Barcelońska formacja Captains of
Sea and War to dla mnie kompletna nowość. Choć powstali już w 2007 roku, zadebiutowali
dopiero dwa lata temu płytą zatytułowaną po prostu Captains of Sea and War, której – przyznaję – do dziś nie
słyszałem. Ale na swoje usprawiedliwienie mam to, że dopiero niedawno
dowiedziałem się o istnieniu tej formacji, a to wszystko przy okazji premiery
krążka numer dwa – płyty Remote,
która ukazała się na rynku jesienią. Zaległości na pewno będę musiał w
najbliższym czasie nadrobić, bo jeśli debiut jest choć w połowie tak udany jak Remote, to musi być to płyta godna
uwagi. Na Remote dostajemy bowiem
trzy kwadranse intrygującego, nieoczywistego rockowego grania zawartego w ośmiu
kompozycjach.
środa, 30 listopada 2016
niedziela, 27 listopada 2016
Giraffe Tongue Orchestra - Broken Lines [2016]
Supergrupy mają to do siebie, że
często wywołują dużo większe zamieszanie samym swoim istnieniem niż graną przez
siebie muzyką. W dodatku najczęściej dość szybko się rozpadają, czasem zresztą
od samego początku mają być projektami chwilowymi. Nie wiadomo jeszcze jaka (i
czy w ogóle jakaś) przyszłość czeka grupę o dziwnej nazwie Giraffe Tongue
Orchestra. Nie wiem nawet czy termin „supergrupa” jest tu do końca uzasadniony,
bo z jednej strony w skład zespołu nie wchodzą wielkie gwiazdy rocka, ale
niewątpliwie są to nazwiska rozpoznawalne, na co dzień udzielające się w
grupach dość (lub bardzo) popularnych. Wolę jednak traktować ten projekt jako
zespół gości, którzy postanowili razem ponagrywać, a nie supergrupę, po której
należałoby się spodziewać czegoś wyjątkowego. No to wyjaśnijmy jeszcze kto
pojawia się na pierwszym albumie Giraffe Tongue Orchestra zatytułowanym Broken Lines: wokalista William DuVall
(czyli następca Layne’a Staleya w Alice in Chains), gitarzyści Brent Hinds
(Mastodon) i Ben Weinman (The Dillinger Escape Plan), perkusista Thomas Pridgen
(The Mars Volta) i basista Peter Griffin (Dethklok i Zappa Plays Zappa).
Etykiety:
2016,
alice in chains,
broken lines,
dethklok,
giraffe tongue orchestra,
hard rock,
mastodon,
metal,
recenzja,
rock,
the dillinger escape plan,
the mars volta
wtorek, 22 listopada 2016
Tiebreaker - Death Tunes [2016]
Grupa Tiebreaker zadebiutowała
płytowo zaledwie w zeszłym roku udanym albumem We Come from the Mountains, miała też okazję pokazać się polskiej
publiczności podczas tegorocznych koncertów The Vintage Caravan. Już wtedy
zrobili świetne wrażenie żywiołowym, mięsistym rockowym graniem. Niemal równo
rok po wydaniu debiutu ukazała się druga płyta Norwegów – Death Tunes. I okazuje się, że pierwsze dobre wrażenie nie było
przypadkiem. To jest po prostu kapitalny zespół! Death Tunes to 10 utworów i 43 znakomite minuty, które powinny
spodobać się wszystkim fanom klasycznych rockowych brzmień.
niedziela, 20 listopada 2016
Metallica - Hardwired... to Self-Destruct [2016]
Ci to potrafią narobić wokół siebie
hałasu wtedy, kiedy trzeba. I pomyśleć, że nieco ponad ćwierć wieku temu o
Metallice słyszeli głównie fani muzyki metalowej. Teraz trudno byłoby znaleźć
osobę zainteresowaną jakąkolwiek muzyką, która nie kojarzyłaby choćby nazwy
grupy, charakterystycznego logotypu i przynajmniej z jednego czy dwóch utworów.
