środa, 6 grudnia 2017

Styx - The Mission [2017]



A to ci niespodzianka. Zespół Styx nigdy nie wchodził w orbitę moich muzycznych zainteresowań. Traktowałem ich jako dość kiczowatą ciekawostkę ze Stanów Zjednoczonych, mocno kojarzącą mi się z ładnym, nieco cukierkowym pop-rockiem lat 80., który jakoś nigdy na dobre nie chciał się przyjąć w Europie. Niby znałem jakieś dwa czy trzy największe hity, nazwiska Dennisa DeYounga czy Tommy’ego Shawa (choć ten drugi znacznie bardziej kojarzy mi się z Damn Yankees) nie były mi całkiem obce, ale kompletnie nie czułem potrzeby zagłębiania się w twórczość tej formacji. Aż tu tymczasem w 2017 roku ukazuje się szesnasta studyjna płyta zespołu, zatytułowana The Mission – pierwsza od 12 lat, a jeśli liczyć tylko materiał autorski, to nawet od 14. I nagle różni znajomi, których wcześniej nie podejrzewałbym o jakiekolwiek związki z muzyką Styx, zaczynają się tym albumem zachwycać. Grzechem byłoby nie sprawdzić, o co w tym wszystkim chodzi. A chodzi – jak się okazało – o to, że to po prostu naprawdę bardzo dobra i przyjemna płyta.

DeYounga dawno już w grupie nie ma. Z klasycznego składu ostali się dwaj gitarzyści oraz (na „pół etatu” ze względów zdrowotnych) basista. Wieloma partiami wokalnymi oraz klawiszami od 18 lat zajmuje się następca DeYounga, Lawrence Gowan. The Mission to concept album opowiadający o misji na Marsa. Nic więc dziwnego, że klimat na płycie jest mocno kosmiczny i futurystyczny. Oczywiście najważniejszym elementem układanki o nazwie Styx na tej płycie są kapitalne wokale. Mamy tu trzech głównych wokalistów, czyli Gowana, Shawa oraz Jamesa Younga i cała trójka spisuje się świetnie, tak w pojedynkę, jak i wtedy, gdy śpiewają w wielogłosach. Z tego co wiem, to zawsze była mocna strona tej grupy – ewidentnie to słychać. Oczywiście bogatym aranżacjom wokalnym dorównują okazałe, bardzo treściwe i przyjemne dla ucha aranżacje instrumentalne. To prawdziwy rockowy teatr – podniosły, momentami zahaczający o kicz, ale niezwykle miły dla ucha.

Płyta trwa 42 minuty i po kilku odsłuchach mogę powiedzieć, że jako całość prezentuje się bardzo udanie, choć ewidentnie są tu kompozycje, które zwracają moją uwagę w większym stopniu, a między nimi znajdują się utwory, które są po prostu przyjemnym tłem wypełniającym przestrzeń. Pierwszym z tych wyróżniających się jest ewidentnie niesamowicie przebojowe Hundred Million Miles from Home, które ma wszystko, by trafić do rotacji rockowych stacji radiowych. To jest ten rodzaj chwytliwości i przebojowości, co na najlepszych płytach E.L.O. Myślę zresztą, że gdyby ktoś próbował mi wmówić, że to właśnie ta formacja, to tylko brak charakterystycznego głosu Jeffa Lynne’a mógłby wzbudzić moją podejrzliwość. A że zespół Lynne’a to absolutni mistrzowie tego gatunku, takie porównanie możecie odczytać jako komplement z mojej strony. Muszę także wspomnieć o For the Greater Good – świetnym, bardzo melodyjnym numerze trochę w stylu Queen – o Red Storm, najdłuższym utworze na płycie, w którym na półakustycznej bazie panowie budują świetnie rozwijający się utwór, który z jednej strony spodoba się fanom Spock’s Beard, z drugiej zaś zaskakuje mocną partią gitary, czy wreszcie o obowiązkowo okazałym i porywającym zakończeniu albumu w postaci Mission to Mars.

Wątpię, żebym pod wpływem tej płyty koniecznie próbował poznać 15 poprzednich albumów studyjnych Styx, ale nie ukrywam, że zaciekawili mnie tym krążkiem. Przyznam, że nie mam pojęcia, jak on się ma muzycznie do wcześniejszych wydawnictw, bo – jak wspominałem – kojarzę ich z dosłownie kilku największych przebojów pokroju Renegade, Show Me the Way czy Mr. Roboto, które jakoś nigdy specjalnie nie zachęcały mnie do grzebania w dorobku formacji. Ale The Mission to zdecydowanie płyta warta uwagi. Jestem przekonany, że przemówi do bardzo wielu fanów klasycznego amerykańskiego radiowego rocka lat 70. i 80., jeśli tylko te osoby na tę płytę trafią i dadzą jej szansę. Jeśli ktoś chce muzycznie wracać do takich właśnie nieco kiczowatych, ale jednak posiadających spory urok klimatów, to płyta The Mission powinna być wzorem, jak się za to zabierać.

1. Overture (1:23)
2. Gone Gone Gone (2:08)
3. Hundred Million Miles from Home (3:39)
4. Trouble at the Big Show (2:30)
5. Locomotive (5:03)
6. Radio Silence (4:17)
7. The Greater Good (4:10)
8. Time May Bend (2:30)
9. Ten Thousand Ways (1:22)
10. Red Storm (6:04)
11. All Systems Stable (0:17)
12. Khedive (2:04)
13. The Outpost (3:51)
14. Mission to Mars (2:43)



--
Zapraszam na prowadzoną przeze mnie audycję Lepszy Punkt Słyszenia w radiu Rock Serwis FM w każdy piątek o 21 (powtórki w niedziele o 14)
http://rockserwis.fm - tu można mnie słuchać
http://facebook.com/lepszypunktslyszenia - a tu porozmawiać ze mną w trakcie audycji
Zapraszam też na współprowadzoną przeze mnie audycję Nie Dla Singli w każdą sobotę o 20
http://zak.lodz.pl - tu można nas słuchać
http://facebook.com/niedlasingli - a tu z nami porozmawiać w trakcie audycji

7 komentarzy:

  1. Zgadzam się w pełni z recenzją,świetna płyta ,dawka znakomitego vintage rocka,okraszona pięknymi melodiami ,partiami wokalnymi i doskonałym, selektywnym brzmieniem z rodem z epoki 70, znakomicie nagrane i zagrane .. jak dla mnie zaskoczenie roku na pewno ,i jedna z najlepszych płyt a.d 2017

    OdpowiedzUsuń
  2. Styx mieli w latach 70 kilka dobrych płyt ktore warto posłuchać. I zdziwiony jestem że osoba która sypie płytami jak z rękawa na blogu, nie ma przesluchanej całej klasyki rocka do której raczej Styx należy. Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. nie da się znać całej dyskografii każdego zespołu należącego do klasyki rocka. chyba że nie słucha się niczego, co powstało w ostatnich 40 latach poza płytami tych klasyków. nie znam też całej dyskografii journey, chicago, grateful dead, crosby, stills & nash i wielu innych zespołów ;) za to znam i mam całą dyskografie uriah heep, deep purple, black sabbath, led zeppelin, zz top, rush, def leppard, queen, iron maiden, metalliki, megadeth, whitesnake, aerosmith, pearl jam, dream theater, led zeppelin, genesis i przynajmniej kilkudziesięciu innych zespołów z pokaźnym dorobkiem, więc mimo wszystko sądzę, że nie jest ze mną tak źle ;)

      Usuń
  3. Nie chciałem Pana urazić lub umniejszyc Pańską wiedzę na temat rocka ponieważ ta jest ogromna. Może ja mam lekkie odchylenie ponieważ długi czas nie słuchałem niczego co powstało w ostatnich 40 latach ;). Po prostu założyłem że nic ciekawego później nie ma.... ;) Jednak polecam przesłuchać Styx;) grand ilusion, pieces od eight, crystal Ball lub Magic Man. I dziękuję bardzo za Twojego bloga. Praktycznie codziennie teraz z głośników dobiegają do mnie dzwieki Agusy, Kadavara , Arabs in Aspic, motorpsycho i innych. Pozdro

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. ależ ja się nie obrażam ;) na koncercie BJH miałem kiedyś okazję być, choć to już niestety jakiś odłam "niepełny" był. mimo wszystko było bardzo przyjemnie, ale to kolejny z tych zespołów, w przypadku których znam te najbardziej klasyczne rzeczy, a głębiej nigdy nie sięgałem. ta lista zaległości niestety jakoś nie chce się zmniejszać z czasem :D

      Usuń
  4. Ps. Journey i Chicago nie polecam. Już lepiej Barclay James Harvest.

    OdpowiedzUsuń
  5. Ktoś kiedyś powiedział ze muzyka rockowa to taka wielka góra na którą próbują sie wszyscy wdrapać ale tam na górze jest tylko LED zeppelin

    OdpowiedzUsuń