Dziesięć numerów mamy na tej płycie, przy czym pierwszy to takie w zasadzie niespełna trzyminutowe, instrumentalne intro. W sumie to nam daje niecałe 41 minut muzyki. Muzyki rockowej, ciężkiej, mrocznej i gęstej, ale też bardzo melodyjnej. Zupełnie nie dziwię się, że w internecie przy ich nazwie pojawia się szufladka „grunge”. O ile na temat samego wrzucania mocno jednak różnorodnych formacji do tej właśnie jednej szufladki rozpisywałem się już w przeszłości i powtarzać tego nie zamierzam, o tyle te odniesienia muzyczne do klimatów sceny Seattle przełomu lat 80. i 90. są oczywiste, choć jednocześnie jest w tej muzyce coś nieco bardziej… współczesnego. To takie Seattle z domieszką stoner/desert/doomu z XXI wieku.
I może właśnie dlatego pierwszym zespołem, który przychodzi mi na myśl, gdy słucham tej płyty, jest Alice In Chains, ale nie to stare AIC z Layne’em, a raczej to bardziej współczesne, w obecnym składzie. Wspomniane intro, Influx, wprowadza nas skutecznie w ten mroczny klimat płyty i świetnie podprowadza do pierwszej „pełnoprawnej” kompozycji, utworu tytułowego. I tu od razu słuchać, że obok ciężaru, brudu i mroku zespół ten kapitalnie wymyśla melodie. Peacetime to utwór tyle ciężki, co łatwy do zapamiętania, przynajmniej jeśli chodzi o motyw z refrenu. I nie jest to wyjątek na tej płycie. Muzycy The Boy That Got Away znakomicie łączą te gęste, brudne, ciężkie brzmienia z chwytliwymi motywami, i jest to chyba największa siła tej formacji. To słychać choćby w Sleepwalking, The How, jak i Come Along. Radzą sobie zarówno w szybszych, dynamicznych kompozycjach, jak i wtedy, gdy trzeba trochę zwolnić i pograć klimatem. Pierwsza połowa Heirloom brzmi jak coś, co w czasach lepszych dla tego typu muzyki byłoby radiowym przebojem, a zwolnienie w połowie w stylu Beatlesowskiego I Want You (She’s So Heavy) to prawdziwe mistrzostwo. Zresztą także Homecoming (tym razem w całości dynamiczne, bo i numer dużo krótszy) to materiał na przebój w stacjach rockowych. Ciekawostką swego rodzaju jest zamykająca całość kompozycja Boy, bo jako jedyna śpiewana jest po duńsku. Jak już kilka razy wspominałem, mam słabość do połączenia klimatycznej muzyki i skandynawskich/nordyckich języków. Tu dodatkowo jest to najlżejszy numer w zestawie, może nie do końca darkfolkowy, ale z całą pewnością lekko w tę stronę zmierzający.
Wszystko brzmi tu świetnie, zarówno instrumenty, jak i wokal – dość niski, pewny, stabilny, bez wielkich popisów „na wysokościach”, ale trochę chropowaty, pasujący znakomicie do tej muzyki, świetnie oddający melodykę tych numerów. The Boy That Got Away wkręcili mi się w głowę tą nową płytą w zasadzie od pierwszego odsłuchu. Konkurencję w Skandynawii mają niemałą, bo przecież grup rockowych grających czy to w klimatach retro lat 60/70., czy takich czerpiących z późniejszych dekad, jest tam na pęczki. I w dodatku wiele z nich robi to znakomicie. Ale ich też możemy spokojnie do tego grona znakomitych zespołów dodać. Jeśli lubicie klimaty ostatnich płyt Alice In Chains, granie w stylu Soundgarden, a może i Velvet Revolver, ale też muzykę bardziej współczesnych zespołów, jak Graveyard, Zodiac czy Morosity, najnowszą płytę The Boy That Got Away musicie koniecznie sprawdzić.
Premiera: 21 lutego 2025 r.
Grupa nie udostępniła nowego albumu na Bandcampie, ale można go posłuchać na wybranych platformach streamingowych, których akurat nie bojkotujecie.
---
http://rockserwis.fm
http://facebook.com/lepszypunktslyszenia - profil audycji
Polecam posłuchanie też Kellermensch ich Kapitulism jest b. dobry
OdpowiedzUsuńa byli z tą płytą w moich audycjach, byli.
Usuń