Metallica stała się prawdziwym przedsiębiorstwem – jedną z największych marek
na rynku muzycznym. To olbrzymi sukces, o którym kilkadziesiąt lat temu
jakikolwiek zespół grający tak ciężko i głośno mógł tylko pomarzyć. Czy zatem
tak sławna formacja, która osiągnęła już w zasadzie wszystko, co było do
osiągnięcia, coś jeszcze musi? Nie – i może w tym właśnie problem. Stan ten
sprawia, że nowa muzyka od zespołu ukazuje się coraz rzadziej, a gdy już się
pojawi, to choć oczywiście wzbudza sensację, wywołuje także skrajne emocje. Za
każdym razem. Ale album zatytułowany Hardwired…
to Self-Destruct był potrzebny. Choćby po to, żeby ostatnim dużym krążkiem,
przy którym paluchy maczali muzycy Metalliki, nie było koszmarne Lulu, wydane jako wspólny projekt z
nieżyjącym już Lou Reedem. Czy po coś jeszcze? Nie potrafię jednoznacznie
odpowiedzieć na to pytanie (głupia sprawa – zadawać sobie samemu pytanie i nie
znać odpowiedzi…), ale będę ostatnią osobą, która przyczepi się do sławnego
zespołu o to, że wydaje nowe numery, zamiast jechać wyłącznie na osiągnięciach
z przeszłości.
sobota, 19 listopada 2016
Meller Gołyźniak Duda - Breaking Habits [2016]
Długi czas była to płyta, o
której istnieniu teoretycznie wiedział każdy zainteresowany tematem, ale w
zasadzie nikt nie potrafił na jej temat nic powiedzieć. No w porządku – weszli
do studia. Coś podłubali. Obfotografowano ich solidnie z instrumentami. Niby
wszystko wiadomo. A potem nagle długie miesiące ciszy w temacie i coraz
częściej pojawiające się wątpliwości – czy na pewno coś nagrali? A może nie są
zadowoleni z efektów i wszystko się jakoś „rozlazło”? No to przyszła pora
uspokoić wszystkich – nagrali i nie rozlazło się. Maciej Meller, Maciej
Gołyźniak i Mariusz Duda – doświadczeni „zawodnicy” – debiutują pod nowym
szyldem z płytą Breaking Habits, na
której – zgodnie z tytułem – starają się zrywać z muzycznymi wyobrażeniami na
swój temat.
Etykiety:
2016,
alternative rock,
best of 2016,
breaking habits,
lunatic soul,
mariusz duda,
meller gołyźniak duda,
quidam,
recenzja,
riverside,
rock,
sorry boys
piątek, 18 listopada 2016
Life of Agony [support: Pyogenesis] - Warszawa [Progresja], 16 XI 2016 [galeria zdjęć]
To był wieczór naładowany rockową energią w warszawskiej Progresji. Było mocno, intensywnie i... zaskakująco krótko. Przybywającą powoli do klubu (w przyzwoitej liczbie) publiczność rozgrzała niemiecka ekipa (z angielskim wspomaganiem) Pyogenesis, która w zeszłym roku wydała pierwszy od kilkunastu lat album studyjny, a teraz wpadła do nas w odmienionym składzie. Life of Agony jakiś czas temu zarzekali się, że więcej nowej muzyki nagranej przez ten zespół nie usłyszymy. Ale wrócili jakiś czas temu po raz kolejny (oni z kolei w najbardziej znanym składzie) i zmienili zdanie, bo za kilka miesięcy mamy poznać nowy, pierwszy od 11 lat krążek grupy, A Place Where There's No More Pain. W trakcie warszawskiego koncertu zespół zagrał jeden nowy numer, ale zdecydowaną większość setu stanowiły utwory z wydanej w 1993 roku płyty River Runs Red. Grupa dowodzona przez Minę Caputo zagrała z kopem, bardzo treściwie, choć... niezwykle krótko. 65 minut to licho jak na główną gwiazdę koncertu. Pozostał więc niedosyt, choć intensywność występu częściowo zrekompensowała krótki set.
Podziękowania dla klubu Progresja za zaproszenie.
Life of Agony
wtorek, 15 listopada 2016
Prog the Night 2 - Łódź [ŁDK], 11-12 XI 2016 [galeria zdjęć]
To był bardzo przyjemnie spędzony czas. Tak w zasadzie należy podsumować drugą edycję imprezy Prog the Night. W końcu całkiem dobra frekwencja w Łódzkim Domu Kultury (w sporej mierze dzięki przyjezdnym stałym bywalcom tamtejszych koncertów), jak zwykle świetne brzmienie na tej odnowionej jakiś czas temu sali, rodzinna atmosfera, a do tego sześć występów składających się na taki mały przegląd sił polskiej sceny progresywnej. No dobrze, może to w pewnym sensie nadużycie, bo zespoły, które prezentowały się przez dwa dni w Łodzi, to różne rejony rockowego grania i w jednym czy dwóch przypadkach nawet doszukiwanie się elementów prog rocka było pewnym nadużyciem. Najważniejsze jest jednak to, że każdy z tych sześciu występów mógł się podobać i z pewnością usatysfakcjonował przynajmniej część publiczności. Nawet jeśli jeden czy drugi zespół nie do końca wbił się w temat moich muzycznych zainteresowań, to nie sposób odmówić wszystkim wykonawcom pełnego profesjonalizmu i wysokiego poziomu w tym, co robią, a to chyba w tego typu imprezach najważniejsze. Jeśli miałbym kogoś wyróżnić (choć to przecież nie konkurs), to wskazałbym na bardzo interesujący set tria Muzozoic, wypełniony instrumentalnym graniem z mocnym posmakiem jazzu i fusion. Pozytywnie zaskoczył mnie także zespół Art of Illusion, który znałem do tej pory tylko z nazwy. Szczerze mówiąc, spodziewałem się mocnego łojenia bez większego polotu, a usłyszałem dobre progresywne granie z głową - owszem, bardzo inspirowane choćby twórczością Dream Theater, ale zrobione na naprawdę bardzo dobrym poziomie. Oby więcej takich imprez. Może w końcu do ludzi dotrze, że na rodzimej scenie rockowej też sporo się dzieje.
Podziękowania dla organizatorów za zaproszenie.
Retrospective
Etykiety:
anvision,
art of illusion,
backward runners,
galeria zdjęć,
hegemony,
jazz,
koncert,
live,
łódzki dom kultury,
łódź,
muzozoic,
prog the night,
progressive rock,
retrospective,
rock
środa, 9 listopada 2016
Glenn Hughes - Resonate [2016]
No kazał chłop czekać na swój
nowy solowy album kawał czasu! Nie żebyśmy od 2008 roku mogli narzekać na brak
nowych wydawnictw od Glenna Hughesa. Było znakomite Black Country Communion czy
tylko trochę mniej znakomite California Breed. Wieści o planowanym zejściu się
pierwszej z tych formacji na początku przyszłego roku ucieszyły zresztą bardzo
dużo osób, w tym niżej podpisanego. Ale niespodziewanie okazało się, że przed
planowanym czwartym albumem BCC Glenn postanowił wydać jeszcze pierwszy od
ośmiu lat krążek solowy. W dodatku miała to być jego najcięższa z solowych
płyt. Ściemy nie było – album się ukazał i faktycznie jest ciężki. Co jednak
ważniejsze – jest też dobry.
wtorek, 8 listopada 2016
Blindead - Ascension [2016]
Z zespołem Blindead nigdy nie
było mi jakoś bardzo po drodze. Przyznam, że choć doceniałem i szanowałem tę
grupę, to nie była to do końca moja muzyczna bajka. Przychodzi rok 2016, zespół
pojawia się w nieco odmienionym składzie – z nowym wokalistą Piotrem Piezą –
wydaje długo wyczekiwany album Ascension
i… nagle okazuje się, że coś między mną a muzyką Blindead „zatrybiło”. Nagle
czuję, jakby to, że ten album trafił w mój gust, było czymś oczywistym. Ta
ewolucja brzmienia grupy w kierunku „moich” rejonów muzycznych miała swój
początek już na wydanej w 2013 roku płycie Absence.
To wcale nie oznacza, że wcześniej szło im kiepsko, a nagle wyskoczyli nie wiadomo
skąd z dobrą płytą – już wcześniej byli bardzo dobrzy, tylko nie była to moja
muzyka. Teraz jest zupełnie inaczej. Ascension
to album, który w pełni przekonał mnie do Blindead.
środa, 2 listopada 2016
The Answer - Solas [2016]
Przy okazji poprzedniej płyty The
Answer pisałem, że potrzebna jest jakaś zauważalna zmiana w muzycznym kierunku
tego kwartetu. Niby Raise a Little Hell
jakieś drobne modyfikacje do brzmienia grupy wprowadzało, ale były one zbyt
nieśmiałe, by odeprzeć myśli, że ten zespół zaczyna w dość szybkim tempie z apetytem
zjadać swój ogon. Sami muzycy doszli prawdopodobnie do podobnego wniosku, bo od
jakiegoś czasu można było przeczytać, że kolejny krążek zaskoczy fanów. Ile to
już razy słyszeliśmy tego typu deklaracje od różnych artystów? A ile razy
faktycznie miały one jakiekolwiek pokrycie? Ale spokojnie, w tym wypadku
okazało się, że nie ściemniali. Płyta Solas
– szósty krążek w dorobku The Answer – to album zupełnie inny niż to, co robili
wcześniej. A to, że przy okazji jest dobry, też wcale nie przeszkadza.
Subskrybuj:
Posty (Atom)