piątek, 29 grudnia 2017

Bizon's Best of 2017 - płytowe podsumowanie roku



I znowu nie udało się tak po prostu wybrać czołowej 10 mojego tegorocznego rankingu, ani nawet tego tradycyjnego „oczka”, czyli 21 moich ulubionych płyt wydanych w tym roku. Gdy lista w zasadzie była już gotowa, pojawiło się jeszcze kilka „zaległości”, których po ich odsłuchaniu absolutnie pominąć nie mogłem. A jak już lista z 21 sztuk rozrosła się do 30, to okazało się, że w sumie to szkoda mi pominąć jeszcze tego… i tego… i tamtego też. Wybrałem zatem 55 moich ulubionych płyt 2017 roku (czyli to mniej więcej najlepsze 30% z odsłuchanych w tym roku nowych płyt). To wszystko są płyty, które już na nośniku fizycznym mam lub mieć chcę. Top 10 rozrosło się do tuzina, płyty z przedziałów 13-30 oraz 31-55 są posortowane alfabetycznie, bo już ułożenie tej czołowej dwunastki było wystarczająco trudne. Oczywiście jak zwykle wszystko jest sprawą dość umowną. Już nawet w trakcie tworzenia tego wpisu kilka płyt awansowało lub spadło do innej grupy. Uznajmy zatem, że jeśli album znalazł się w którejkolwiek z poniższych grup, jest to płyta, którą zdecydowanie polecam. Zachęcam przy okazji do głosowania na wasz ulubiony album roku w plebiscycie rockserwis.fm – poniższa lista może wam posłużyć za ściągę ;) Głosowanie kończy się wraz z końcem roku, więc czasu jest bardzo niewiele.





The Weight - The Weight [2017]



Austriacki kwartet The Weight zadebiutował trzy lata temu bardzo udaną EP-ką Keep Turning. Potem to samo wydawnictwo ukazało się w wersji rozszerzonej z nagraniami koncertowymi, ale na nową muzykę w wersji studyjnej od muzyków z Wiednia trochę się naczekaliśmy. Ale jest! W połowie listopada panowie w końcu zaprezentowali światu swojego pierwszego długograja. I było na co czekać, oj było! The Weight udowadniają tu, że są jednym z najbardziej obiecujących zespołów rockowych w Europie. Poważnie!

czwartek, 28 grudnia 2017

Radio Moscow - New Beginnings [2017]



Poznałem ich trzy lata temu. Ich poprzednia płyta, Magical Dirt, była jednym z pierwszych albumów opisywanych na tym blogu. Trochę przyszło czekać na krążek kolejny, ale po trzech latach w końcu jest – New Beginnings, piąty album amerykańskiego tria Radio Moscow. Tym razem bez niezbyt jadalnego grzybka na okładce, ale klimat psychodeliczny w oprawie wizualnej nowego wydawnictwa wciąż w pewnym sensie zachowany. Czy jest tytułowy nowy początek? Trudno powiedzieć, bo skład od poprzedniego albumu się nie zmienił, kierunek muzyczny też jakoś nieszczególnie. Czy ma to jakieś znaczenie? W zasadzie nie. Najważniejsze, że panowie znowu wydali kilkadziesiąt minut kapitalnej, rockowej muzyki.

środa, 27 grudnia 2017

Carpet - Secret Box [2017]



Druga płyta niemieckiego kwartetu Carpet, wydana w 2013 roku Elysian Pleasures, mignęła mi przed oczami przez moment, bo pamiętam i nazwę, i tytuł, i okładkę. Ale mam wrażenie, że był to jeden z tych albumów, na które po prostu nie wystarczyło czasu. Nie ukrywajmy – nie da się przesłuchać wszystkich płyt godnych uwagi, które ukazują się każdego roku. Kilka lat upłynęło od premiery tego wydawnictwa i zespół w końcu wypuścił płytę numer trzy – Secret Box. Mało brakło, a historia by się powtórzyła. Tym razem jednak udało mi się za ten album zabrać, choć ze sporym opóźnieniem, bo krążek ukazał się wiosną, a ja poznałem go niemal na sam koniec roku. Zazwyczaj pod koniec grudnia i na początku stycznia nadrabiam na blogu zaległości, ale jednak rzadko sięgam po płyty wydane w pierwszych miesiącach roku. Wyjątek robię tylko dla albumów, które – choć odkryte późno – trafiają do grupy moich ulubionych wydawnictw z danego rocznika. Tak właśnie jest w przypadku Secret Box.

niedziela, 24 grudnia 2017

Hollow Earth - Out of Atlantis [2017]



Dobrze, że czasem to nie tylko ja wam coś polecam, ale wy coś podrzucacie w komentarzach. W innym przypadku trudno byłoby trafić na grupę Hollow Earth. RYM milczy w ich temacie, konta na Facebooku o dziwo chyba nie mają (ma je za to kilka innych zespołów o tej nazwie), więc w zasadzie jedynym śladem ich istnienia jest Bandcamp. Szczątkowe informacje dostępne w internecie sugerują, są ze Szwecji, a płyta Out of Atlantis jest ich debiutem. Tyle wiem… chyba. W zasadzie wiem jeszcze jedno – dużo ważniejsze. Są świetni! Ta płyta to 40 minut fantastycznego rockowego grania łączącego klimaty progresywne i psychodeliczne.

sobota, 23 grudnia 2017

Grande Royale - Breaking News [2017]



Grande Royale to rockowa formacja ze Szwecji. Lubię rockowe formacje ze Szwecji. Wy chyba też, bo w przeciwnym razie nie zaglądalibyście regularnie na bloga, na którym takie właśnie zespoły pojawiają się jak żule pod Żabką. Breaking News to trzeci album tej grupy, choć pierwszy, który poznałem. Po kilku odsłuchach całości jestem niemal przekonany, że wiem jak brzmią wcześniejsze dwa i pewnie jak już postanowię po nie sięgnąć, to nie będzie absolutnie żadnego zaskoczenia. Bo to taka muzyka – kompletnie niezaskakująca, ale cholernie przyjemna. Melodyjny, wpadający w ucho luzacki rock.

piątek, 22 grudnia 2017

The Black Noodle Project - Divided We Fall [2017]



Divided We Fall to już ósmy album studyjny francuskiego projektu The Black Noodle Project, ale dopiero pierwszy, który poznałem w całości. Czemu tak się stało? No cóż – płyta poprzednia, Ghost & Memories, wyszła w 2013 roku, czyli kiedy nie miałem jeszcze nawet planów prowadzenia bloga czy audycji w rockserwis.fm (ba, nie było jeszcze rockserwis.fm). Znałem więc jedynie kilka utworów z wcześniejszych albumów tego zespołu, które – choć bardzo mi się podobały – jakoś nigdy nie skłoniły mnie do rzucenia wszystkiego i zapoznania się z całą dyskografią formacji. Aż tu wychodzi Divided We Fall i nie ma już wymówki – trzeba przesłuchać, bo blog i audycja… Okładka bardzo zachęca, czas trwania także – dawaj pan! No to włączam. A 41 minut później od nowa. „Chwilunia, to jest naprawdę świetne”, myślę sobie. Dobrych kilka odsłuchów później zdania nie zmieniłem.

czwartek, 21 grudnia 2017

Toads of the Short Forest - Mindmower [2017]



Szwedzka formacja Toads of the Short Forest debiutuje w tym roku albumem, który zwraca uwagę już swoją kapitalną okładką, utrzymaną w klimatach psychodelii przełomu lat 60. i 70. Po pierwszych odsłuchach staje się jasne, że taki wybór absolutnie nie był przypadkowy, bo i muzyka zawarta na płycie jest hołdem dla pop-rockowej psychodelii tamtych czasów. Nazwa zespołu została zaczerpnięta z jednego z utworów Franka Zappy. Czy ma to jakikolwiek wpływ na muzykę szwedzkiej grupy? Raczej nie, choć Zappę znam – wstyd się przyznać – mocno pobieżnie, ale jest cholernie melodyjnie, cholernie psychodelicznie i cholernie w klimacie epoki, w którą panowie celują.

środa, 20 grudnia 2017

KONKURS: Bruce Dickinson - Do czego służy ten przycisk?

Niedawno ukazała się autobiografia Bruce'a Dickinsona - Do czego służy ten przycisk? Dzięki uprzejmości wydawnictwa SQN, które tę książkę wydało, mam dla Was jeden egzemplarz tej autobiografii do wygrania w konkursie. Pytanie konkursowe padnie w trakcie mojej audycji LEPSZY PUNKT SŁYSZENIA na antenie rockserwis.fm w najbliższy piątek (21-23). Powtórka audycji w niedzielę (wyjątkowo wcześniej niż zwykle, od 12 do 14). Więcej informacji o audycji w zakładce "Lepszy Punkt Słyszenia" w górnym panelu bloga. Konkurs potrwa do końca świąt, żeby słuchający powtórki i podcastów także mieli szansę załapać się na konkurs.






The Re-Stoned - Chronoclasm [2017]



Muzykę The Re-Stoned poznałem latem zeszłego roku. I cóż to był za początek znajomości! Absolutnie zmietli mnie swoją zeszłoroczną płytą Reptiles Return, która składała się w części z nowych utworów, w części zaś z kompozycji wydanych już wcześniej na jednej z EP-ek grupy. Trio z Moskwy zaczarowało mnie klimatem swojej muzyki i zachwyciło jej różnorodnością, choć od razu najbardziej spodobały mi się kompozycje nowsze, bardziej psychodeliczne i spokojniejsze. Te starsze prezentowały nieco inne oblicze grupy – były cięższe, nieco surowsze, bardziej w klimatach stoner rocka niż psychodelii. Kilka miesięcy temu udało mi się zobaczyć grupę na żywo na Red Smoke Festival, gdzie panowie potwierdzili, że drzemie w nich spory potencjał. Przyszła pora na zapowiadany od jakiegoś czasu nowy album studyjny (zarejestrowany w składzie zupełnie innym niż poprzednie wydawnictwo – oprócz, rzecz jasna, lidera grupy Ilii Lipkina). Okładka kapitalna, apetyt spory i… jednak zawód po pierwszym odsłuchu. Po kilku kolejnych sytuacja nieco się poprawiła, choć uczucia pewnego rozczarowania dalej nie mogę od siebie odpędzić.

wtorek, 19 grudnia 2017

Band of Spice - Shadows Remain [2017]



Spice to wokalista, który kojarzony jest przede wszystkim z tego, że śpiewał na pierwszych kilku albumach bardzo zacnej formacji Spiritual Beggars. Ten zespół pojawiał się już na blogu, a znany jest najbardziej z tego, że grupka na co dzień wrzask-metalowych muzyków gra w nim sobie kapitalnego hard rocka ze stonerowym posmakiem. Spice już od dawna w Spiritual Beggars co prawda nie śpiewa, ale od jakiegoś czasu wydaje płyty z grupą, której – jak sugeruje nazwa – jest liderem: Band of Spice. Shadows Remain to trzeci album tego szwedzkiego bandu (choć tak naprawdę piąty, jeśli weźmiemy pod uwagę wcześniejsze inkarnacje zespołu pod innymi nazwami) i jeśli jesteście fanami Spiritual Beggars, to muzyka, którą oferuje były głos tej formacji ze swoim obecnym zespołem, też pewnie przypadnie wam do gustu.

piątek, 15 grudnia 2017

Himmellegeme - Myth of Earth [2017]



Trafianie na kolejne świetne formacje ze Skandynawii jest obecnie tak zaskakujące, jak przerywanie meczów Legii ze względu na zadymienie stadionu po odpalaniu rac. Zatem istnienie takiej grupy jak Himmellegeme i fakt wydania przez ten zespół naprawdę udanej debiutanckiej płyty przyjmuję ze stoickim spokojem. Co nie znaczy, że nie mogę się trochę nimi pozachwycać. No może nie tak całkiem i bezgranicznie, ale jednak choć odrobinę zachwycić się wypada. A wszystko dlatego, że Myth of Earth to naprawdę udany debiut w wykonaniu kwintetu z norweskiego Bergen. Nie mam pojęcia jaka jest muzyczna przeszłość gości tworzących ten zespół, ale szczerze wątpię, że są to debiutanci w branży. Ta płyta jest po prostu zbyt dobra, żeby mogła być dziełem muzyków bez doświadczenia.

wtorek, 12 grudnia 2017

Diablo Swing Orchestra - Pacifisticuffs [2017]



Nie jest to z pewnością najszybciej wydana płyta w historii ludzkości. Ostatnie dzieło szwedzkich pacjentów zakładu psychiatrycznego sprytnie udających muzyków (na pewno tak jest!) ukazało się w 2012 roku i odnosiłem już nawet wrażenie, że dalszego ciągu możemy się nie doczekać (przenieśli ich na oddział o większym rygorze?). A jednak jakiś czas temu grupa zaczęła wspominać, że może pod koniec roku… Mamy koniec roku i jest też płyta (uczcie się, Toole!). Pacifisticuffs to jak zwykle porąbany tytuł, porąbana okładka (no dobrze, mniej niż poprzednia) i porąbana muzyka. 44 minuty muzycznego szaleństwa, do którego ekipa ze Sztokholmu dawno już przyzwyczaiła swoich słuchaczy.

poniedziałek, 11 grudnia 2017

Sons of Apollo - Psychotic Symphony [2017]



Sons of Apollo to kolejna świeża supergrupa. Nazwiska robią wrażenie, zresztą przecież po to zakłada się supergrupy. Bo przecież nie po to, żeby zaoferować fanom cokolwiek przełomowego. Toteż panowie Portnoy, Sherinian, Bumblefoot, Sheehan i Soto na żadne nowatorstwo na swoim pierwszym krążku – Psychotic Symphony – się nie silą. Oni już się w swoim zawodowym życiu „nanowatorzyli”, a teraz z przyjemnością mogą jechać na swoich starych patentach z Dream Theater czy Mr. Big i próbować sklecić z tego całość, która będzie się trzymała kupy. Od śledzenia listy zespołów, w których udzielali się członkowie Sons of Apollo, może się zakręcić w głowie. Od muzyki zawartej na ich wspólnej debiutanckiej płycie w głowie może i się nie zakręci, ale za to będzie można bez żenady tą głową pomachać, bo jest przy czym.

piątek, 8 grudnia 2017

Secret Colours - Dream Dream [2017]



Grają mocno w stylu brytyjskiej pop-rockowej psychodelii drugiej połowy lat 60. połączonej z elementami britpopu, w nazwie mają „colours” w brytyjskiej pisowni, no to chyba muszą być z Wielkiej Brytanii, czyż nie? Nie! Kwartet (lub kwintet – informacje na ich stronach stoją w sprzeczności ze zdjęciami promocyjnymi) Secret Colours pochodzi z Chicago – miasta, które chyba najbardziej kojarzy się z bluesem (i z Chicago Bulls, ale to jakby inna bajka). Ale z tym gatunkiem akurat ten zespół wiele wspólnego nie ma. Czyli pozory mylą w niemal każdym aspekcie. Włącznie z okładką nowej, czwartej już płyty zespołu – Dream Dream. Ta mocno sugeruje klimaty lat 80. (i to może nawet takie dość rushowe), a tu jednak spektrum brzmieniowe jest o wiele szersze i wcale nie ta dekada jest najintensywniej reprezentowana.

środa, 6 grudnia 2017

Styx - The Mission [2017]



A to ci niespodzianka. Zespół Styx nigdy nie wchodził w orbitę moich muzycznych zainteresowań. Traktowałem ich jako dość kiczowatą ciekawostkę ze Stanów Zjednoczonych, mocno kojarzącą mi się z ładnym, nieco cukierkowym pop-rockiem lat 80., który jakoś nigdy na dobre nie chciał się przyjąć w Europie. Niby znałem jakieś dwa czy trzy największe hity, nazwiska Dennisa DeYounga czy Tommy’ego Shawa (choć ten drugi znacznie bardziej kojarzy mi się z Damn Yankees) nie były mi całkiem obce, ale kompletnie nie czułem potrzeby zagłębiania się w twórczość tej formacji. Aż tu tymczasem w 2017 roku ukazuje się szesnasta studyjna płyta zespołu, zatytułowana The Mission – pierwsza od 12 lat, a jeśli liczyć tylko materiał autorski, to nawet od 14. I nagle różni znajomi, których wcześniej nie podejrzewałbym o jakiekolwiek związki z muzyką Styx, zaczynają się tym albumem zachwycać. Grzechem byłoby nie sprawdzić, o co w tym wszystkim chodzi. A chodzi – jak się okazało – o to, że to po prostu naprawdę bardzo dobra i przyjemna płyta.

wtorek, 5 grudnia 2017

Causa Sui - Vibraciones Doradas [2017]



Duńska formacja Causa Sui to z pewnością jedna z tych nazw, które elektryzują wielu słuchaczy stonerowej psychodelii w całej Europie. Istnieją 13 lat, ale na koncie mają już kilkanaście wydawnictw – tak dużych płyt, jak i EP-ek oraz koncertówek. Nic zatem dziwnego, że nieco ponad półtora roku po premierze Return to Sky ukazuje się kolejne wydawnictwo grupy – płyta o intrygującym tytule Vibraciones Doradas. Pięć numerów, 37 minut i klimaty, które każdemu fanowi duńskiego zespołu będą znajome i bardzo bliskie.

poniedziałek, 4 grudnia 2017

Thulsa Doom - A Keen Eye for the Obvious [2017]



Norweska formacja Thulsa Doom to jedno z ciekawszych zjawisk na skandynawskiej scenie rockowej, ale na czwarty album tego zespołu trzeba było czekać aż… 12 lat. Na szczęście wracają, w dodatku na krążku pojawia się oryginalny wokalista Papa Doom, którego próżno było szukać na wydanej w 2005 roku płycie Keyboard, Oh Lord! Why Don’t We? Wszyscy muzycy formacji przybrali pseudonimy ze słowem Doom, zespół lubuje się w długich i dziwnych tytułach płyt, ale najważniejsze jest to, że grają po prostu świetną muzykę. Kiedyś głównie w klimatach stoner rocka, dziś jest to raczej mieszanka brzmień stonerowych z klasyką rocka lat 70. i chwytliwymi melodiami. Brzmienie być może momentami nieco złagodniało, ale wciąż jest to granie na bardzo wysokim poziomie.

sobota, 2 grudnia 2017

Ghosttrip - The Adventuress [2017]



Ghosttrip to relatywnie nowy byt na scenie muzycznej. Kwartet z niemieckiego miasta Flensburg gra wspólnie od kilku lat, ale wydawniczo zadebiutował dopiero w tym roku płytą The Adventuress. Najpierw rzuca się w oczy dość intrygująca, mroczna, choć wzbudzająca mieszane uczucia u wielu osób okładka. Ale przecież nie będziemy gapić się w nią bez końca i zastanawiać, czy nam się podoba, czy jednak może nie do końca jest kompatybilna z naszym zmysłem estetyki – kiedyś trzeba przejść do muzyki. Tej nie ma może zbyt dużo, bo zaledwie 37 minut, ale mnie to akurat w niczym nie przeszkadza. Zespół wita się z potencjalnymi fanami, więc nie musi ich przytłaczać długim materiałem. Zapraszam na wspólny odsłuch The Adventuress.

piątek, 1 grudnia 2017

Tune - III [2017]



Trzeba przyznać, że panowie z Tune specjalnie się nie przepracowują, przynajmniej pod szyldem tej właśnie formacji. Ich pierwsza, bardzo udana płyta – Lucid Moments – ukazała się w 2011 roku i narobiła sporo zamieszania w polskim progresywnym podziemiu. Na album numer dwa trzeba było poczekać trzy lata, ale było warto, bo płyta Identity to według mnie jeden z kilku najlepszych albumów w polskiej muzyce XXI wieki (a może i w ogóle). Kolejne trzy lata zajęło zespołowi wydanie albumu trzeciego, zatytułowanego po prostu III. Tym trudniej zrozumieć, czemu znalazło się na nim tylko pół godziny muzyki. O tym jednak w dalszej części tego tekstu. Najważniejsze, że po wielu zapowiedziach album w końcu się ukazał, a zespół Tune pokazuje, że wciąż jest w formie.

środa, 29 listopada 2017

Greta van Fleet - From the Fires [2017]



Każdy gatunek muzyczny musi mieć swojego nowego bohatera co kilkanaście miesięcy – nową sensację, jeszcze bardziej sensacyjną niż sensacja poprzednia. Rock nie jest tu żadnym wyjątkiem. A sensacja jest najbardziej sensacyjna, gdy: a) wprowadza coś kompletnie nowego, co jeszcze się nie pojawiało; b) nie wprowadza absolutnie nic nowego i niewyobrażalnie udanie kopiuje jeden lub kilka legendarnych zespołów. W przypadku kwartetu Greta van Fleet oczywiście obowiązuje wersja druga. Band ze stanu Michigan wystrzelił nagle kilka miesięcy temu, gdy okazało się, że można całkiem nieźle robić w konia słuchaczy wszelakich audycji, wciskając im kit, że oto odkryto nieznany wcześniej numer zespołu na L i na Z. Bo choćby nie wiem jak człowiek próbował zaprzeczać, skojarzenia są oczywiste jak spotkanie żula pod Żabką wieczorową porą.

sobota, 25 listopada 2017

Arabs in Aspic - Syndenes Magi [2017]



Istnienie zespołu Arabs in Aspic dotarło do mojej świadomości stosunkowo niedawno, toteż ich piąty (szósty, jeśli do dużych płyt zaliczać wydawnictwo Progeria) album jest moim pierwszym świadomym kontaktem z muzyką tej formacji. Nazwa dość dziwna, nietypowa jest też geneza powstania formacji, bo podobno pierwszy skład tworzyli muzykujący na boku skoczkowie narciarscy. Nie wykluczam prawdziwości tej historii, wszak w Norwegii każdy rodzi się od razu z nartami na nogach (oraz astmą), ale zweryfikować tego nie mam jak, bo nazwiska panów muzyków wiele mi nie mówią. Nie to jest jednak w tym wszystkim ważne. Syndenes Magi to, jak już wspomniałem, piąty studyjny krążek zespołu i to na pewno słychać. Muzycy czują się bardzo dobrze w tym, co robią – inaczej pewnie nie odważyliby się na nagranie albumu, na który składają się zaledwie trzy kompozycje.

piątek, 24 listopada 2017

Wobbler - From Silence to Somewhere [2017]



Norweską formację Wobbler poznałem jakieś osiem czy dziewięć lat temu, gdy zaczynałem kopać w muzyce skandynawskiej. Byli jednym z tych zespołów, które w największym stopniu zwróciły moją uwagę, co z perspektywy czasu nie jest dla mnie żadnym zaskoczeniem, bo niewiele wcześniej zacząłem słuchać nieco uważniej muzyki progresywnej, więc tego typu brzmienia wtedy wydawały mi się niezwykle atrakcyjne. Jednak z czasem moje zainteresowanie losami tej grupy nieco zmalało, w czym spory udział miało zapewne to, że panowie niespecjalnie spieszyli się z wydawaniem kolejnych płyt. Dość powiedzieć, że tegoroczne wydawnictwo – From Silence to Somewhere – to dopiero czwarty album grupy w jej kilkunastoletniej historii, co przy tempie wydawania płyt przez większość wykonawców w dzisiejszych czasach wrażenia nie robi. Od premiery poprzedniego krążka minęło aż sześć lat. Czy muzyka formacji zmieniła się przez ten czas? Absolutnie nie. Wciąż dokładnie wiadomo, czym uraczą swoich słuchaczy. I wciąż jest to bardzo dobre.

środa, 22 listopada 2017

Legend - Midnight Champion [2017]



Nazwanie swojego zespołu Legend jest mało roztropne. I nie chodzi wcale o to, że ktoś może oskarżyć muzyków o przerośnięte ego. Po prostu jest to słowo, które raczej nie sprzyja szybkiemu znalezieniu informacji o grupie po wpisaniu go w wyszukiwarkach. Na pewno nie pomaga to, że na podobny pomysł wpadło kilkudziesięciu innych wykonawców, przez co tych „legend” w muzycznym świecie trochę jest. No cóż, chyba wszyscy oni wiedzieli, co robią, kiedy się na to decydowali. Jestem pewny, że wiedzieli dwaj panowie z Islandii, bo muzycznie zdecydowanie wiedzą, czego chcą. Panowie ci to Krummi Bjӧrgvinsson i Halldór Bjӧrnsson. W 2012 roku duet wydał swoją pierwszą płytę oraz EP-kę i… tyle. Na kolejne nagrania trzeba było czekać aż pięć lat, jeśli nie liczyć pojedynczych wyskoków, takich jak split nagrany z rodakami z Sólstafir (związki osobowe są tu zresztą mocniejsze). Nie znałem ich do niedawna, więc raczej nie mogę powiedzieć, żeby mój apetyt był zaostrzony przez to czekanie, bo po prostu na tę płytę zupełnie nie czekałem. Ale ukazała się – i naprawdę jest dobra.

wtorek, 21 listopada 2017

Electric Eye - From the Poisonous Tree [2017]



Poznałem ich muzykę kilkanaście miesięcy temu, najpierw za sprawą numeru, który brzmiał niczym alternatywna wersja pewnego przeboju T. Rex. Jakież było moje zdziwienie, kiedy okazało się, że domeną norweskiej formacji Electric Eye jest przede wszystkim muzyka psychodeliczna. Kupili mnie w zasadzie od pierwszego odsłuchu całej płyty Different Sun, więc tegorocznego, trzeciego studyjnego krążka formacji, wyczekiwałem z pełną świadomością, że może to być czarny koń w walce o czołówkę mojej listy ulubionych tegorocznych płyt. Nie zawiedli. From the Poisonous Tree od pierwszych singli wydanych wiele tygodni temu zapowiadało się kapitalnie i cała płyta niewątpliwie dorównała moim dość sporym oczekiwaniom.

poniedziałek, 20 listopada 2017

Hadal Sherpa - Hadal Sherpa [2017]



Już sama okładka powinna mi dać do myślenia. Kapitalna grafika, lekko w stylu niektórych prac duetu Hipgnosis, od razu rzuciła mi się w oczy. A jednak nim posłuchałem w końcu płyty, która kryje się za tą okładką, minęło sporo tygodni. Nie jestem w stanie stwierdzi, jaki był tego powód. Pewnie najłatwiej zwalić winę na kolejny mocno urodzajny w płyty rok, ale gdy ma się przeczucie, najczęściej słucha się takich rzeczy poza wszelką kolejnością. Tym razem tak nie zrobiłem i już po kilkudziesięciu sekundach pierwszego odsłuchu wiedziałem, że był to błąd. Odsłuch debiutanckiego albumu fińskiej formacji Hadal Sherpa to obowiązek jeśli chcecie, by wasza lista najlepszych płyt 2017 roku miała jakikolwiek sens. Tak zwyczajnie – niewiele znajdziecie równie dobrych płyt wydanych w tym roku.

piątek, 17 listopada 2017

Kaiser Franz Josef - Make Rock Great Again [2017]



Kaiser Franz Josef to trio z Wiednia, które powstało w 2010 roku i zadebiutowało trzy lata później płytą o zdradzającym spore ambicje muzyków tytule Reign Begins. Co prawda „cesarze” na razie świata swoją muzyką nie podbili, ale sądząc po zdjęciach, są jeszcze bardzo młodzi, mają sporo zapału, a przede wszystkim całkiem niezłe umiejętności, więc kto wie, co czeka ich w kolejnych latach. Na pewno już teraz ubogacają i tak bardzo prężnie działającą austriacką scenę rockową. Make Rock Great Again to drugi duży album zespołu i wyraźnie słychać na nim, że grupa jest jak najbardziej gotowa na wypłynięcie na szerokie i głębokie wody. Nie pojawiają się zresztą znikąd z tym albumem, wszak mają kontrakt z wielką wytwórnią, która na pewno pomoże w dotarciu w wiele miejsc, grają właśnie trasę u boku Airbourne, występowali na największych europejskich festiwalach, supportowali AC/DC, a i liczba fanów na Facebooku już teraz jak na ten etap kariery robi wrażenie.

wtorek, 14 listopada 2017

Alcest - Warszawa [Progresja], 12 XI 2017 [galeria zdjęć]

Francuska formacja Alcest wystąpiła jako support przed Anathemą podczas tegorocznych koncertów Angielskiego zespołu w Polsce. Choć "support" jest w zasadzie nie najtrafniejszym określeniem, bo jestem przekonany, że bardzo dużo osób czekało na występ Alcest równie mocno, co na koncert Anathemy. To zresztą było widać bo fantastycznej frekwencji już od początku występu Francuzów.

Dla odmiany były też jakieś światła...





poniedziałek, 13 listopada 2017

Anathema - Warszawa [Progresja], 12 XI 2017 [galeria zdjęć]

Angielska formacja po raz kolejny odwiedza w tym roku Polskę. Tym razem w nieco okrojonym składzie, bo klawiszowiec/perkusista John Douglas został tym razem w domu ze swoją rodziną. Pierwszym z trzech koncertów był występ w wyprzedanej warszawskiej Progresji. Zespół uraczył fanów dłuższą niż zwykle na tej trasie setlistą, w której znalazło się miejsce zarówno na sporą reprezentację tegorocznego albumu The Optimist, jak i na kilka klasyków (Flying, Closer, niegrane na ostatnich koncertach A Natural Disaster, A Simple Mistake, Universal czy Fragile Dreams zagrane z intrem w postaci fragmentów Shine on You Crazy Diamond i See Emily Play). Dwie i pół godziny solidnego grania, które zdecydowanie rozkręciło się, gdy grupa sięgnęła po repertuar z lat 1998-2003. Pod koniec można wręcz było odnieść wrażenie, że zespół nie chce schodzić ze sceny, mimo późnej już pory.

Zdjęcia są, jakie są. Widocznie zespół nie chce, by ktokolwiek robił zdjęcia na tej trasie, bo trudno znaleźć inne wytłumaczenie na brak jakichkolwiek przednich świateł przez 99% czasu trwania koncertu. Galeria z występu grupy Alcest (tam, dla odmiany, trochę światła jednak było) w osobnym wpisie.



sobota, 11 listopada 2017

Heat - Night Trouble [2017]



Heat to kwintet z Berlina, który od kilku lat zdobywa coraz większą popularność dzięki przypominaniu słuchaczom klimatów klasycznego hardrockowego grania lat 70. Czyli jak miliard zespołów w tym momencie. Jedni robią to lepiej, inni gorzej. Może Heat akurat nie należą do ścisłej czołówki moich ulubionych ekip grających w stylu retro rocka, ale zdecydowanie bliżej im do tych najlepszych. Ich po prostu dobrze się słucha. Nowy album, trzeci w dorobku formacji, nie jest wyjątkiem. Night Trouble ukazał się w połowie października, składa się z dziewięciu przeważnie niezbyt skomplikowanych rockowych numerów i na pewno pozwoli grupie dotrzeć do kolejnych fanów takich klimatów.

czwartek, 9 listopada 2017

Freedom Fuel - Happy People [2017]



Freedom Fuel to trio z Helsinek, które w tym roku wydało swój pierwszy album – Happy People. Niech was to jednak nie zmyli. Zespół składa się z muzyków, którzy od lat przewijali się w fińskim rockowym podziemiu, więc absolutnie nie są debiutantami. Także kompozycje zawarte na Happy People w dużej mierze miały czas dojrzeć, bo zespół ogrywał je tak w sali prób jak i na żywo w niektórych przypadkach od ponad dwóch lat. Happy People to zatem podsumowanie pierwszego okresu działalności zespołu, zamknięcie etapu formowania się grupy. I choćby z powodów wymienionych przed momentem zupełnie nie brzmi jak album debiutancki. To krążek muzyków, którzy bardzo dobrze wiedzą, jak chcą brzmieć i – co chyba jeszcze ważniejsze – wiedza też, jak to osiągnąć.

środa, 8 listopada 2017

Malefic House - Tetramorph [2017]



Rosyjski kwartet Malefic House działa już – według informacji z facebookowego profilu – od ośmiu lat, ale do tej pory miał na koncie jedynie single (m.in. z coverami utworów The Jimi Hendrix Experience i Led Zeppelin) oraz EP-kę. Tymi nagraniami zdołali jednak zdobyć całkiem liczne grono fanów w stonerowym podziemiu w swojej ojczyźnie. Na debiutancki album trzeba było trochę poczekać, ale kilka miesięcy temu zespół w końcu wydał płytę Tetramorph. Niech was te odniesienia do Hendrixa i Zeppelinów nie zmylą – na Tetramorph próżno szukać klasycznego hard rocka czy blusowych odniesień. To płyta osadzono głęboko w klimatach stonerowej psychodelii. Znajdziemy na niej trzy kwadranse muzyki podzielonej na zaledwie cztery kompozycje.

poniedziałek, 6 listopada 2017

Europe - Walk the Earth [2017]



Od premiery jedenastego studyjnego albumu Europe upłynęło już kilkanaście dni, a na blogu do tej pory cisza, mimo że czekałem na tę płytę. Przypadek? Nie sądzę! No dobrze, może jednak trochę przypadku w tym było, ale jednak nie tylko. Słuchałem już tego krążka kilkanaście razy, a mimo to wciąż mam z nim problem – nie do końca potrafię przelać na wirtualny papier swoje myśli związane z Walk the Earth. Niby mi się podoba (momentami nawet bardzo), ale nie do końca wiem czemu, niby coś pasuje mi mniej niż w przypadku War of Kings, ale też nie wiem, czy potrafię sprecyzować co. Zacznę może od tego, że Walk the Earth to naprawdę udana płyta. To dobry początek.

sobota, 4 listopada 2017

Kadavar - Warszawa [Progresja], 2 XI 2017 [relacja / galeria zdjęć]



Z moimi kontaktami koncertowymi z grupą Kadavar wiąże się ciekawa historia. Podobno byłem na ich koncercie w grudniu 2015 roku, gdy jako support występował przed nimi bardzo lubiany przeze mnie Horisont. Podobno, bo kompletnie tego nie pamiętam. Nie mam w zwyczaju upijać się przed koncertem, generalnie w ogóle nie mam w zwyczaju upijać się, więc opcja zalania pały i zaniku świadomości odpada. Już nawet pogodziłem się jakiś czas temu z tym, że zapewne miałem jechać, ale w ostatniej chwili coś nie wyszło. Ale potem pojawiły się mocne dowody na to, że jednak na tym koncercie być musiałem. Czarna plama – jeśli przy okazji kogoś wtedy zamordowałem albo przyczyniłem się do upadku jakiegoś państwa, to przepraszam, ale kompletnie tego nie pamiętam. Pamiętam natomiast, że widziałem panów brodaczy na tegorocznym Red Smoke Festival, gdzie dali bardzo dobry koncert. Od tamtej pory zdążyli wydać swoją czwartą płytę, więc wiadomo było, że trochę się pozmienia w secie.

niedziela, 29 października 2017

Agusa - Agusa [2017]



Szwedzki kwintet Agusa nie kazał długo czekać na swoje kolejne wydawnictwo. Po dwóch znakomitych albumach studyjnych i wydanej w zeszłym roku koncertówce, Szwedzi wracają z płytą numer trzy zatytułowaną po prostu Agusa. W ostatnich miesiącach nastąpiła zmiana na „stanowisku” klawiszowca, ale płytę nagrywał jeszcze ten skład, który odpowiedzialny był za albumy Två oraz Katarsis. Czego można się spodziewać po tej nowej płycie? Tego co zawsze – folkowo-progresywno-psychodelicznych czarów z mnóstwem uroku i lekkości.

piątek, 27 października 2017

VI Memoriał Jona Lorda - Warszawa [Proxima], 26 X 2017 [relacja / galeria zdjęć]

Po raz szósty międzypokoleniowa czołówka polskiego rocka uczciła pamięć Jona Lorda - legendy hard rocka, współzałożyciela i wielokrotnego klawiszowca i organisty Deep Purple, a także członka choćby Whitesnake czy grupy Paice, Ashton, Lord. Jak co roku nie zabrakło bardzo interesujących gości oraz ciekawych kompozycji, których nie ma szans usłyszeć podczas koncertów Deep Purple. Nad wszystkim czuwał organizator Łukasz Jakubowicz oraz jego koledzy z grupy Made in Warsaw, którzy trzymali wszystko w ryzach i pilnowali, żeby przygotowane kompozycje, w których kolejno występowali zaproszeni goście, wypadły jak najlepiej. A zadanie to oczywiście niełatwe, kiedy nie ma się tyle czasu, ile by się chciało, by wszystko z każdym dostatecznie przećwiczyć. Jednak nawet jeśli czasem tekst umykał albo coś się lekko rozjechało tu i tam instrumentalnie, całość wypadła naprawdę okazale.

środa, 25 października 2017

Savanah - The Healer [2017]



Jedną z mądrości, które zachowam z 2017 roku, było przekonanie się o tym, że w Austrii dzieją się naprawdę przyjemne rzeczy na scenie psychodelicznej. Poznałem w tym roku cztery naprawdę bardzo solidne formacje psychodeliczne z tego kraju, a jestem przekonany, że to zaledwie wierzchołek góry lodowej, więc nastawiam się na więcej. Najnowszym tego typu odkryciem jest zespół Savanah, który powstał w 2014 roku i rok później zadebiutował albumem Deep Shades, zdobionym zresztą bardzo klimatyczną okładką. The Healer to ich drugi krążek. Okładka ponownie intrygująca, ponownie także panowie postawili na dłuższe formy. Na debiucie nagrali pięć numerów, na płycie numer dwa w zasadzie też, bo choć ścieżek jest sześć, to album otwiera niespełna minutowe intro zatytułowane… Intro.

wtorek, 24 października 2017

Robert Plant - Carry Fire [2017]



To, że Robert Plant nie nagrywa już płyt stricte rockowych, a albumy łączące elementy rocka z muzyką świata i szeroko pojętym folkiem, nie jest już w 2017 roku zaskoczeniem chyba dla nikogo, kto zadał sobie minimum trudu, by być na bieżąco z dokonaniami solowymi wokalisty Led Zeppelin. Wiele dobrego w tym względzie uczynił znakomity i także świetnie przyjęty album Lullaby… and The Ceaseless Roar z 2014 roku. Oczywiście byli i tacy, którzy kręcili nosami, że to nie to, co dawniej, że głos i sposób śpiewania nie taki, a w ogóle to co to za jakieś plumkanie i pitolenie zamiast ognistego rocka. No cóż – przy tak dużej zmianie stylu to raczej nieuniknione, ale ten „nowy” Plant zdążył już zdobyć naprawdę liczne grono wiernych słuchaczy, oczarowanych dźwiękami, jakie serwuje z grupą The Sensational Space Shifters. Śmiem nawet twierdzić, że całkiem spory procent fanów tej płyty ma gdzieś Led Zeppelin. Na płytę Carry Fire czekało zatem naprawdę wiele osób i mam wrażenie, że zdecydowana większość zawiedziona nie będzie.

niedziela, 22 października 2017

Ray Wilson - Radomsko [MDK], 22 X 2017 [relacja]


foto: Justyna Szadkowska
https://www.facebook.com/FotoFaceJustisza

Radomsko nie jest raczej zbyt ważnym punktem na koncertowej mapie Polski. Właściwie to nie jest nawet mało ważnym punktem. Tu po prostu rzadko się zdarza, żeby cokolwiek się działo, zwłaszcza w temacie muzyki rockowej z wyższej półki. Co innego podradomszczańskie Gomunice. To tam, do kultowego już niemal klubu Bogart, zjeżdżają się regularnie fani rocka z Radomska, Piotrkowa Trybunalskiego, Bełchatowa czy Częstochowy oraz innych okolicznych metropolii. Kiedy byłem ostatni raz na koncercie rockowym w radomszczańskim MDK-u? W 2. klasie liceum. To było dawno temu, gdy na czele grupy Dżem (bo to jej koncert wtedy widziałem) stał Jacek Dewódzki. Widać jednak, że albo miejscowe towarzystwo faktycznie spragnione jest dobrej muzyki, albo pojawił się naprawdę duży kontyngent przyjezdnych, bo sala MDK-u była niemal pełna (i założę się o wiele, że te nieliczne puste miejsca to przede wszystkim efekt rozdawania darmowych zaproszeń różnym ważniakom, którzy takie koncerty mają gdzieś, ale nie wypada tych zaproszeń im nie dać…). No to kto ściągnął do sali, w której na co dzień działa kino, takie tłumy? Ray Wilson – były wokalista Genesis, który od momentu zamieszkania w Polsce już ładnych kilka lat temu, zjeżdża nasz kraj wzdłuż i wszerz.

piątek, 20 października 2017

Thomas Wynn and the Believers - Wade Waist Deep [2017]



Thomas Wynn and The Believers to formacja z Florydy, której przewodzi – niespodzianka – Thomas Wynn. Wokalistę i gitarzystę wspiera (wokalnie) jego siostra Olivia oraz grupa muzyków, którzy niewątpliwie wiedzą, do czego ich instrumenty służą i znakomicie dogadują się muzycznie. To słychać od pierwszych chwil z płytą Wade Waist Deep. Choć grupa istnieje od niemal dekady, do tej pory – jeśli wierzyć wszechinternetom – wydała tylko jeden album (nagranie typu live in studio), dwie EP-ki i płytę koncertową. Z tego, co udało mi się dojrzeć w spisie utworów tych wcześniejszych wydawnictw, niektóre kompozycje z Wade Waist Deep powstały już ładnych kilka lat temu. Nic zatem dziwnego, że spora część tego albumu faktycznie brzmi tak, jakby zespół miał te utwory opanowane przez lata do perfekcji. Niestety, nie wszystko mi tu odpowiada

środa, 18 października 2017

UFO - The Salentino Cuts [2017]



Dwa lata temu zespół UFO wydał swój najnowszy studyjny krążek – A Conspiracy of Stars. Może nie było to wybitne osiągnięcie, ani szczytowy moment w historii tej zasłużonej formacji, ale wstydu panom na pewno nie przyniósł. W przypadku zespołów tak doświadczonych nigdy nie wiadomo, czy dana płyta nie będzie ostatnia. No cóż, tamta nie będzie. Na rynku pojawia się właśnie album The Salentino Cuts. Tytuły jakby znajome. Wszystkie. No tak, UFO dołącza do pokaźnego grona zasłużonych rockowych bandów nagrywających album z coverami. Nie tak dawno na podobny krok zdecydowała się formacja Krokus. Mam kilka takich płyt, kilka więcej słyszałem. Efekty w takich przypadkach są dość różne, ale na pewno nie powiem, że nie da się tego zrobić znakomicie (patrz Yeah! grupy Def Leppard). Bez uprzedzeń zatem.

niedziela, 15 października 2017

Lunatic Soul - Fractured [2017]



Ostatnio pisałem, że czas… no, robi różne rzeczy w sporym tempie. To się odnosi także do projektu Lunatic Soul. Ledwo ekscytowaliśmy się tym, że Mariusz Duda robi coś „na boku”, a tu od wydania debiutanckiej płyty mija właśnie dziewięć lat. Tak się jakoś złożyło, że wszystkie albumy tego projektu ukazały się w październiku lub listopadzie. Pewnie nie jest to przypadek, wszak muzyka, którą Mariusz (oraz jego goście) nagrywa pod tym szyldem, często jest dość melancholijna, posępna, chłodna i deszczowa – zupełnie jak wspomniane dwa miesiące. Jednocześnie zawsze jest nieco inna. Dla wielu szokiem było pójście w klimaty lekkiej elektroniki i new wave na Walking on a Flashlight Beam, poprzednim wydawnictwie, które ukazało się trzy lata temu. Tu ten kierunek jest jeszcze bardziej słyszalny. Wydaje mi się, że był to dobry krok, choć nie powiem, żebym był o tym przekonany od pierwszego odsłuchu. W każdym razie na pewno był to krok intrygujący.

czwartek, 12 października 2017

Kadavar - Rough Times [2017]



Czas zap… w sensie, że leci niezwykle szybko. Ciągle wydaje mi się czasem, że Kadavar to jeden z tych „nowych, ciekawych” zespołów. Tymczasem brodacze z Niemiec prezentujący dość specyficzny gust odzieżowy właśnie wydali swój czwarty studyjny album. No to już nie tacy początkujący. O ile dwa pierwsze krążki były do siebie muzycznie mocno podobne, to Berlin przynosił już pewną zmianę, choć był według mnie nieco monotonny w sensie charakterystyki utworów. Jeśli ktoś miał podstawową wersję, bez kapitalnego Reich der Träume, mógł się czuć jak podczas odsłuchu jednego, długiego, kopiącego cztery litery mocnego numeru. Domagałem się wtedy większej różnorodności na kolejnym albumie zespołu. Jest takie przysłowie – uważaj, o co prosisz, bo możesz to dostać.

poniedziałek, 9 października 2017

The Flying Eyes - Burning of the Season [2017]





Jeszcze do niedawna zespół The Flying Eyes kojarzył mi się głównie z The Doors. To być może skojarzenie dość dziwne, ale wokalista grupy zwłaszcza w spokojniejszych utworach śpiewał czasem bardzo w stylu Jima Morrisona. I mimo że muzycznie The Flying Eyes dość mocno od Doorsów odbiegali, moim pierwszym skojarzeniem, gdy padała nazwa The Flying Eyes, było „aaa, to ci co grają trochę jak Doorsi”. Może i niesprawiedliwe, ale kto mówił, że życie jest sprawiedliwe? Ale dzięki swojej nowej płycie – Burning of the Season – formacja z Baltimore chyba skutecznie wyleczy mnie z takiego myślenia, bo zespół serwuje nam tu kapitalną mieszankę psychodelii, hard rocka, bluesa, a nawet klimatów stonerowych. To czwarty duży album grupy (po drodze były też EP-ki i splity), ale pierwszy od trzech lat. Nie wiem jaki był powód tak długiej przerwy w wydawaniu nowej muzyki, ale jeśli była nim chęć dopracowania materiału i wydania czegoś, co zrobi naprawdę duże wrażenie na fanach takich klimatów, to donoszę, że cel został osiągnięty.

sobota, 7 października 2017

Pristine - Chorzów [Leśniczówka], 5 X 2017 [relacja/galeria zdjęć]

Po raz pierwszy w swojej historii norweska formacja Pristine zajrzała do Polski. Do tej pory jakoś się nie składało, nawet gdy grali trasę z zaglądającymi do nas często The Brew i Blues Pills. Ale może to i lepiej - swój pierwszy występ w Polsce zaliczyli jako gwiazda wieczoru, z zacnym supportem w postaci meczu Armenia - Polska (orkan Ksawery niestety uniemożliwił obejrzenie końcówki, więc można uznać, że support zagrał bez planowanych bisów).

Podjechanie pod położoną w środku lasu w Parku Śląskim Leśniczówkę było pewnie dla zespołu dość sporą niespodzianką, ale w końcu zespół pochodzi z północy Norwegii - nie takie lasy tam widzieli i zapewne nie w takich miejscach grywali. Leśniczówka oferuje niepowtarzalny koncertowy klimat i to chyba udzieliło się zarówno zespołowi, jak i publiczności, która przyjęła muzyków niezwykle gorąco. Formacja grała ponad 80 minut, prezentując przede wszystkim materiał z dwóch ostatnich płyt - tegorocznej Ninja i zeszłorocznej Reboot. Nowe numery wypadają świetnie na żywo i, co nie jest zaskoczeniem, w niektórych przypadkach są znacznie dłuższe niż ich studyjne oryginały. Wokalistka i liderka formacji, Heidi Solheim, była siłą rzeczy nieco ograniczona ruchowo przez niezbyt wielką scenę Leśniczówki, ale szczególnie jej to nie przeszkadzało - raz nawet zeskoczyła przed scenę i pośpiewała chwilę pomiędzy publicznością.

niedziela, 1 października 2017

Simo - Rise & Shine [2017]



J.D. Simo i jego trio przypomina o sobie półtora roku po premierze poprzedniego krążka, Let Love Show the Way. Na tym poprzednim albumie panowie łoili blues-rocka z domieszką psychodelii aż miło, czerpiąc pełnymi garściami z dorobku takich artystów jak Cream, The Jimi Hendrix Experience czy The Allman Brothers Band. Zwracałem jednak uwagą przy okazji tamtego krążka, że sporo też w muzyce tria elementów znanych choćby z wczesnych płyt Lenny’ego Kravitza. I te nawiązania są dużo wyraźniejsze na najnowszej płycie formacji – Rise & Shine. Posunę się nawet do stwierdzenia, że fani Kravitza czy choćby też Prince’a powinni obowiązkowo sięgnąć po ten album, bo jestem przekonany, że im się ta płyta spodoba.

środa, 27 września 2017

Motorpsycho - The Tower [2017]



Siły twórcze w panach z Motorpsycho chyba są niewyczerpywalne. W ostatnich latach zespół ciągle prezentuje nowe nagrania, a w dodatku te nowe płyty z pewnością można zaliczyć do najbardziej udanych w długiej, bo już niemal trzydziestoletniej historii grupy. Tym razem trio z Trondheim wydało podwójny album zatytułowany The Tower, nagrany z nowym perkusistą, Szwedem Tomasem Järmyrem oraz z gościnnym udziałem gitarzysty i flecisty Alaina Johannesa, który pojawia się w czterech kompozycjach. Po tym zespole można spodziewać się wszystkiego. W ostatnich latach próbowali różnych odcieni muzyki rockowej – od prog rocka przez ciężką stonerową psychodelię i alternatywę po delikatny folk. I tym razem wszystkie te elementy odnajdziemy na kolejnym krążku formacji.

czwartek, 21 września 2017

Black Country Communion - BCCIV [2017]



Przeczytałem kiedyś, że wielkości talentu muzyków Black Country Communion dorównuje jedynie ego każdego z nich. Coś w tym pewnie jest, bo po nagraniu dwóch kapitalnych i jednej hmm mniej kapitalnej, choć wciąż bardzo solidnej rockowej płyty, drogi panów czasowo się rozeszły. Na początku było nawet dość niemiło, kiedy Glenn Hughes i Joe Bonamassa podszczypywali się publicznie, przerzucając na siebie nawzajem winę za rozpad grupy. Potem jednak dali sobie buzi na zgodę i zapanowała cisza w eterze. Aż tu nagle w zeszłym roku pojawia się informacja, że BCC wraca, i to w dodatku po sugestii Bonamassy, który miał z całej czwórki najmniej czasu dla tego zespołu kilka lat temu. Skład ten sam, producent także, poziom talentu niewątpliwie też nie spadł, więc oczekiwania musiały być spore. I to może jest największy problem tej płyty. Jest naprawdę całkiem dobra sama w sobie, ale chyba jednak nie wytrzymuje naporu oczekiwań. Przynajmniej moich.

poniedziałek, 18 września 2017

Foo Fighters - Concrete and Gold [2017]



Czy to się komuś podoba, czy nie, Foo Fighters należy wymieniać wśród największych gwiazd rocka XXI wieku. Nie ma chyba drugiego zespołu rockowego powstałego w ostatnim ćwierćwieczu, który wypełniałby tak wielkie areny koncertowe i cieszył się tak wielką sympatią dinozaurów rocka. Być może Foo Fighters nigdy nie byli znani z przesadnie ambitnej odmiany muzyki rockowej, bo tu raczej zazwyczaj chodziło o czad i dobrą zabawę, ale potrafili uczynić z tego swój atut. Jednak od kilku albumów panowie wyraźnie próbują urozmaicić swoje brzmienie i w pewnym sensie także zainteresować swoją muzyką słuchaczy nieco bardziej wymagających. Mnie całkowicie kupili płytą Sonic Highways, która spodobała mi się od początku do końca. Nie bez znaczenia było też to, że towarzyszył jej kapitalny dokument w odcinkach, przedstawiający zarówno proces twórczy, jak i historię sceny muzycznej miast, w których zespół nagrywał kolejne kompozycje. Trzy lata, kilka spektakularnych koncertów z legendami w rolach gości specjalnych, jedną EP-kę, kilka zapowiedzi krótkiej przerwy, jedno zabawne wideo wyśmiewające plotki o rozpadzie zespołu oraz jedną złamaną nogę później Foos wracają ze swoim dziewiątym albumem – Concrete and Gold. Oczywiście o premierze musiało być głośno. Czy było to wiele hałasu o nic?

sobota, 16 września 2017

Dead Lord - In Ignorance We Trust [2017]

Szwedzka formacja Dead Lord pod dowództwem wokalisty i gitarzysty Hakima Krima wydaje płyty niemal jak w szwedzkim szwajcarskim zegarku. Co dwa lata ukazuje się nowa, nic więc dziwnego, że niemal co do dnia dwa lata po kapitalnym krążku Heads Held High – drugim w ich dorobku – przyszła pora na album numer trzy. In Ignorance We Trust trwa 41 minut, składa się z 10 niezbyt skomplikowanych rockowych numerów i w zasadzie nie oferuje niczego więcej niż dwa wcześniejsze albumy – tyle, że to w zupełności wystarcza.