sobota, 15 września 2018

Ring van Mӧbius - Past the Evening Sun [2018]


„To zespół z 1971 roku, ale grający obecnie” – tego typu informację można znaleźć na facebookowym profilu norweskiego tria Ring van Mӧbius. I kapitalnie oddaje to stan faktyczny. Ja to może nawet jeszcze bym to wstecz pchnął i napisał, że z 1969. Bo wpływy debiutanckiej płyty King Crimson na muzykę norweskiego zespołu są olbrzymie, a wcale nie mniej panowie czerpią z muzyki także debiutującej w tym samym roku grupy Van Der Graaf Generator. Debiutancki album nagrany przez na oko całkiem już doświadczonych muzyków, którzy musieli grać wcześniej w innych formacjach, to kwintesencja retro-proga – gatunku w gatunku. Z zasady opartego na sprzeczności – jak coś, co jest tak wierną kopią czegoś kilkudziesięcioletniego może być progresywne? No nie może być, ale na tym właśnie polega urok retro. Lubi się te klimaty mimo, że nie ma w tym absolutnie nic odkrywczego. Czy kopiowanie nowatorskich rozwiązań samo w sobie jest nowatorskie? Ani trochę. Czy jest przyjemne dla ucha? Bardzo często. W tym przypadku jak najbardziej tak.

Na płycie Past the Evening Sun mamy… trzy nagrania. Tak, trzy. Ponad połowę krążka zajmuje kompozycja tytułowa, trwająca ponad 21 minut. Co więcej, zespół nagrał do niej teledysk. Do pełnej wersji. W dodatku kręcony w jednym ujęciu i mocno zwariowany. To bardzo ciekawa i myślę sobie, że dość skuteczna forma autopromocji. Oczywiście dość trudno zachować koncentrację przez cały czas trwania tak długiej kompozycji, ale na pewno jest to coś, co spodoba się fanom klasycznego, starego prog rocka, choć od razu muszę zaznaczyć, że dominującym instrumentem w Ring van Mӧbius są wszelkiego rodzaju organy i inne instrumenty klawiszowe, nie zaś gitara, której próżno szukać w spisie wykorzystywanych zabawek. A że do tych wszelakich klawiszy od czasu do czasu dołącza też choćby saksofon, trudno odrzucić skojarzenia ze wspomnianymi już wcześniej klasykami prog rocka, zwłaszcza gdy formacja otwarcie cytuje pewne motywy (ósma minuta…). Całość jednak przede wszystkim przyjemnie trąci nostalgią i zapewnia bardzo miłe dla ucha, ciepłe, analogowe brzmienie. Podobnie jest w pozostałych dwóch, sporo krótszych numerach. End of Greatness to wycieczka w stronę klimatów rodem z debiutu King Crimson, ale już Chasing the Horizon rozpoczyna się całkiem przyjemnie od emersonowych, kosmicznych motywów klawiszowych, które wprowadzają nieco świeżości i polotu na ten album, choć dość szybko po tym wprowadzeniu panowie wracają do wczesnocrimsonowej melancholii, przerywanej na szczęście od czasu do czasu instrumentalnymi szaleństwami, które niechybnie przywiodą na myśl wczesny Genesis i ELP.

Umówmy się co do jednego – na tej płycie nie znajdziemy ani jednej nowej sekwencji dźwięków czy nowatorskiego rozwiązania. To po prostu nie jest tego rodzaju krążek. Ten album to jeden wielki hołd dla tych wielkich i tych może już nieco dziś zapomnianych, ale niezwykle zasłużonych dla muzyki progresywnej lat 60. i 70. Nazwy takie jak King Crimson czy nawet momentami Pink Floyd dość łatwo tu wymienić, ale równie dużo, jeśli nie więcej momentami, jest tu z Van Der Graaf Generator, Atomic Rooster, ELP, Genesis czy nawet Procol Harum. Zespół się z tymi inspiracjami absolutnie nie kryje. Ba, są takie fragmenty w zasadzie w każdym z trzech utworów, że wpisanie muzyków wymienionych formacji jako współtwórców tych kompozycji nie byłoby zupełnie od czapy. Ale dobrze się słucha tego albumu – a to chyba najważniejsze. Włączcie tę płytę jakiemuś fanowi klasycznego prog-rocka i ściemniajcie jak długo się da, że to zaginiony klasyk z 1969 roku. Uwierzy.

1. Past the Evening Sun (21:39)
2. End of Greatness (5:53)
3. Chasing the Horizon (11:55)



--
Zapraszam na prowadzoną przeze mnie audycję Lepszy Punkt Słyszenia w radiu Rock Serwis FM w każdy piątek o 21
http://rockserwis.fm
http://facebook.com/lepszypunktslyszenia - profil audycji
http://facebook.com/groups/rockserwisfm - tu można porozmawiać ze mną oraz z innymi słuchaczami w trakcie audycji

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz