Bardzo niewiele informacji mogłem znaleźć o działalności The Fyoogs. Wzmianek na Rateyourmusic czy Discogsie nie znalazłem. Na Bandcampie jest mnóstwo pozycji w dyskografii, ale zdecydowana ich większość to pojedyncze nagrania lub EP-ki, a najstarsze pochodzą z 2018 roku. Wydawało mi się, że skład na tych nagraniach jest dość stały, ale przy nowym albumie (i to nie na Bandcampie, a w innym miejscu w necie) widzę w dużej mierze inne nazwiska. Dużo nazwisk. I jednocześnie tylko trzech gości na zdjęciu profilowym. Po krótkim śledztwie wychodzi na to, że wszystkim kieruje gitarzysta, wokalista i kompozytor Simon Hartley, którego przygoda z muzyką sięga jeszcze lat 80. i 90., a cała ta towarzysząca mu gromadka bez względu na jej aktualną liczebność stacjonuje w Adelajdzie.
Mówiąc o gromadce, nie przesadzam – o ile wcześniejsze nagrania The Fyoogs przeważnie powstawały w kwartecie lub kwintecie, tu obok Simona mamy basistę, po dwóch perkusistów i klawiszowców, dodatkowego gitarzystę, perkusjonistę, saksofonistę, skrzypka, a na dodatek jeszcze chórek dziewczęcy. A co mamy muzycznie? Ciekawą i niełatwą do zdefiniowania mieszankę muzyczną, w której skład na pewno wchodzi blues, psychodelia, country, folk, klimaty muzyki latynoskiej czy nawet elementy jazzowe. Czy to wszystko ma w ogóle prawo trzymać się kupy? No cóż, trzyma się. Na płytę składa się siedem numerów trwających około 40 minut. Dominuje groove połączony z luzackim klimatem oraz chropowatym, niskim, brzmiącym dość mrocznie i tajemniczo wokalem Hartleya. W połączeniu ze sporą rolą instrumentów klawiszowych można dość szybko skojarzyć to, co tu momentami słyszymy, z dokonaniami choćby The Doors. A że ja uwielbiam The Doors, ta płyta nie miała prawa mi się nie spodobać.
Wstrzelili się w mój gust w zasadzie od pierwszych dźwięków płyty. W I Need More Sky mamy właśnie ten kapitalny groove napędzany przez obłędny bas, fantastyczne organy, perkusjonalia, saksofon i ten niski wokal niemal w stylu Cohena czy – z mniej znanych, ale dużo bliższych czasowo oraz znanych niektórym czytelnikom tego bloga – jednego z wokalistów grupy Xixa, która w ostatnich latach tak mnie zachwyciła muzycznym klimatem dość zbliżonym do tego, co słyszymy w pierwszym utworze na Ambedo. I w zasadzie co numer mamy na początku płyty inne muzyczne odcienie. Over the Moon to prościutka pioseneczka idealna na hamak i plażę – w zasadzie mogłaby być równie dobrze grana na ukulele. Because It’s You to z kolei klimatyczny western – numer, który świetnie sprawdziłby się w tancbudzie na pograniczu Stanów i Meksyku (znowu naturalne skojarzenia z grupą Xixa). Fantastycznie płynie (choć właściwie powinno lecieć) Fly Away, w którym znowu z jednej strony mamy genialne prowadzenie rytmu przez bas i instrumenty perkusyjne, a z drugie te mocno doorsowe wstawki klawiszowo-gitarowe. Kapitalna mieszanka! Niemal niezauważenie przechodzimy w osadzone w zbliżonym klimacie Just for Me. Do knajpy z pogranicza wracamy w Square Peg, choć tu jeszcze dochodzi urozmaicenie w postaci świetnej solówki na saksofonie. Płytę wieńczy Coming Home, w którym z kolei wracamy do spokojnego grania przy ognisku na plaży, choć tym razem z towarzyszeniem skrzypiec.
Czołówkę moich ulubionych tegorocznych płyt zdominowali pewniacy – wykonawcy, których znam i lubię od dawna albo przynajmniej od płyty czy dwóch. Wiedziałem, czego się spodziewać po ich nowych wydawnictwach, i nie zawiodłem się. To dotyczy większości płyt, które najbardziej spodobały mi się w tym roku. Ambedo to jeden z wyjątków. Choć pod tym szyldem Simon Hartley z różnymi muzykami działa już od jakiegoś czasu, nigdy wcześniej na nich nie trafiłem. Cieszę się jednak, że w końcu się udało, bo ta muzyka ma w sobie mnóstwo lekkości, klimatu i polotu. The Fyoogs zdecydowanie trafiają na listę formacji, które muszę śledzić.
Płyty można posłuchać na profilu grupy na Bandcampie.
http://rockserwis.fm
http://facebook.com/lepszypunktslyszenia - profil audycji
totalny odjazd, słucha się lekko i miło, dzięki za polecenie !
OdpowiedzUsuńPierwsze słyszę! Aaaale! thx!
OdpowiedzUsuńJust for Me- wokalnie blisko Justina Sullivana z New Model Army
OdpowiedzUsuńU mnie Hugo Race jako inny mruczący pan z Australii. Płyta cudownie stylowa, dzięki za recenzję :)
UsuńAż sprawdziłem i dowiedziałem się, że Hugo Race miesiąc temu wydał nowy album, tym razem jako The Wreckery. Bardzo stylowy i elpeesowy, polecam posłuchać.
Usuń