czwartek, 20 grudnia 2018

Mt. Mountain - Golden Rise [2018]


Blog i audycja dają mi kopa, żeby szukać nowych wydawnictw i poznawać nowe zespoły. Ale oczywiście przy takiej liczbie poznawanych rok rocznie grup, nie da się pamiętać o wszystkich. A czasem nawet gdy się o kimś pamięta, kolejne wydawnictwa jednak nie olśniewają i z czasem traci się zainteresowanie odkrytą dwa czy trzy lata temu grupą. W przypadku Mt. Mountain chyba jednak tak nie będzie. Poznałem ich w zeszłym roku, gdy powalili mnie klimatem swojego drugiego dużego wydawnictwa – Dust. Nie mogłem oczywiście przegapić premiery kolejnego, wydanego w listopadzie i zatytułowanego Golden Rise. I z pewnością zespół poza orbitę moich muzycznych zainteresowań przynajmniej na razie nie wylatuje, bo Golden Rise, choć inna od poprzedniczki, stoi na naprawdę dobrym poziomie.

Na Dust były tylko trzy pełnowymiarowe numery i krótkie outro, a główną atrakcją programu była kompozycja tytułowa zajmująca całą pierwszą stronę wydania winylowego. W przypadku Golden Rise mamy aż dziesięć numerów i aż 50 minut muzyki (aż, bo przecież na Dust było jej o kilkanaście minut mniej). Oczywiście musi to wpływać na odbiór tych dźwięków. Dust wkręcało w ziemię, hipnotyzowało zapętleniami i mrocznym klimatem. Tu na pewno też jest klimatycznie i słychać, że to jednak jest ten sam zespół, ale podejście grupy do struktury kompozycji tym razem nieco się zmieniło, toteż zmieniać się musi i odbiór. Przede wszystkim zaczyna się dość dynamicznie w Cathedral, choć jest to jednak na tej płycie wyjątek. Zazwyczaj aż tak intensywnie nie jest i więcej dla siebie znajdą tu zwolennicy nieco łagodniejszych klimatów. Powinni oni zwrócić uwagę na takie kompozycje jak Acceleration, Open Door czy Interceptor, w których może i dynamiki próżno szukać, ale płynie to wszystko z niezwykłą gracją i lekkością. Zwłaszcza ostatnia z tych kompozycji zachwyca pięknym brzmieniem instrumentów klawiszowych. Jeśli chodzi o klimat najbliższy hipnotycznym motywom z płyty poprzedniej, to wyróżnić muszę Oculus, Shadow Walk, utwór tytułowy oraz piękny instrumentalny numer Alectrona.

Grupa z Perth trochę mnie zaskoczyła, bo myślałem, że znowu dostaniemy zaledwie kilka za to mocno rozbudowanych numerów, podtrzymujących ten nieco posępny, mroczny klimat z Dust. Tymczasem nowa płyta jest dużo bardziej hmm no może nie piosenkowa, ale na pewno łatwiejsza w odbiorze i przede wszystkim, mimo odmienności od krążka poprzedniego, bardzo udana. To budujące, bo sugeruje, że ten zespół nie tylko ma potencjał do tworzenia świetnych albumów, ale także nie zamierza na każdej płycie serwować słuchaczom dokładnie tego samego. Niektóre formacje wzbudzające u mnie zachwyt płytami z 2016 czy 2017 roku w tym roku mimo premier już się na blogu nie pojawiły, bo jakoś nie potrafiłem zachwycić się ich nowymi propozycjami. Mt. Mountain musieli tu trafić, bo to znakomity album. Inny niż płyta poprzednia, ale wcale nie gorszy.


1. Cathedral (6:06)

2. Oculus (5:16)
3. Acceleration (4:01)
4. Shadow Walk (4:36)
5. Open Door (5:23)
6. Interceptor (5:18)
7. Golden Rise (5:16)
8. Alectrona (3:32)
9. Sun Sloom (4:50)
10. No Return (6:21)


--
Zapraszam na prowadzone przeze mnie audycje Lepszy Punkt Słyszenia oraz Purple FM w radiu Rock Serwis FM w każdy piątek o 21 i sobotę o 19
http://rockserwis.fm
http://facebook.com/lepszypunktslyszenia - profil audycji
http://facebook.com/groups/rockserwisfm - tu można porozmawiać ze mną oraz z innymi słuchaczami w trakcie audycji

3 komentarze:

  1. Zobacz epkę Annie Crooners z 2017 .. powinna Ci się spodobać.. tu link do YT

    https://www.youtube.com/watch?v=m4fJgAICLaE

    OdpowiedzUsuń
  2. Hmmm...
    Nie miałem oczekiwań wobec tej płyty, ale i te się nie spełniły...

    OdpowiedzUsuń
  3. No dobra….
    Rozumiem, że może się to podobać. Rozumiem, bo brzmienie jest O.K. Ale ktoś doświadczony (jak np. ja), kto przesłuchał 10 000 takich płyt może ponarzekać. A ma na co…
    Nuuuuuuuuda, powtarzalność, która w bardzo nielicznych próbach zdaje egzamin, tu daje brutalnie mówiąc d...y. Perkusista grający w sposób monotonny i przewidywalny wystarczy, by tego drugi raz nie słuchać. Ale to mało. Gitary nie mają pomysłu, by prócz brzmienia urozmaicić melodykę, zatem pozostają i w brzmieniu i w zapamiętanych palcówkach, bo do tej pory było dobrze, no nie?
    Z bólem uszu odbyłem przesłuchanie, bo jednak jakieś nadzieje miałem (mimo wcześniejszego postu), choć niewielkie. Olbrzymia jest ilość permutacji w oparciu o liczbę 12. Można nie mieć słuchu, ale być bystrym (niekoniecznie geniuszem) w matematyce, by przy pomocy zwykłego laptopa wykroić jakieś dziesięć schematów rytmiczno-melodycznych by stworzyć płytę. To oczywiście dotyczy nieutalentowanych karierowiczów, którzy przy użyciu odpowiedniego sprzętu zrobią jedną, może nawet dwie płyty. Prawdziwie utalentowani z jednego dźwięku zrobią pieśń, akord, suitę.
    Wróciłem ostatnio do III Góreckiego w ramach płodozmianu i znowu mnie powaliła wielkość skromności. Minimalizmu. Jak można obalić wyrazistą harmonię melodii ludowej pomysłem skromnym, ale powalającym, oprzeć na niespodziewanych kilku dźwiękach i osiągnąć zniewalający efekt. Otóż granie kilku dźwięków grzechem nie jest tyle, że aby te kilka dźwięków znaleźć (wybrać) to trza mieć łeb. Na tej płycie panowie poszli po linii najmniejszego oporu, bez głowy niestety…
    Czyli zagrali kilka dźwięków.
    Niestety, zabrakło pomysłu co z nimi zrobić.

    OdpowiedzUsuń