Brant Bjork to nazwisko, które
przemykało przed moimi oczami już od kilku lat, ale to także jeden z tych
przypadków, kiedy człowiek już z nazwą/nazwiskiem dobrze się opatrzy, a wciąż
nie zna twórczości artysty. Być może tak właśnie było dlatego, że z jakiegoś
powodu podejrzewałem pana Bjorka o granie wyłącznie hałaśliwego, przytłaczającego
stonera. Tymczasem po odsłuchu Mankind Woman okazało się, że – przynajmniej w
przypadku tej płyty – byłem w wielkim błędzie. Muzyk, który ma na koncie płyty
nagrane z takimi formacjami jak Vista Chino, Fu Manchu oraz przede wszystkim
Kyuss, którego był przecież jednym z założycieli, nagrał płytę, do której
zupełnie niespodziewanie wracam bardzo często i z dużą przyjemnością.
Najnowszy album wokalisty i multiinstrumentalisty
to już dziewiąty solowy krążek, a jeśli doliczymy kilka projektów z jego
nazwiskiem w nazwie, wyjdzie nam już dobrych kilkanaście płyt. A do tego
przecież dochodzą albumy wspomnianych przeze mnie trzech znanych formacji i
kilku kolejnych znanych mniej, o których nie pisałem. To już naprawdę bardzo pokaźny dorobek
i poznawanie Branta dopiero teraz, od płyty wydanej po tylu wcześniejszych
albumach, jest może nieco ryzykowne, bo nie mam bladego pojęcia, jak ustawić
ten album w kontekście wcześniejszych dokonań artysty. Ale wiem jedno –
świetnie mi się słucha tej płyty. To klasyczny melodyjny desert rock – klimat
gorącej Kalifornii przebija się tu w każdej kompozycji. Jednocześnie ani na
moment nie możemy mówić o łomocie i hałasie. Tu na pierwszym miejscu są melodia
i klimat. Dla siebie znajdą na Mankind Woman sporo zarówno zwolennicy nieco bardziej melodyjnego
stonera, jak i brudnej psychodelii, fani Mountain, Hendrixa, ale też Zappy czy
nawet wczesnego, skorego do instrumentalnych improwizacji Deep Purple.
Momentami znajdzie się i trochę miejsca dla lekko funkowych klimatów. Pierwsza
część płyty zdominowana jest przez numery krótsze, bardziej treściwe, część
druga to w pewnym stopniu zwrot w stronę przyjemnych odlotów w oparach zioła.
Ale tak naprawdę płyta po prostu bardzo dobrze brzmi w całości, bez względu na
to, czy jest nieco dynamiczniej, czy bardziej „lajtowo”. I choćby dlatego nie
będę wyróżniał poszczególnych kompozycji. Usiądźcie wygodnie, odprężcie się i
po prostu posłuchajcie całości.
Mankind Woman to bardzo udany
zbiór niezwykle klimatycznych numerów rockowych, przesiąkniętych klimatem
amerykańskiego południowego-zachodu. Do tego podany w odpowiedniej dawce 39
minut, dzięki czemu nawet dla osoby, która – jak ja – dopiero poznaje solową
twórczość Bjorka, album jest bardzo przystępny i nie przytłacza ilością
materiału. Ale czas trwania w niczym by nie pomógł, gdyby płyta nie była
świetna. Nie każdemu pewnie przypasuje nieco „błotnista” produkcja, ale według
mnie w przypadku tej płyty sprawdza się fantastycznie. Bardziej efektowne i
soczyste brzmienie zwyczajnie odarłoby ten album z części jego fantastycznego
klimatu. Trzeba będzie zaznajomić się bliżej z tym panem.
1. Chocolatize (2:34)
2. Lady Wizards (2:56)
3. Pisces (3:53)
4. Charlie Gin (2:11)
5. Mankind Woman (4:31)
6. Swagger & Sway (4:02)
7. Somebody (4:43)
8. Pretty Hairy (3:53)
9. Brand New Old Times (2:04)
10. 1968 (3:14)
11. Nation of Indica (4:48)
--
Zapraszam
na prowadzone przeze mnie audycje Lepszy Punkt Słyszenia oraz Purple FM w radiu Rock
Serwis FM w każdy piątek o 21 i sobotę o 19
http://rockserwis.fm
http://facebook.com/lepszypunktslyszenia - profil audycji
http://rockserwis.fm
http://facebook.com/lepszypunktslyszenia - profil audycji
http://facebook.com/groups/rockserwisfm - tu można porozmawiać ze mną oraz z innymi słuchaczami w trakcie audycji
Posłuchaj God & Godesses z 2010.. to jest najlepsza płyta chyba Branta..
OdpowiedzUsuńJalamanta moją ulubioną płytą Bjorka.
OdpowiedzUsuńPoza wymienionymi wyżej polecam gorąco "Punk Rock Guilt" oraz dwie płyty nagrane jako Brant Bjork & the Bros, czyli "Saved by Magic" oraz "Somera Sol". Klimat desert pełną gębą :-)
OdpowiedzUsuńTen komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuń