niedziela, 27 listopada 2016

Giraffe Tongue Orchestra - Broken Lines [2016]



Supergrupy mają to do siebie, że często wywołują dużo większe zamieszanie samym swoim istnieniem niż graną przez siebie muzyką. W dodatku najczęściej dość szybko się rozpadają, czasem zresztą od samego początku mają być projektami chwilowymi. Nie wiadomo jeszcze jaka (i czy w ogóle jakaś) przyszłość czeka grupę o dziwnej nazwie Giraffe Tongue Orchestra. Nie wiem nawet czy termin „supergrupa” jest tu do końca uzasadniony, bo z jednej strony w skład zespołu nie wchodzą wielkie gwiazdy rocka, ale niewątpliwie są to nazwiska rozpoznawalne, na co dzień udzielające się w grupach dość (lub bardzo) popularnych. Wolę jednak traktować ten projekt jako zespół gości, którzy postanowili razem ponagrywać, a nie supergrupę, po której należałoby się spodziewać czegoś wyjątkowego. No to wyjaśnijmy jeszcze kto pojawia się na pierwszym albumie Giraffe Tongue Orchestra zatytułowanym Broken Lines: wokalista William DuVall (czyli następca Layne’a Staleya w Alice in Chains), gitarzyści Brent Hinds (Mastodon) i Ben Weinman (The Dillinger Escape Plan), perkusista Thomas Pridgen (The Mars Volta) i basista Peter Griffin (Dethklok i Zappa Plays Zappa).

A muzycznie? Muzycznie w zasadzie trudno jednoznacznie stwierdzić, do której z wymienionych wyżej grup najbliżej jest członkom GTO w tym wspólnym muzykowaniu. Oczywiście tu i tam wyjdą pewne podobieństwa – moc The Dillinger Escape Plan, dynamika grupy Mastodon, intensywność brzmienia Alice in Chains czy pokręcone rytmu The Mars Volta – ale nie da się tu przypisać komuś dominacji nad resztą. Choć projekt został zapoczątkowany już kilka lat temu przez Weinmana i Hindsa, reszta składu wpasowała się w to wszystko na tyle dobrze, że z jednej strony nie ma tej wspomnianej dominacji, ale też nie do końca można określić kierunek, w którym ta grupa podąża. Na pewno panowie nieszczególnie skupiali się rozwijaniu kompozycji, bo 10 numerów zawartych na Broken Lines trwa 40 minut. Czyli dość radiowy format. I faktycznie sporo tu numerów, które mają szansę trafić na playlisty rockowych rozgłośni, począwszy od mocnego, żywiołowego Adopt or Die, które rozpoczyna płytę. Bez zbędnych wstępów, bez ostrzeżenia. Mocny kop od pierwszych sekund, a do tego chwytliwy refren. Ten patent powtarza się tu często. Pierwszy singiel – Crucifixion – kipi niemal punkową energią we wstępie i refrenie, choć pomiędzy tymi fragmentami grupa trochę miesza z tempem i rytmem, dzięki czemu całość nie brzmi jak prostacka wywalanka. Brawa także dla DuValla, który nie musi tu śpiewać „pod Layne’a”, dzięki czemu poznajemy go z zupełnie innej strony, zarówno we fragmentach spokojnych, jak i tych, gdy wydobywa z siebie dzikie wrzaski. Znakomite No-One Is Innocent kontynuuje to mocne uderzenie na początku płyty. Pierwsze minuty Broken Lines to zdecydowanie coś dla tych, którzy lubią jak jest intensywnie, głośno, ale z dobrą melodią w refrenie.

A później bywa różnie. Na szczęście panowie dorzucili do zestawu kilka rzeczy w innym klimacie. Blood Moon (kolejny singiel) co prawda operuje na dość mocnym rytmie, ale jest tu dużo więcej przestrzeni niż we wcześniejszych kawałkach, do tego mamy lekki posmak industrialu. Spokojniej jest za to chwilami pod koniec płyty. Pierwszym zwiastunem zmiany nastroju jest All We Have Is Now – bardzo delikatny numer, który jednak według mnie zmierza donikąd, w dodatku trwa ledwo ponad 3 minuty i zanim cokolwiek zacznie się dziać, już jest po wszystkim. Everyone Gets Everything They Really Want to znowu żwawsze tempo, ale tu już nie ma tej gitarowej intensywności z początku płyty. Zamiast tego dostajemy coś, co mogliby nagrać Red Hot Chili Peppers, gdyby gdzieś po Californication nie stracili części ciała odpowiedzialnej za granie czegoś innego niż popowa papka. Może i numer ten średnio pasuje do całej reszty płyty, ale w sumie jako odmiana od mocnego grania sprawdza się całkiem nieźle.

Może częściowo dzięki temu, że płyta trwa zaledwie 40 minut, słucha się jej naprawdę nieźle. Bo niby nie ma tu nic spektakularnego, brak dotknięcia geniuszu, czasami wkrada się chaos i spójność rozłazi się po wszystkich kątach, ale ogólnie jest to album, do którego chce się wracać. No dobrze, może nie do całości, może do połowy numerów. Ale to dość obiecujący start i być może za jakiś czas doczekamy się bardziej spójnej kontynuacji. Nie miałem żadnych oczekiwań wobec tej płyty i to było pewnie najlepsze podejście. Dostałem solidną porcję mocnego grania. Na tyle solidną, że czekam na ciąg dalszy.



--
Zapraszam na prowadzoną przeze mnie audycję Lepszy Punkt Słyszenia w radiu Rock Serwis FM w każdy piątek o 21 (powtórki w niedziele o 14)
http://rockserwis.fm - tu można mnie słuchać
http://facebook.com/lepszypunktslyszenia - a tu porozmawiać ze mną w trakcie audycji
Zapraszam też na współprowadzoną przeze mnie audycję Nie Dla Singli w każdą sobotę o 20
http://zak.lodz.pl - tu można nas słuchać
http://facebook.com/niedlasingli - a tu z nami porozmawiać w trakcie audycji


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz