Blog i audycja dają mi kopa, żeby
szukać nowych wydawnictw i poznawać nowe zespoły. Ale oczywiście przy takiej
liczbie poznawanych rok rocznie grup, nie da się pamiętać o wszystkich. A
czasem nawet gdy się o kimś pamięta, kolejne wydawnictwa jednak nie olśniewają
i z czasem traci się zainteresowanie odkrytą dwa czy trzy lata temu grupą. W
przypadku Mt. Mountain chyba jednak tak nie będzie. Poznałem ich w zeszłym
roku, gdy powalili mnie klimatem swojego drugiego dużego wydawnictwa – Dust. Nie
mogłem oczywiście przegapić premiery kolejnego, wydanego w listopadzie i
zatytułowanego Golden Rise. I z pewnością zespół poza orbitę moich muzycznych
zainteresowań przynajmniej na razie nie wylatuje, bo Golden Rise, choć inna od
poprzedniczki, stoi na naprawdę dobrym poziomie.
Na Dust były tylko trzy pełnowymiarowe
numery i krótkie outro, a główną atrakcją programu była kompozycja tytułowa
zajmująca całą pierwszą stronę wydania winylowego. W przypadku Golden Rise mamy
aż dziesięć numerów i aż 50 minut muzyki (aż, bo przecież na Dust było jej o
kilkanaście minut mniej). Oczywiście musi to wpływać na odbiór tych dźwięków.
Dust wkręcało w ziemię, hipnotyzowało zapętleniami i mrocznym klimatem. Tu na
pewno też jest klimatycznie i słychać, że to jednak jest ten sam zespół, ale podejście grupy do struktury kompozycji tym razem nieco się zmieniło,
toteż zmieniać się musi i odbiór. Przede wszystkim zaczyna się dość dynamicznie
w Cathedral, choć jest to jednak na tej płycie wyjątek. Zazwyczaj aż tak
intensywnie nie jest i więcej dla siebie znajdą tu zwolennicy nieco
łagodniejszych klimatów. Powinni oni zwrócić uwagę na takie kompozycje jak Acceleration,
Open Door czy Interceptor, w których może i dynamiki próżno szukać, ale płynie
to wszystko z niezwykłą gracją i lekkością. Zwłaszcza ostatnia z tych
kompozycji zachwyca pięknym brzmieniem instrumentów klawiszowych. Jeśli chodzi
o klimat najbliższy hipnotycznym motywom z płyty poprzedniej, to wyróżnić muszę
Oculus, Shadow Walk, utwór tytułowy oraz piękny instrumentalny numer Alectrona.
Grupa z Perth trochę mnie
zaskoczyła, bo myślałem, że znowu dostaniemy zaledwie kilka za to mocno
rozbudowanych numerów, podtrzymujących ten nieco posępny, mroczny klimat z Dust.
Tymczasem nowa płyta jest dużo bardziej hmm no może nie piosenkowa, ale na
pewno łatwiejsza w odbiorze i przede wszystkim, mimo odmienności od krążka
poprzedniego, bardzo udana. To budujące, bo sugeruje, że ten zespół nie tylko
ma potencjał do tworzenia świetnych albumów, ale także nie zamierza na każdej
płycie serwować słuchaczom dokładnie tego samego. Niektóre formacje wzbudzające
u mnie zachwyt płytami z 2016 czy 2017 roku w tym roku mimo premier już się na
blogu nie pojawiły, bo jakoś nie potrafiłem zachwycić się ich nowymi
propozycjami. Mt. Mountain musieli tu trafić, bo to znakomity album. Inny niż
płyta poprzednia, ale wcale nie gorszy.
1. Cathedral (6:06)
2. Oculus (5:16)
3. Acceleration (4:01)
4. Shadow Walk (4:36)
5. Open Door (5:23)
6. Interceptor (5:18)
7. Golden Rise (5:16)
8. Alectrona (3:32)
9. Sun Sloom (4:50)
10. No Return (6:21)
--
Zapraszam
na prowadzone przeze mnie audycje Lepszy Punkt Słyszenia oraz Purple FM w radiu Rock
Serwis FM w każdy piątek o 21 i sobotę o 19
http://rockserwis.fm
http://facebook.com/lepszypunktslyszenia - profil audycji
http://rockserwis.fm
http://facebook.com/lepszypunktslyszenia - profil audycji
http://facebook.com/groups/rockserwisfm - tu można porozmawiać ze mną oraz z innymi słuchaczami w trakcie audycji
Zobacz epkę Annie Crooners z 2017 .. powinna Ci się spodobać.. tu link do YT
OdpowiedzUsuńhttps://www.youtube.com/watch?v=m4fJgAICLaE
Hmmm...
OdpowiedzUsuńNie miałem oczekiwań wobec tej płyty, ale i te się nie spełniły...
No dobra….
OdpowiedzUsuńRozumiem, że może się to podobać. Rozumiem, bo brzmienie jest O.K. Ale ktoś doświadczony (jak np. ja), kto przesłuchał 10 000 takich płyt może ponarzekać. A ma na co…
Nuuuuuuuuda, powtarzalność, która w bardzo nielicznych próbach zdaje egzamin, tu daje brutalnie mówiąc d...y. Perkusista grający w sposób monotonny i przewidywalny wystarczy, by tego drugi raz nie słuchać. Ale to mało. Gitary nie mają pomysłu, by prócz brzmienia urozmaicić melodykę, zatem pozostają i w brzmieniu i w zapamiętanych palcówkach, bo do tej pory było dobrze, no nie?
Z bólem uszu odbyłem przesłuchanie, bo jednak jakieś nadzieje miałem (mimo wcześniejszego postu), choć niewielkie. Olbrzymia jest ilość permutacji w oparciu o liczbę 12. Można nie mieć słuchu, ale być bystrym (niekoniecznie geniuszem) w matematyce, by przy pomocy zwykłego laptopa wykroić jakieś dziesięć schematów rytmiczno-melodycznych by stworzyć płytę. To oczywiście dotyczy nieutalentowanych karierowiczów, którzy przy użyciu odpowiedniego sprzętu zrobią jedną, może nawet dwie płyty. Prawdziwie utalentowani z jednego dźwięku zrobią pieśń, akord, suitę.
Wróciłem ostatnio do III Góreckiego w ramach płodozmianu i znowu mnie powaliła wielkość skromności. Minimalizmu. Jak można obalić wyrazistą harmonię melodii ludowej pomysłem skromnym, ale powalającym, oprzeć na niespodziewanych kilku dźwiękach i osiągnąć zniewalający efekt. Otóż granie kilku dźwięków grzechem nie jest tyle, że aby te kilka dźwięków znaleźć (wybrać) to trza mieć łeb. Na tej płycie panowie poszli po linii najmniejszego oporu, bez głowy niestety…
Czyli zagrali kilka dźwięków.
Niestety, zabrakło pomysłu co z nimi zrobić.