pierwszy kontakt z tym zespołem, ale to raczej z rodzaju tych, które skłaniają do poświęcenia paru chwil na zapoznanie się z wcześniejszymi dokonaniami, bo Habits zrobiło na mnie bardzo pozytywne wrażenie.

piątek, 18 września 2020

Vulkan - Technatura [2020]


Ze szwedzką for
macją Vulkan po raz pierwszy zetknąłem się, gdy cztery lata temu wypuszczali swój drugi album – Observants. Może nie poświęciłem mu wtedy tyle czasu i uwagi, ile powinienem, ale zapamiętałem tę nazwę, a to już coś. Pamiętałem ich też z ciekawej, choć niełatwej w odbiorze muzyki, która potrafiła zaintrygować nieco mrocznym klimatem. Potwierdzają to już w zmienionym składzie na swojej nowej płycie, choć do znanych już z poprzednich płyt elementów, dokładają kolejne, co niewątpliwie świadczy o chęci muzycznego rozwoju kwintetu.

niedziela, 6 września 2020

V/A - Women of Doom [2020]


Ile razy czytaliście albo słyszeliście, że jakiś zespół brzmi jak Black Sabbath, tyle że z żeńskim wokalem? Założę się, że mnóstwo, bo muzyka doomrockowa ma się w ostatnich latach całkiem dobrze – oczywiście mowa tu o muzycznym podziemiu – a coraz częściej zdarza się, że na czele takich formacji stoją właśnie panie. Czasem są to niepozorne dziewczyny, w które przed mikrofonem wstępuje jakiś diabeł, czasem już na pierwszy rzut oka ostre rockmanki, a czasem panie, które ewidentnie łączą śpiew w zespole z etatem w lokalnym kółku czarownic. Wszystkie tworzą razem bardzo barwną i ciekawą podziemną scenę doom rocka i doom metalu. Teraz doczekały się własnego, bardzo ciekawego wydawnictwa Women of Doom wypuszczonego przez label Blues Funeral.

czwartek, 3 września 2020

Shaman Elephant - Wide Awake but Still Asleep [2020]


Norweska wytwórnia Karisma Records zaliczyła w tym roku hat-trick – wypuściła w krótkim odstępie czasu trzy kapitalne albumy norweskich grup rockowych. O nowych wydawnictwach Airbag i Arabs in Aspic już dawno pisałem. Formacja Shaman Elephant jest nieco mniej znana, zwłaszcza od Airbag. Niewątpliwie jest nieco w cieniu tej dwójki, może dlatego właśnie i na blogu meldują się sporo po nowych płytach kolegów. Ale przyznaję – to trochę niesprawiedliwe. Choćby dlatego, że nowy, drugi album kwartetu z Bergen, to płyta, która trzy miesiące po premierze wciąż często dobiega z moich głośników.

czwartek, 20 sierpnia 2020

Buffalo Fuzz - Vol. II [2020]


Historia Buffalo Fuzz jest interesująca, choć krótka, i niestety bez happy endu, choć z bardzo udanym post-scriptum. Duet z Minneapolis wydał swoją pierwszą płytę w 2016 roku. Dwa lata później panowie Jared Zachary (wokal, gitary, bas, klawisze) i Jake Allan (perkusja) mieli już nagrany drugi album, gdy 24-letni Allan zmarł w tragicznych okolicznościach. Zachary długo zbierał się do wydania nagranego już materiału, ale w końcu w tym roku ukazała się płyta zatytułowana Vol. II, ozdobiona w dodatku okładką, która z oczywistych względów nie mogła ujść mojej uwadze.

środa, 12 sierpnia 2020

Deep Purple - Whoosh! [2020]


Gdy w 2013 roku grupa Deep Purple po ośmiu latach przerwy wydawała nową płytę, Now What?!, w zasadzie większość fanów zakładała, że będzie to ostatni album tego legendarnego zespołu. Informacja o tym, że ukaże się następca – wydany w 2017 roku krążek Infinite – była lekkim zaskoczeniem, ale w połączeniu z wieściami o ostatniej, bardzo długiej w założeniach pożegnalnej trasie, uprawdopodabniała tezę, że tym razem to już na pewno finał. Mamy rok 2020. Wirus torpeduje światową gospodarkę, branża muzyczna leży i powoli szykuje się na to samo, co stało się udziałem pewnych dużych, żarłocznych zwierzątek 65 milionów lat temu (a propos: w szkole podstawowej uczono mnie, że dinozaury wyginęły 65 milionów lat temu. Dzisiaj wciąż mówi się o takim samym czasie od tamtych wydarzeń – człowiek od razu czuje się młodszy, bo nic się w tym względzie nie zmieniło), a tymczasem ostatni wciąż funkcjonujący zespół z wielkiej hardrockowej trójki założycielskiej właśnie wydał swój dwudziesty pierwszy album. I teraz to już naprawdę bardzo wiele wskazuje na to, że będzie to ich ostatni krążek, ale nie zamierzam się z nikim o to zakładać. Mam wszystkie studyjne płyty Deep Purple i całkiem sporo koncertówek nagrywanych przez różne składy tej formacji. Nie ma w ich dyskografii płyty, której bym jakoś bardzo nie lubił, choć niewątpliwie nagrali kilka takich, do których w zasadzie nie wracam i gdybym ich nigdy więcej nie usłyszał, moje życie nie stałoby się przez to uboższe. Mam wrażenie, że nowy album plasuje się niebezpiecznie blisko tej właśnie grupy, choć z pewnością jeszcze za wcześnie, by to przesądzać.

niedziela, 9 sierpnia 2020

Forming the Void - Reverie [2020]


Pochodzący z Luizjany kwartet Forming the Void poznałem przy okazji jego trzeciej płyty – wydanego w 2018 roku albumu Rift. Zrobili na pewno pozytywne wrażenie, bo zaprezentowałem fragmenty tej płyty w swojej audycji, ale kłamałbym, gdybym twierdził, że zapadli mi w pamięć na tyle, że pamiętam dokładnie tamtą płytę i jakoś bardzo czekałem na nową. Po to świeże wydawnictwo oczywiście sięgnąłem, choćby po to, żeby ponownie wykorzystać je w radiu, ale raczej bez większej nadziei na to, że zainteresuje mnie na tyle, bym chciał o nim pisać na blogu w roku, w którym robię znacznie dokładniejszy odsiew i piszę raczej rzadko. I tak płyta „leżała” sobie na dysku, wracałem do niej co jakiś czas, prezentowałem ją w audycji ze dwa razy, aż w końcu po kilkunastu odsłuchach całości dotarło do mnie, że to może być jeden z ciekawszych tegorocznych albumów z szeroko pojętego pola stoner-doomowego.

piątek, 24 lipca 2020

Lonker See - Hamza [2020]


Mam w sumie pewien problem z dokładnym policzeniem płyt trójmiejskiej formacji Lonker See. No bo niby jest to piąta pozycja w ich dyskografii, ale jedna z poprzednich była splitem z innym bardzo dobrym polskim zespołem – ARRM – a kolejna to miks nagrań koncertowych i studyjnych. Do tego jeszcze poza tą piątką jest EP-ka i wydany w tym roku album koncertowy. Nie ma to jednak tak naprawdę większego znaczenia. Liczby nie muszą się zgadzać, nie muszą się też zgadzać etykietki, a tych muzyce grupy przypisywanych jest sporo – ambient, post-rock, psychedelic rock, space rock, jazz-rock, noise rock. Żadne z tych określeń nie oddaje w pełni charakteru muzyki kwartetu, ale już ich zbiór daje pewne pojęcie o tym, czego można się spodziewać po płytach zespołu, także po tej „nowej”.

wtorek, 21 lipca 2020

The Alligator Wine - Demons of the Mind [2020]


The Alligator Wine z pewnością nie są kolejnym typowym zespołem grającym współcześnie muzykę rockową. Choćby dlatego, że jest ich tylko dwóch. Choć muzyka grupy jest mocno zakorzeniona w klasycznych bluesowych i rockowych brzmieniach, nie ma w niej gitar – ani basowej, ani elektrycznej czy akustycznej. Grupę tworzą Rob Vitacca (wokal, instrumenty klawiszowe, perkusjonalia) i Thomas Teufel (perkusja, wokal). W skomponowaniu utworów na ich debiutancki album pomagał też producent płyty. I tyle. Więcej osób nie potrzebowali. Demons of the Mind to trzecie wydawnictwo zespołu po EP-ce demo wypuszczonej cztery lata temu i singlu z zeszłego roku, ale pierwsze, które ma szansę dotrzeć do szerszego grona odbiorców. I niewątpliwie są ku temu podstawy, bo płyty słucha się kapitalnie.

sobota, 4 lipca 2020

Buffalo Summer - Desolation Blue [2020]


Zdziwiłem się nieco, gdy przeczytałem, że Buffalo Summer to walijska formacja. Brzmią dość amerykańsko. To melodyjna, chwytliwa muzyka, mocno ukorzeniona w klasycznych, rockowych brzmieniach, ale podana w sposób tak przystępny, że z powodzeniem mogłaby się pojawiać w mainstreamowych stacjach rockowych obok takich zespołów jak Alter Bridge, przez co zakładałem, że muszą być ze Stanów. No to mnie zaskoczyli na początek. Mieli na koncie dwie płyty wydane w 2013 i 2016 roku. W tym wyszła trzecia – Desolation Blue – ozdobiona bardzo przyjemną, klimatyczną okładką. Być może jest ona przyczyną kolejnego, niewielkiego zaskoczenia, bo spodziewałem się chyba czegoś mrocznego, ponurego, może nieco przytłaczającego, a jednocześnie nawiązującego do dark folku czy może post-rocka (niekoniecznie do obu jednocześnie, bo to mogłoby być trudne). A tymczasem, jak już pisałem, jest melodyjnie, dość prosto, bez wielkich kombinacji, ale bardzo przyjemnie.

czwartek, 2 lipca 2020

Horisont - Sudden Death [2020]


Szwedzką formację Horisont znam już od kilku lat. Zaciekawili mnie swoim czwartym albumem, Odyssey, bo choć było w tym wszystkim coś mocno kiczowatego, potrafiłem wczuć się w taką konwencję i w to hardrockowo-heavymetalowe granie z mocnym akcentem „ejtisowym”, choć nawiązujące też do późnych lat 70. Powalili mnie absolutnie płytą numer pięć – About Time – do której wciąż bardzo często wracam. Pomyślałem sobie wtedy, że w końcu weszli na wyższy poziom, że z ciekawostki nawiązującej do kiczowatych lat 80. (no i trochę też na pewno do końcówki poprzedniej dekady) przeobrazili się w naprawdę kapitalny rockowy band. I choćby dlatego nieco zaniepokoiły mnie pierwsze nagrania z nowej płyty, które zespół udostępniał jeszcze przed premierą całości. Niby wszystko było w porządku, ale nic nie powalało. Po premierze płyty niestety to odczucie się nie zmieniło – niby jest w porządku, ale Sudden Death nie powala.

piątek, 26 czerwca 2020

Mariusz Duda - Lockdown Spaces [2020]

Obecna sytuacja wirusowa dała światu ostro w kość. Niewiele branż odczuło to tak boleśnie jak branża rozrywkowa, która dokonała niezwykłej sztuki, bo stoi i leży jednocześnie. Istnieje spora szansa, że nawet za 30 lat wszyscy będziemy krzywili się na każde wspomnienie roku 2020. Ale to wszystko ma też swoje nieliczne dobre strony. Na przykład niektórzy artyści niespodziewanie nagrali nowe płyty. W kilku przypadkach niespodziewanie także dla samych siebie. Jeszcze niedawno Mariusz Duda ogłaszał, że zamierza w najbliższych latach nagrywać pojedyncze solowe piosenki, które kiedyś w końcu złożą się na cały album wypełniony melodyjnymi utworami, opartymi głównie na brzmieniach akustycznych i właśnie na nieco bardziej „piosenkowym” brzmieniu. A tymczasem dzisiaj otrzymujemy od artysty całą płytę. W dodatku z zupełnie innej bajki niż wspomniane melodyjne piosenki. Mariusz Duda nagrał album elektroniczno-ambientowy, w klimatach mocno inspirowanych muzyką do starych gier komputerowych. Zaskoczeni? No cóż, może samym faktem, że taka płyta powstała właśnie teraz i w tajemnicy, bo tym, że Mariusz zdecydował się właśnie na taki krok, zaskoczony zupełnie nie jestem. Od lat w wywiadach czy w wypowiedziach w social mediach zdradzał swoją miłość do gier oraz do muzyki z niektórych z nich, a także wyrażał zainteresowanie stworzeniem kiedyś czegoś w tym stylu. Może i gra do tej muzyki jeszcze nie powstała, ale to tym gorzej dla branży gier.

środa, 24 czerwca 2020

High Priestess - Casting the Circle [2020]


High Priestess to żeńskie trio z Los Angeles, które powstało kilka lat temu dzięki staremu dobremu ogłoszeniu. Panie może i trafiły na siebie przypadkiem, ale wygląda na to, że dogadują się na muzycznej płaszczyźnie znakomicie, bo po udanym debiucie wskoczyły o poziom wyżej na swojej drugiej płycie, zatytułowanej Casting the Circle. Zakochałem się w tej płycie od pierwszego odsłuchu, bo jest tu w zasadzie wszystko, co lubię w tego typu muzyce. W zasadzie mogłem ten tekst napisać właśnie po pierwszym odsłuchu i nie różniłby się jakoś znacznie od tego, co czytacie w tej chwili, ale po kilkunastu kolejnych jestem jeszcze bardziej przekonany, że będzie to moja tegoroczna czołówka.

niedziela, 21 czerwca 2020

Dola - s/t [2020]


Stali czytelnicy tego bloga oraz słuchacze moich audycji wiedzą już chyba doskonale, że znacznie bardziej lubię klimaty rockowe od metalowych, a już growl czy generalnie cokolwiek podchodzącego bardziej pod wrzask niż śpiew najczęściej z miejsca pozbawia płytę szans na zaistnienie na dłużej w mojej świadomości. Doceniam, ale nie lubię. Są wyjątki, ale naprawdę nieliczne. Więc gdy wypatrzyłem u jednego ze znajomych na Spotify płytę grupy Dola, zobaczyłem okładkę i zestawiłem to jeszcze z opisami twórczości grupy na Bandcampie, wśród których znalazłem black metal, nie sądziłem, że moja przygoda z muzyką tego zespołu potrwa dłużej niż kilka minut. Ale mnie wciągnęła. Z każdym numerem podobało mi się coraz bardziej i nie zmieniał tego nawet wrzask pojawiający się w kilku kompozycjach. A po wszystkim odsłuchałem ponownie. I jeszcze raz. A potem kupiłem sobie tę płytę – jako pierwszą z wydanych w tym roku.

piątek, 19 czerwca 2020

Dool - Summerland [2020]


Dool to holenderska formacja, która zadebiutowała w 2017 roku i miała jak na razie na koncie jeden album, EP-kę i kilka singli, więc niedużo. Ale słychać, że idą ostro do przodu, bo na Summerland kwintet prezentuje się niczym sprawnie naoliwiona maszyna składająca się ze sprawdzonych już trybików. Nie jest to przypadek, bo zespół tworzą muzycy, którzy przewijali się już przez inne grupy, z których najbardziej znana (w kręgach słuchaczy interesujących się takimi klimatami) jest chyba The Devil’s Blood. Na czele formacji stoi główna kompozytorka, wokalistka, gitarzystka a okazjonalnie także klawiszowiec Ryanne van Dorst, ale w grupie – poza, rzecz jasna, sekcją rytmiczną – jest jeszcze dwóch gitarzystów, co zdecydowanie słychać, bo w kompozycjach zespołu sporo się dzieje na wielu płaszczyznach.

środa, 17 czerwca 2020

Airbag - A Day at the Beach [2020]


Czwarty album grupy Airbag – wydany w 2016 roku krążek Disconnected – był pierwszym w dorobku tego zespołu, którego nie kupiłem. Nie tylko po premierze. Nie mam go do dziś. To nie tak, że na pewno nigdy go nie kupię, ale jakoś nie czułem przez ten cały czas potrzeby, by mieć tę płytę w domu. To nie był zły krążek, ale czułem, że zespół zaczyna zjadać własny ogon, nie proponuje niczego nowego, nie ekscytuje mnie już tak, jak w Steal My Soul czy Homesick. I w zasadzie opinii o tej płycie przez te cztery lata nie zmieniłem i – będę szczery – od napisania tekstu o Disconnected pewnie nawet nie przesłuchałem tego albumu w całości. Nic zatem dziwnego, że niespecjalnie ekscytowałem się informacjami o kolejnym albumie, bo bałem się, że znowu będzie tak samo bezpiecznie i po raz kolejny trochę się rozczaruję. Na szczęście moje obawy się nie spełniły.

poniedziałek, 15 czerwca 2020

Hibiscus Biscuit - Reflection of Mine [2020]


Australia bardzo szybko wyrasta w moich oczach i uszach na prawdziwą potęgę podziemnej sceny retro/stoner/psych. Zachwycałem się w ostatnich latach pewnie już kilkunastoma zespołami stamtąd, a trudno sobie wyobrazić, ile tak znakomitych formacji faktycznie tam działa i do tej pory skutecznie unika mojej uwagi. Jedną z najświeższych, jakie obiły mi się o uszy, jest kwartet Hibiscus Biscuit, który powstał kilka lat temu i miał na koncie dwa single, a teraz, w marcu tego roku, w końcu zadebiutował w formacie dużej płyty albumem Reflection of Mine, który każe pokładać w tym zespole naprawdę spore nadzieje.

sobota, 13 czerwca 2020

Me and That Man - New Man, New Songs, Same Shit, Vol. 1 [2020]


Projekt Me and That Man przy okazji pierwszej, wydanej trzy lata temu płyty, był swego rodzaju ciekawostką. Więcej niż o samej muzyce mówiło się chyba o tym, że Nergal postanowił nagrać płytę niemetalową. Odczucia słuchaczy były chyba dość mieszane, wiele osób wskazywało na nadmierne inspiracje takimi wykonawcami jak Nick Cave czy King Dude, choć mnie się akurat tamten album podobał. Po jakimś czasie współpraca z „tamtym facetem”, czyli Johnem Porterem, dobiegła końca i na płycie numer dwa Adam Darski proponuje nieco inny pomysł. Mamy stały zespół w międzynarodowym składzie Darski/Sasha Boole/Matteo Bassoli/Bartek Rogalewicz, mamy też w niemal każdym utworze innych artystów, którzy pomogli w nagraniach, a czasem także w warstwie kompozycyjnej czy tekstowej.

czwartek, 11 czerwca 2020

Arabs in Aspic - Madness and Magic [2020]


Trzy lata temu zespół Arabs in Aspic był dla mnie swego rodzaju ciekawostką. O, patrzcie, skoczkowie narciarscy założyli zespół i wydają płyty. Ale jajca! No dobrze. Jeden wśród nich był znany, ale on z zespołu już dawno odszedł, reszta to raczej zawodnicy bez wielkich międzynarodowych sukcesów, choć dokopałem się do informacji, że kolejny był jakiś czas rekordzistą kraju w długości lotu na skoczni mamuciej. Potem zachodziły pewne przetasowania w składzie i w sumie to ja już nie wiem, ilu z obecnych muzyków formacji to faktycznie byli skoczkowie, ale w Norwegii każdy rodzi się z nartami na nogach i pewnie w ramach zaliczenia z wuefu i tak muszą machnąć dwie stówki na mamucie z telemarkiem. Wydana w 2017 roku płyta Syndenes Magi naprawdę mi się spodobała. To taki klasyczny prog ze skandynawskim klimatem. Po raz kolejny okazało się, że w Norwegii równie dobrze, co z nartami i telemarkiem, radzą sobie z gitarami, perkusją czy organami. Po trzech latach grupa wydaje kolejny krążek – zatytułowany Madness and Magic. Przyznam, że dzięki uprzejmości wydawcy, mam te nagrania już od jakiegoś czasu, i miałem okazję osłuchać się nie tylko z bardzo obiecującymi, opublikowanymi wcześniej utworami, ale z całością. Od pierwszego odsłuchu pierwszego singla zanosiło się na naprawdę bardzo dobry album i moje nadzieje absolutnie nie zostały zawiedzione.

wtorek, 9 czerwca 2020

The Heavy Eyes - Love Like Machines [2020]


Love Like Machines to czwarty album pochodzącej z Memphis formacji The Heavy Eyes. Zwrócili moją uwagę płytą poprzednią – wydaną w 2015 roku He Dreams of Lions. Trochę kazali czekać na następcę, ale to nawet dobrze. Ciekawych zespołów na podziemnej scenie rockowej jest obecnie tyle, że gdyby wszyscy chcieli wydawać płyty co rok albo dwa, nikt by tego nie ogarnął nawet w minimalnym stopniu. Więc podziękowania dla takich formacji jak The Heavy Eyes, że wypuszczają nową muzykę na tyle rzadko, bym mógł za nimi nadążyć. Love Like Machines zawiera zaledwie 34 minuty muzyki podzielonej na dziesięć numerów. Nie trzeba być matematycznym orłem, żeby szybko dostrzec, że będą to raczej krótkie rzeczy. Zaledwie jedna kompozycja przekracza cztery minuty, kilka nie dobija nawet do trzech. Ale nic nie szkodzi. Panowie z The Heavy Eyes łoją przyjemnego, dynamicznego, melodyjnego fuzz n’ rolla, który jest oparty właśnie na dynamice i „wpadalności” w ucho, a nie na wielkich popisach instrumentalnych i natchnionych improwizacjach. To zostawiają innym.

niedziela, 7 czerwca 2020

Seven Planets - Explorer [2020]


Seven Planets to kwartet z Zachodniej Wirginii, który co prawda wydał w tym roku dopiero swoją trzecią płytę, ale zespół istnieje już od kilkunastu lat, a – jak można wyczytać w internecie – muzycy tej formacji grali ze sobą w różnych osobowych konfiguracjach już od przeszło ćwierć wieku. Tak, to doświadczeni panowie, nie żadni początkujący młodzieńcy. I tak właśnie brzmią. Jak ekipa, która wie, co robi.

wtorek, 2 czerwca 2020

Fren - Where Do You Want Ghosts to Reside [2020]


Z polsko-ukraińską, stacjonującą w Krakowie formacją Fren miałem już oczywiście styczność w formie koncertowej, w której sprawdzili się bardzo obiecująco, zarówno w małym klubie przed psychodelicznym The Sonic Dawn, jak i w dużej Progresji przed legendami prog rocka, grupą Caravan. Pasowali w obu miejscach, co już świadczy o tym, że trudno jednoznacznie klasyfikować muzykę graną przez kwartet. Trochę progresji, trochę klimatów okołojazzowych, nieco muzyki idealnie pasującej do filmów – wszystko to wyszło udanie na koncertach. Czas na pierwszy duży album studyjny.

środa, 27 maja 2020

Humulus - The Deep [2020]

Włoskie trio Humulus poznałem przy okazji ich poprzedniej, bardzo udanej płyty, miałem ich więc na oku. To jeden z tych zespołów, które może i nie nagrywają moich absolutnie ulubionych płyt danego rocznika, ale zawsze kręcą się gdzieś w szerokiej czołówce i wiem, że nie zawiodą. Na okładkach poprzednich wydawnictw mieliśmy już morsa i słonia z kuflami piwa oraz nosorożca, który piwa co prawda nie trzyma, ale… pewnie po prostu nigdzie go nie zauważyłem. Tym razem grafika zdobiąca album przedstawia ośmiornicę i choć piwa znowu zabrakło, to w jej mackach jest butelka ze składnikami potrzebnymi do produkcji wspomnianego trunku, więc klimat został zachowany. Zachowany został też klimat muzyczny.

czwartek, 21 maja 2020

The Dhaze - Deaf Dumb Blind [2020]

The Dhaze to trzyosobowa ekipa z Włoch, która w tym roku debiutuje pod tym szyldem, ale z tego, co udało mi się znaleźć w internecie, nie są to absolutnie muzycy początkujący. Deaf Dumb Blind przykuwa uwagę w pierwszej kolejności ciekawą, klimatyczną okładką, a nawet intrygującym logiem, ale jak się szybko okazuje, utrzymuje ją bardzo skutecznie równie ciekawą muzyką. Choć na randkę raczej tej płyty wydanej w walentynki nie polecam…

wtorek, 12 maja 2020

Datura4 - West Coast Highway Cosmic [2020]

Datura4 to zdecydowanie jedno z moich ciekawszych odkryć ostatnich miesięcy. To zespół z południowo-zachodniego wybrzeża Australii, który istnieje od niespełna dekady i właśnie wydał swój czwarty album, ale te dane absolutnie nie oddają doświadczenia muzyków, bo ci – w niektórych przypadkach – na australijskiej scenie rockowej obecni byli już w latach 80. To ekipa rockowych weteranów, którzy mają bogate doświadczenie i dorobek, i nawet jeśli nazwy ich wcześniejszych formacji niewiele mi mówią, jako komuś, kto nigdy się starą australijską sceną rockową nie interesował, nie można tego dorobku ignorować. Nie da się zresztą, bo w każdej sekundzie nowej płyty zespołu słychać, że panowie doskonale wiedzą, co robią, i jak mają to robić.

niedziela, 3 maja 2020

Electric Hollers - s/t [2020]


Electric Hollers to trio z Holandii, które zadebiutowało dwa lata temu albumem Rise. Ja jednak o ich istnieniu dowiedziałem się dopiero w tym roku, przy okazji premiery płyty drugiej, zatytułowanej po prostu Electric Hollers. Moją uwagę przykuła kapitalna okładka w klimatach indiańsko-psychodelicznych. Byłbym bardzo niepocieszony, gdyby nie kryła się za nią dobra muzyka. Na szczęście szybko się okazało, że i muzycznie grupa ta trafia w mój gust niezwykle celnie.

wtorek, 28 kwietnia 2020

Pearl Jam - Gigaton [2020]


Pearl Jam to jeden z moich ulubionych zespołów wszech czasów. Załapałem się na pierwszą falę szału na ich punkcie w czasach złotej ery MTV niemal 30 lat temu, choć na dobre wkręciłem się w ich muzykę gdzieś w okolicach liceum, czyli lat temu 20. Mniej więcej od czasu wydania płyty Yield jestem już na bieżąco ze wszystkim, co robią. Na kolejne płyty zawsze czekałem z pewną ekscytacją. W tym przypadku było jednak trochę inaczej. Owszem, zagrali niedawno kapitalny koncert w Krakowie, ale kłamałbym, gdybym powiedział, że nie mogłem się doczekać nowej płyty. Poprzednia – Lightning Bolt z 2013 roku – miała swoje momenty, ale jako całość, z perspektywy czasu, przekonuje mnie chyba najmniej z całej ich dyskografii. Wydany dwa lata temu singiel Can’t Deny Me też jakoś mnie nie porwał i trochę się obawiałem, że nowa płyta wywoła u mnie głównie obojętność. I choć na pewno pozycja takich albumów jak Ten, Vs czy Yield jest w moim rankingu ulubionych płyt Pearl Jam niezagrożona, ogólne wrażenia po kilkunastu odsłuchach Gigaton są jednak pozytywne.

wtorek, 21 kwietnia 2020

Lucifer - Lucifer III [2020]


Szwedzko-niemiecka formacja Lucifer regularnie stawia kolejne kroki w stronę retrorockowej czołówki. W zaledwie sześcioletniej historii grupy następowało już wiele przetasowań w składzie, a na poprzednich płytach grali muzycy tworzący okazałą międzynarodową mieszankę, ale od samego początku zarządza tym wszystkim charyzmatyczna wokalistka, Johanna Sadonis. Pierwsza płyta utrzymana była w klimatach okultystycznego doom rocka – było z jednej strony dość melodyjnie, ale jednocześnie monetami całkiem ciężko i raczej surowo w kwestii aranży i produkcji. To był ciekawy start, jednak według mnie druga płyta przebiła debiut atrakcyjnością brzmienia oraz jeszcze większym naciskiem na dobre, rockowe melodie. Po wymianie w zasadzie całego składu Johanna odeszła nieco od doomrockowych klimatów i poszła w stronę cholernie melodyjnego retro rocka, co bardzo mnie cieszy. Jeszcze bardziej cieszy mnie to, że kierunek ten kontynuuje mocniej na trzecim albumie grupy, zatytułowanym Lucifer III.

czwartek, 16 kwietnia 2020

Bohren & der Club of Gore - Patchouli Blue [2020]


Patchouli Blue to pierwszy od sześciu lat, a dziewiąty ogółem album niemieckiej formacji Bohren & der Club of Gore. Nie znam tego, co robili wcześniej. Trafiłem na nich zupełnie przypadkiem, odsłuchując zawartość wielkiej paczki z nowymi płytami, która trafiła do mnie na początku lutego. Gatunek „dark jazz/dark ambient” w połączeniu z ciekawą okładką sprawiły, że poczułem pewną ekscytację tuż przed odpaleniem pierwszego nagrania. Miałem przeczucie, że będzie to coś, co może przypaść mi do gustu, i choć nie do końca przewidziałem, czego dokładnie będę słuchać, moje ogólne przewidywania się sprawdziły. Patchouli Blue to niezwykła muzyczna opowieść.

wtorek, 14 kwietnia 2020

Majid Bekkas - Magic Spirit Quartet [2020]


Umówmy się, że jazz nie jest gatunkiem, na którym się znam. Mogę bez końca pisać o hard rocku, psychodelii, nawet o stonerze, ale w świecie jazzu nie czuję się pewnie. Nie jestem w stanie określić, co i dlaczego mi się podoba. Po prostu – podoba się albo nie. Są takie płyty okołojazzowe, które zupełnie do mnie nie trafiają, mimo kunsztu muzyków, są też takie, które doceniam za brzmienie, ale nie czuję większej potrzeby, żeby je mieć i wracać do nich zbyt często. Od czasu do czasu trafia się jednak wydawnictwo, które oczarowuje mnie od pierwszego odsłuchu i przekonuje mnie, że może jednak nie jestem przypadkiem całkowicie beznadziejnym, jeśli chodzi o takie właśnie muzyczne klimaty. Tak jest z płytą Magic Spirit Quartet.

piątek, 10 kwietnia 2020

King Buffalo - Dead Star [2020]


Dziwny podział stosują muzycy King Buffalo. Granica między EP-kami a płytami długogrającymi w przypadku ich dyskografii jest nie tyle cienka, ile niezwykle zawiła, pokręcona i trudna do ogarnięcia. Oficjalnie zatem ich nowe wydawnictwo – Dead Star – to piątka EP-ka w dorobku formacji (a może czwarta, jeśli nie liczyć dema lub splitu z nieistniejącym już niestety szwedzkim Le Bétre?), który uzupełniają też dwie duże płyty. Ale co to za EP-ka, skoro nawet bez dodatkowego utworu – okrojonej mocno wersji najdłuższej kompozycji z krążka – wydawnictwo trwa ponad 35 minut? To jednak w zasadzie niezbyt istotne szczegóły. Najważniejsze, że te 35 minut to po raz kolejny kapitalna muzyka od kwartetu ze stanu Nowy Jork.