Mogę dość spokojnie założyć, że
The Choppy Bumpy Peaches to pierwsza formacja z Luksemburga, jaką udało mi się
poznać. Kraj dla nas niemal egzotyczny, choć w sumie przecież nieodległy, do
tego śmieszna nazwa i dziwaczny tytuł debiutanckiej płyty. Co mogłoby pójść
źle? W zasadzie to pewnie wiele, ale na szczęście nie w tym przypadku. Debiut
sekstetu, w skład którego wchodzą dwie panie i czterech panów, to płyta, do
której wracam coraz chętniej z każdym kolejnym odsłuchem.
piątek, 29 czerwca 2018
wtorek, 26 czerwca 2018
The Sledge - On the Verge of Nothing [2018]
Rockowe granie z Danii biorę w
ostatnich latach niemal w ciemno, bez względu na to, czy jest to coś mrocznego
i klimatycznego jak Grusom, czy może bardziej psychodelicznego jak Syreregn,
albo kosmicznego jak Mythic Sunship. Niemal każdy strzał jest celny. Dlatego do
pierwszej dużej płyty formacji The Sledge – grupy debiutującej płytowo pod tą nazwą, ale działającej i wydającej już wcześniej pod innym szyldem,
nie zaś z nowicjuszy – podszedłem ze sporą dawką zaufania i nadziei. I miło mi
poinformować, że On the Verge of Nothing
nie rozczarowuje.
poniedziałek, 25 czerwca 2018
Death Alley - Superbia [2018]
Holenderską formację Death Alley
poznałem w zeszłym roku, gdy panowie grali jako support przed warszawskim występem grupy Kadavar. Musze przyznać, że jakiegoś wielkiego wrażenia na mnie
nie zrobili, miałem wrażenie, że było trochę zbyt hałaśliwie i chaotycznie, ale
jednocześnie wyraziłem opinię, że dostrzegam szansę na to, że w wersji
studyjnej ich muzyka może się prezentować lepiej niż tamtego dnia na scenie
Progresji. Nie sprawdziłem tego przy okazji jedynej dostępnej wtedy płyty tej
grupy, sprawdzam za to teraz, gdy pojawił się album numer dwa amsterdamskiego
kwartetu – Superbia.
piątek, 22 czerwca 2018
Holy Mushroom - Moon [2018]
Nie trzeba być Sherlockiem, żeby
domyślić się, jaki rodzaj muzyki może grać grupa o nazwie Holy Mushroom, dam
sobie zatem spokój z przybliżaniem wam ogólnej stylistyki we wstępie i ograniczę
się do podania informacji, że trio pochodzi z hiszpańskiego miasta Oviedo, w
2016 roku wydało własnym nakładem swój pierwszy album, a w tym roku światło
dzienne ujrzała druga płyta, zatytułowana Moon.
Oprócz tego w ostatnich tygodniach formacja dorzuciła EP-kę składającą się z
dwóch niepublikowanych wcześniej utworów, ale na razie zajmę się drugim dużym
albumem. Znajdziecie na nim pięć utworów trwających w sumie niemal 44 minuty,
więc macie już ogólny ogląd sytuacji. Przejdźmy do konkretów.
wtorek, 19 czerwca 2018
All Them Witches - Lost and Found [2018]
Amerykańska formacja All Them
Witches zdążyła już przyzwyczaić swoich fanów, że duże płyty przeplata EP-kami.
A EP-ki mają swoje wady i zalety. Niewątpliwie jedną z zalet jest to, że często
zespoły pozwalają sobie na nich na nieco więcej – mówiąc inaczej, umieszczają
tam czasem rzeczy, które być może nie miałyby szans trafić na duże płyty. I
choćby z tego powodu warto sięgnąć po Lost
and Found – ten materiał po prostu brzmi zupełnie inaczej niż to, co grupa
prezentowała na bardzo udanym, zeszłorocznym albumie Sleeping Through the War.
poniedziałek, 18 czerwca 2018
The Watchers - Black Abyss [2018]
The Watchers to grupa wciąż dość
świeża na rynku, co absolutnie nie przekłada się na brak doświadczenia muzyków.
Połowę składu stanowią panowie, którzy jeszcze niedawno działali ze znakomitym
skutkiem pod szyldem SpiralArms. Do tego jeszcze choćby były garkotłuk z grupy
Orchid – naprawdę sporej nazwy w świecie kalifornijskiego stoner/doom rocka. Niespełna
dwa lata temu zadebiutowali EP-ką Sabbath
Highway, a teraz ukazał się pierwszy duży album formacji – Black Abyss. Po prawdzie wydawnictwo to
czasowo wiele poza długość epkową nie wykracza, ale mamy osiem numerów
trwających w sumie nieco ponad 37 minut, a trzeba napisać, że jest to 37 minut
bardzo uczciwego rockowego łojenia w stylu amerykańskiego południa.
sobota, 16 czerwca 2018
Svartanatt - Starry Eagle Eye [2018]
Istnieje spore
prawdopodobieństwo, że nie mieliście okazji do tej pory zetknąć się bliżej z
grupą Svartanatt. Kwintet ze Sztokholmu zadebiutował dwa lata temu płytą
zatytułowaną po prostu Svartanatt,
której… no cóż, do tej pory nie miałem okazji usłyszeć. Ale spokojnie,
zaległości nadrobię w stosownym czasie, bo album numer dwa – wydana w marcu
płyta Starry Eagle Eye – zdecydowanie
do tego nadrabiania zachęca. Nie tylko miłą dla oka okładką, ale także przede
wszystkim klasycznym, mocno oldschoolowym, ale odpowiadającym mojemu gustowi
brzmieniem, łączącym sprawną pracę sekcji rytmicznej z fantastycznym, gęstym
rockowym graniem na dwie gitary i organy. Czy jest w tym graniu cokolwiek nowego? Absolutnie nie.
Czy mi to w czymkolwiek przeszkadza? Absolutnie nie [2].
środa, 13 czerwca 2018
Friendship - Ain't No Shame [2018]
Historia poznania przeze mnie tej
formacji przedstawia się następująco. W zeszłym roku w trakcie robienia
wspólnych zakupów z kilkoma znajomymi osobami w jednym z moich ulubionych
internetowych sklepów płytowych, jedna z tych osób zamówiła pierwszy krążek
norweskiej formacji Friendship. „To dobre jest”, usłyszałem. Dobre i tanie, bo
płyta po ostrej przecenie kosztowała ze dwa albo trzy euro. Za takie pieniądze
mogę wziąć niemal w ciemno (no, jednak polegając na zdaniu osoby, która jest
pewniakiem w kwestiach muzycznych). Zamówiłem i dla siebie, posłuchałem i
faktycznie – dobre to jest! Dlatego po album numer dwa, wydany niedawno krążek Ain’t No Shame, sięgałem już z pewnymi
oczekiwaniami i w pełni świadomie. W pełni świadomie także go polecam.
czwartek, 7 czerwca 2018
Mountain Dust - Seven Storms [2018]
Dwa lata temu kompletnie mnie
zaskoczyli swoją pierwszą prawdziwą dużą płytą – Nine Years. Kilka sekund po
odpaleniu pierwszego utworu byłem już niemal pewny, że ten album mi się
spodoba. Przeczucie nie zawiodło – płyta wylądowała w czołówce moich ulubionych
krążków 2016 roku. Nic więc dziwnego, że – jak to zwykle bywa przy takich
okazjach – album numer dwa był równie wysoko na liście oczekiwań tegorocznych,
co naturalnie mogło się skończyć klapą i sporym zawodem, ale znowu miałem
przeczucie, że to mi raczej nie grozi. Nie myliłem się. Ekipa z Montrealu,
która ledwie kilka dni temu wpadła na koncert do Wrocławia (niestety przez
konflikt dat koncertowych nie miałem okazji ich zobaczyć i cholernie żałuję),
wydała właśnie swój drugi album – Seven Storms – który absolutnie w niczym nie
ustępuje fantastycznemu debiutowi, a nawet jest chyba od niego bardziej
różnorodny i jeszcze ciekawszy, a przy tym równie klimatyczny.
wtorek, 5 czerwca 2018
Church of the Cosmic Skull - Science Fiction [2018]
Niespełna dwa lata temu byli dla mnie prawdziwym objawieniem i sensacją – pojawili się znikąd, wyskoczyli z
dziwną okładką i nieco paździerzowym wizerunkiem oraz kapitalną muzyką będącą
połączeniem prog rocka, musicalu, klasycznego hard rocka i klimatów stonerowo-psychodelicznych.
I jakimś cudem to wszystko trzymało się „kupy”. Teraz wracają z płytą numer
dwa, zatytułowaną Science Fiction. I
w zasadzie zmieniło się pod każdym względem bardzo niewiele. I chyba dobrze, bo
tu nie za bardzo było co zmieniać.
Etykiety:
2018,
art rock,
best of 2018,
church of the cosmic skull,
classic rock,
hard rock,
musical,
prog rock,
psychedelic rock,
recenzja,
science fiction
poniedziałek, 4 czerwca 2018
Camel - Zabrza [Dom Muzyki i Tańca], 3 VI 2018 [relacja / galeria zdjęć]
Nie jestem wielkim fanem zespołu Camel. Piszę o tym już w pierwszym zdaniu, żebyście mogli spojrzeć na ten tekst z odpowiedniej perspektywy. Bardzo lubię, momentami wręcz uwielbiam pierwsze cztery płyty tej formacji, ale reszta (z nielicznymi wyjątkami w rodzaju utworu tytułowego z płyty Stationary Traveller) nigdy nie robiła na mnie wielkiego wrażenia. To Camel, Mirage, The Snow Goose i Moonmadness są tymi wydawnictwami, które chciałem mieć na swojej półce. Nie jestem zatem "wyznawcą" wielbłądziej religii i nie użyję w opisie całości tego zabrzańskiego koncertu słów takich jak "niepowtarzalny", "genialny" czy "najlepszy". Ale odebrałem go pozytywnie i to wam chyba musi w kwestii substytutu zachwytów wystarczyć.
piątek, 1 czerwca 2018
Ghost - Prequelle [2018]
Ghost powraca. Już bez wielkiej
tajemnicy dotyczącej tożsamości lidera, za to w poszerzonym składzie. W wersji
koncertowej formacja ma obecnie trzech gitarzystów, dwie „ghuletki” grające na
klawiszach i śpiewające w chórkach, a nawet pojawiającego się w jednym numerze
saksofonistę. No jak w pomalowany pysk strzelił sytuacja z trasy Use Your Illusion Gunsów. Również
brzmienie uległo pewnej zmianie, choć oczywiście odejście od mrocznego,
chłodnego i przeważnie ciężkiego (choć nie zawsze metalowego) łojenia znanego z
pierwszych płyt miało już miejsce na fantastycznym poprzednim albumie – Meliora – oraz przede wszystkim na
EP-kach, na których grupa zawsze pozwalała sobie na niego więcej w kwestii
wycieczek w świat muzyki pop i pop-rock. Tym razem te wycieczki przenoszą się
także na duży album. Prequelle to
opowieść o śmierci w czasach zarazy. A zaraza wiele może mieć postaci: może być
roznoszona przez gryzonie powoli opanowujące miasto i zamieniające życie ludzi
w piekło, może też mieć twarz samych ludzi i ich zachowań. O tym wszystkim usłyszymy
na Prequelle.
Subskrybuj:
Posty (Atom)