sobota, 28 lutego 2015

Uriah Heep - Live at Koko [2015]



Koncertówki to specjalność zespołów „w pewnym wieku”. Uriah Heep nie są wyjątkiem i od kilku lat zasypują fanów wydawnictwami koncertowymi. Czasami są to tak zwane oficjalne bootlegi, czyli materiał, który nie jest w żaden sposób obrabiany i trafia do słuchaczy w surowej formie, czasami są to pełnoprawne albumy live, choć i one w przypadku tej grupy przedstawiają rzeczywistość niezwykle wiernie. Trzeba jednak oddać Uriah Heep, że w ostatnich latach nie chowają się jedynie za wydawnictwami tego typu i wrócili do wypuszczania płyt studyjnych. Co więcej, płyty te są niezwykle udane, a utwory z nich znajdują miejsce w koncertowej setliście grupy. Pojawiają się także na najnowszej koncertówce Uriah Heep zarejestrowanej w londyńskim klubie Koko w marcu zeszłego roku.

Gdy ma się na koncie tyle płyt, przebojów i utworów uznawanych za klasykę rocka, pokusa, żeby  grać jedynie najbardziej znane kompozycje, jest ogromna. I oczywiście te hity także tu znajdziemy. Trudno wyobrazić sobie koncert Uriah Heep bez Lady in Black, July Morning, Easy Livin’, Gypsy czy Stealin’. Ale to przecież zaledwie część setlisty. Z 17 kompozycji, które usłyszymy na Live at Koko, aż 7 pochodzi z ostatnich studyjnych krążków grupy wydanych w XXI wieku. Co prawda najnowsza płyta – Outsider – jest reprezentowana tylko przez One Minute, które było pierwszym singlem z krążka, oraz Can't Take That Away, ale trzeba pamiętać, że koncert odbył się dobre dwa miesiące przed premierą Outsider, więc można zespołowi wybaczyć, tym bardziej, że panowie nadrabiają materiałem z dwóch poprzednich wydawnictw – Wake the Sleeper i Into the Wild. I co ważne – te najnowsze utwory specjalnie nie odstają poziomem od starszego materiału. Overload stało się już małym klasykiem najnowszego okresu w historii grupy, wspomniane One Minute i singiel z poprzedniej płyty – Nail on the Head – świetnie nadają się do wspólnej koncertowej zabawy, a Into the Wild to potężny rockowy numer, którego mogą zespołowi zazdrościć kapele składające się z muzyków dwa razy młodszych. Co tu dużo gadać – gitarowo-organowe pojedynki duetu Mick Box / Phil Lanzon wciąż dają mnóstwo radochy. Ten drugi błyszczy choćby w Between Two Worlds – jednej z najlepszych kompozycji nagranych przez Uriah Heep od czasu, gdy w 1986 roku Lanzon i wokalista Bernie Shaw pojawili się w zespole. Box z kolei porywa znakomitym riffem do Overload, ale także gęstym brzmieniem i swoją charakterystyczną kaczką w Can’t Take That Away. Tradycyjnie niezwykle solidnym punktem koncertu jest sekcja rytmiczna Heep, czyli najmłodsi stażem i wiekiem członkowie grupy – perkusista Russell Gilbrook (w Heep od 2007 roku) i basista Davey Rimmer (w 2013 roku zastąpił wieloletniego członka Heep, Trevora Boldera, który gra już w Największej Orkiestrze Świata). Gilbrook to prawdziwa bestia za swoim zestawem. Gość wniósł do grupy olbrzymią dawkę energii i to w dużej mierze dzięki niemu Heep od kilku lat przezywają kolejną młodość. Rimmer świetnie wpasował się do zespołu i słychać, że znakomicie się w nim czuje, choć nie da się ukryć, że brak czasem charakterystycznych basowych zawijasów i chórków Boldera.

W pierwszej części koncertu dominują numery z ostatnich albumów oraz z wcześniejszych wydawnictw płytowych nagranych z Shawem i Lanzonem. Część druga należy zdecydowanie do klasyki. Ostatnie sześć kompozycji to prawdziwa parada rockowych znakomitości. Zdecydowana większość to utwory nagrane z oryginalnym wokalistą zespołu, Davidem Byronem, ale trafił się także rodzynek z ery Johna Lawtona – Free ’n’ Easy. Podobno jeden z pierwszych utworów heavymetalowych. Dla bezpieczeństwa nie będę weryfikował tej tezy, fakt faktem, że od kilku lat grupa gra ten numer na każdym koncercie i bardzo często zaprasza na scenę kilka osób (najchętniej płci pięknej i w takim wieku, że mogłyby być wnuczkami Micka Boxa), których zadaniem jest użycie głów i czupryn w celu oczywistym dla każdego fana ciężkiej muzyki. Fani robią swoje, swoje robi też zespół – Heep w szybkich, pełnych dynamiki i rockowego ognia numerach wciąż czują się znakomicie. Wszyscy moglibyśmy wymienić nazwy przynajmniej kilkunastu starych zespołów, których członkowie powinni dać sobie spokój z graniem rocka, bo już absolutnie nie są w tym wiarygodni. Nie w tym przypadku. Ci goście w dalszym ciągu niemal rozpalają scenę żywym ogniem. Gypsy i Look at Yourself brzmią jak za najlepszych lat grupy. Nic zresztą dziwnego, skoro na wydanej kilka lat temu płycie Celebration, na której znalazły się dawne przeboje grupy w nowych wersjach, te dwie kompozycje wypadły chyba jeszcze lepiej (o ile to w ogóle możliwe) niż w klasycznych wykonaniach oryginalnych. Gypsy to prawdziwa bestia koncertowa. Gilbrook młóci swój zestaw niemiłosiernie, a gitarowo-hammondowe popisy muszą zachwycić każdego fana hard rocka. Ten numer naprawdę ma 45 lat? Niewiarygodne… No i czy którykolwiek fan rocka nie zna Lady in Black i July Morning? Ten pierwszy numer za każdym razem jest odśpiewywany przez każdą osobę na sali. Nie wiem, ile słyszałem wersji July Morning. Teoretycznie wykonania z ostatnich lat i najnowszych koncertówek zespołu są do siebie podobne, ale każde kolejne i tak wywołuje ciarki na całym ciele i niezmiennie zachwyca. Easy Livin’ to już tradycyjny deser na sam koniec koncertu. Po takiej petardzie i tak już chyba nikt nie miałby siły na więcej.



Można się oczywiście zastanawiać, czy taki wysyp koncertówek w ostatnich latach to najszczęśliwszy pomysł. W końcu mniej więcej połowa setlisty za każdym razem wygląda tak samo. Ale z drugiej strony, przecież nie ma obowiązku kupowania wszystkich (no chyba, że jest się niereformowalnym zbieraczem, tak jak niżej podpisany). Można sobie wybrać te najlepsze (ta, akurat…). Live at Koko niewątpliwie należy do tych bardziej udanych, choć na pewno nie jest to album idealny. Mam wrażenie, że nieco traci przez miks. Czasami chciałbym, żeby brzmienie kopało mnie w ryj, podczas gdy ono lekko smyra mnie za uchem. Nie zawsze chórki brzmią tak, jak brzmieć by mogły, ale tu z kolei może należy się cieszyć, że w przeciwieństwie do paru innych legend, panowie z Uriah Heep nie polerują koncertówek na błysk w studio. Bernie Shaw wciąż bez problemu wyciąga górne partie i powala dynamiką i wigorem. Ale też słychać już czasem, że jego głos jest nieco bardziej matowy niż w poprzednich latach. Facet ma już jednak 58 lat i trudno oczekiwać od niego, że 35 lat na scenie (w tym 29 w Uriah Heep) nie wpłynie w żaden sposób na jego możliwości głosowe. Do pewnych zmian w barwie i mocy jego głosu trzeba się będzie przyzwyczaić, ale jeśli to ma być największy problem dla zespołu, to tylko pozazdrościć takich kłopotów, bo mimo tych drobnych niedociągnięć, Bernie to wciąż niezwykle mocne ogniwo grupy. Kto by pomyślał 29 lat temu, że wokalista numer sześć w historii grupy będzie tym, który zostanie w niej dłużej, niż pozostałych pięciu razem wziętych i będzie sobie tak znakomicie radził z trudnymi partiami Byrona i Lawtona.

Live at Koko to bardzo solidny album koncertowy. Przeszkadza mi nieco wyciszanie publiczności pomiędzy utworami i spowodowany tym brak pewnej koncertowej ciągłości. Ale to przecież drobiazg, który nie ma nic wspólnego z jakością wykonania. Fani, którzy muszą mieć absolutnie wszystko, co wyda zespół, i tak kupią ten album czy to na CD, czy w wersji DVD. I na pewno nie będą zawiedzeni. Ale ta płyta może być także ciekawym wyborem dla wszystkich zwolenników hardrockowego brzmienia, niekoniecznie takich, którzy mają w domu wszystkie albumy tej grupy. Jeśli chcecie mieć tylko jedną koncertówkę Uriah Heep, to pewnie wybór powinien paść na inną pozycję (Uriah Heep Live z 1973 roku to najlepszy kandydat), ale gdyby zależało wam na formacie DVD, Live at Koko to całkiem rozsądny wybór. Jasne, można narzekać, że to już zupełnie inne Uriah Heep, że z klasycznego okresu pozostał tylko Mick Box, ale prawda jest taka, że tak właśnie wygląda i brzmi Uriah Heep XXI wieku i jest to wciąż fantastyczny zespół, który potrafi grać świetne koncerty. Oby każda grupa z takim stażem i tak burzliwą historią mogła się pochwalić takimi wydawnictwami po 45 latach na scenie.


---

Zapraszam na współprowadzoną przeze mnie audycję Nie Dla Singli w każdą sobotę o 20
http://zak.lodz.pl - tu można nas słuchać
http://facebook.com/niedlasingli - a tu z nami porozmawiać w trakcie audycji


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz