Eric Clapton to jedna z tych
legend, które tak bardzo zasłużyły się dla muzyki w ostatnich kilkudziesięciu
latach, że nic nie muszą, bo swoje już zrobiły, a i często ze względu na
przebogaty dorobek trudno im się przebić do słuchaczy z nową muzyką, bo spora
część fanów jest nastawiona tylko na największe hity, a tych przecież Clapton
miał w swojej karierze mnóstwo. Wydaniu nowych albumów takich postaci zazwyczaj
nie towarzyszy już wielka akcja promocyjna, choć oczywiście zdobycze techniki
XXI wieku pozwalają przypominać o sobie i informować o swojej nowej muzyce
relatywnie niskim kosztem. Nie ma się jednak co oszukiwać – nowe nagrania
takich wykonawców jak Clapton nie zdobędą szturmem list przebojów w 2016 roku.
Co nie znaczy, że należy je zupełnie ignorować, bo – powiedzmy to sobie
szczerze – niektórych artystów ignorować zwyczajnie nie wypada, nawet jeśli
zbliżają się już do emerytury. Nowej płyty Erica Claptona absolutnie ignorować
nie zamierzam, ale i zachwycać się nią nie potrafię, bo to płyta, której można się
było po nim spodziewać na tym etapie kariery – płyta bezpieczna, niczym nie
zaskakująca. Czy to źle? Zależy czego się oczekiwało.
A nie ma sensu oczekiwać po tym
wydawnictwie niczego nowego. To dobrze znane motywy, zgrane do spodu melodie,
choć – naturalnie – podane w sposób mistrzowski. Bo Clapton to mistrz jakich
mało. Dzięki temu nawet tak proste, by nie powiedzieć banalne numery, jak I Will Be There zaśpiewane w duecie z
tajemniczym Angelo Mysterioso (którym okazał się Ed Sheeran), brzmią naprawdę
dobrze. Czasami o sile utworów decydują drobiazgi, jak przyjemne tło organowe w
Can’t Let You Do It czy nieco
jazgotliwe fortepianowo-harmonijkowe tło w Cypress
Grove. Największą siłą tego albumu są jednak nowe kompozycje
(współ)napisane przez Claptona. Przede wszystkim fantastyczne Spiral ze świetnym połączeniem brzmienia
gitar i instrumentów klawiszowych i nieco leniwym, ale cholernie przyjemnym
klimatem. Oczywiście szkielet to dość prosty blues, ale podany w taki sposób i
zagrany z tak wielkim wyczuciem, że nie sposób nie zauważyć tej kompozycji.
Druga z kompozycji Claptona to Catch the
Blues, przyjemny, subtelny, pół-akustyczny kawałek, w którym znowu spory
udział ma delikatne tło organowe, które fantastycznie ociepla brzmienie i robi
grunt pod bardzo oszczędne, ale niezwykle wysmakowane wstawki gitary
elektrycznej. Potrafię sobie wyobrazić ten utwór na płycie Nory Jones. Serio. Problem
w tym, że to jedyne autorskie numery Claptona (za Spiral odpowiadają wraz z nim niezwykle ceniony gitarzysta i stały
współpracownik mistrza Andy Fairweather Low i gitarzysta/klawiszowiec Simon
Climie). Reszta to przeróbki często starych, niezbyt wyszukanych bluesów. Nowe,
świeże aranżacje sprawiają, że słucha się ich dobrze (Little Man, You’ve Had a Busy Day czy I’ll Be Seeing You), ale z prostej piosenki czasem sprzed niemal
100 lat aż tak wiele się nie wyciągnie, zwłaszcza jeśli artysta nie odchodzi od
klimatu oryginału. I to sprawia, że przed nowym albumem Claptona na kolana nie
padam. Bo to wydawnictwo, do którego pewnie miło będzie się wracało, ale w
kontekście wyboru najlepszych płyt 2016 roku nie będę go brał pod uwagę.
Nie przeczę, że tej płyty słucha
się całkiem przyjemnie. W końcu to Clapton, a – jak wiadomo – „Clapton is God”.
Eric nagrał już w swoim życiu kilkadziesiąt albumów i nic nie musi. Pewnie
wielu powie, że powinniśmy cieszyć się nową muzyką takich mistrzów jak Clapton,
póki jeszcze cokolwiek nagrywają. Trochę racji w tym jest. A w przypadku Erica
cieszy nie tylko jego gitara, lecz także wciąż kapitalnie brzmiący głos. Miło,
że wciąż chce mu się wchodzić od czasu do czasu do studia nagraniowego i
pograć, ale same dobre chęci to nawet w przypadku Claptona trochę za mało, bym
wpadł w zachwyt, bo ta płyta po prostu niespecjalnie oferuje cokolwiek, czego
już byśmy od niego nie dostali przez te wszystkie lata. Nie do końca widzę sens
w nagrywaniu kolejnego albumu z przeróbkami starych bluesowych numerów. Ile
razy można grać ten sam kawałek tylko z innym tekstem? Ciekaw byłbym płyty z
numerami napisanymi przez Claptona. Tu mamy zaledwie dwie takie kompozycje, ale
pokazują one, że taka autorska płyta mogłaby być całkiem dobrym posunięciem, bo
zwłaszcza Spiral wybija się na tle
reszty albumu. A tak to jest jak na imieninach u lubianej cioci – miło i
przyjemnie, herbatka z wytwornych filiżanek smakuje, ciasto też przednie, wszyscy
się uśmiechają, ale słuchanie trzydziesty raz tych samych anegdotek nieco już
nudzi, nawet jeśli staramy się tego nie pokazywać.
--
Zapraszam na współprowadzoną przeze mnie audycję Nie Dla Singli w każdą sobotę o 20
http://zak.lodz.pl - tu można nas słuchać
http://facebook.com/niedlasingli - a tu z nami porozmawiać w trakcie audycji
oraz na prowadzoną przeze mnie audycję Lepszy Punkt Słyszenia w radiu Rock Serwis FM w każdy piątek o 21 (powtórki w soboty o 13)
http://rockserwis.fm - tu można mnie słuchać
http://facebook.com/lepszypunktslyszenia - a tu porozmawiać ze mną w trakcie audycji
http://facebook.com/niedlasingli - a tu z nami porozmawiać w trakcie audycji
oraz na prowadzoną przeze mnie audycję Lepszy Punkt Słyszenia w radiu Rock Serwis FM w każdy piątek o 21 (powtórki w soboty o 13)
http://rockserwis.fm - tu można mnie słuchać
http://facebook.com/lepszypunktslyszenia - a tu porozmawiać ze mną w trakcie audycji
Eric wychodzi z założenia, że "nic już nie musi" od początku swojej solowej kariery ;) Z Blues Breakers, Cream, Blind Faith, a nawet Derek & the Dominos robił rzeczy wybitne i za to należy mu się szacunek. Ale nie ma co ukrywać, że wszystkie jego solowe albumy brzmią jak nagrane od niechcenia, zupełnie bez chęci stworzenia nawet nie tyle czegoś wybitnego, co choćby dobrego. Takie tam bezpłciowe granie, dla radia i supermarketów ;)
OdpowiedzUsuńZ nowym albumem nie zamierzałem się zapoznawać, ale po usłużeniu "Spiral" pomyślałem, że może jednak Eric w końcu stworzył coś interesującego pod własnym nazwiskiem. Bynajmniej, reszta albumu okazała się totalnie bezpłciowa.
w gruncie rzeczy podobną opinie mamy. miły dla ucha supermarketowy muzak z nielicznymi wyjątkami ;)
UsuńTo g... prawda,, co pisze Paweł Pałasz
OdpowiedzUsuńAlbo to dziwne zarozumialstwo albo nieznajomość rzeczy. Solowych albumów Erica jest wiele a na nich perełek bez liku. Eric nawet w najbardziej szarym z szarych utworów gra na nieosiągalnym dla 99% gitarzystów poziomie. I nie chodzi tu o sztuczki techniczne, chodzi o boski dotyk talentu, który pozwala wybierać właściwą strunę, odpowiedni próg i jedyny dla danego momentu dotyk wydobywający dźwięk najlepiej wyrażający frazę. "Bezpłciowe granie" ?
Raczej bezpłciowe pisanie panie Pawle.
Lepiej niech Pan sobie odpuści słuchanie mistrzów, bo w nich Pan jedynie swoje kompleksy chyba odnajduje...
Bizonie, mógłbyś skasować ten komentarz, nie odnoszący się do Twojej recenzji, a będący jedynie marną próbą obrażenia mnie i moich poglądów?
UsuńPanie Pawle, Eric mógłby poprosić Bizona o to samo...
OdpowiedzUsuń