środa, 4 lutego 2015

Xposure - The Tides the Waves [2014]


Pozory czasem mylą. Krakowską kapelę Xposure i jej twórczość poznałem w zeszłym roku, gdy zespół grał jako support przed gwiazdami polskiej sceny rockowej, grupą Riverside. Przy takim koncertowym towarzystwie należałoby spodziewać się, że Xposure grać będzie szeroko pojętego rocka progresywnego (lub to, co u nas za rock progresywny często uchodzi), tym bardziej, że wydanie ich debiutanckiego krążka wspierał Rock Serwis, który znany jest raczej ze wspierania właśnie artystów sceny artrockowej i progresywnej. A tu niespodzianka. Xposure na swojej pierwszej płycie gra pełnego energii, nieprzekombinowanego rocka. W dodatku robi to całkiem sprawnie, choć przyznam, że nie potrafię jednoznacznie ocenić tego wydawnictwa.

Co podoba mi się na The Tides the Waves? Przede wszystkim partie gitary lidera zespołu i głównego kompozytora, Filipa Wyrwy. Czasami gra mocniej, bardziej klimatycznie, innym razem dość prosto i dynamicznie, ale w obu przypadkach spisuje się bardzo dobrze. Podoba mi się także energia niektórych kompozycji. To zazwyczaj nie jest przesadnie skomplikowane granie, raczej luzacki, dynamiczny hard rock oparty na prostej strukturze, czasami zahaczający o klimaty funkowe (The Tides the Waves i Venus), innym razem bardziej klasyczny w formie (Step into My Room). Ale jest dynamicznie, a do tego cała trójka instrumentalistów wie, do czego służą ich instrumenty. Podoba mi się to, że od czasu do czasu na pierwszy plan na moment wychodzi basista Filip Kuźmiński. Nie są to partie wirtuozerskie, zapierające dech w piersi, ale miło, jeśli czasami basista przypomni, że też jest ważną częścią rockowej kapeli, a na tym krążku przypomina dość często. The Tides the Waves składa się w większości z kompozycji niezbyt złożonych, ale według mnie najlepszym utworem prezentującym brzmienie, do którego grupa powinna dążyć w przyszłości, jest ostatni numer – Nine Days. Zdecydowanie najdłuższy na płycie, bo trwający ponad 7 minut. Jest trochę wolniej niż zazwyczaj, ale ciężko, a mocny rytm perkusyjny i brudna gitara wciągają coraz bardziej z każdą minutą. Świetnie spisuje się tu także wokalistka Agnieszka Mazurek. Do tego prawdziwą ozdobą jest znakomita partia gitary gdzieś w połowie utworu. Lubię na tym albumie także te momenty, gdy zespół zwalnia na moment i ujmuje nieco z ciężkości i dynamiki. Może kompozycje takie jak Where Do We Come From, As Midnight Spreads czy Either nie porażają nowatorstwem i nie są w żaden sposób odkrywcze, ale słucha się ich bardzo przyjemnie.

Z czym więc mam problem? A właściwie dwa lub trzy problemy… Po pierwsze – nie słyszę tu kawałka, który mógłby być „hitem”. Ja wiem, że przebój to słowo, które się źle kojarzy i w pewnych podgatunkach muzyki rockowej nie ma co sobie tym głowy zawracać. Ale jednak jeśli grupa gra żywiołowego, dynamicznego hard rocka, to przydałyby się ze 2-3 kawałki, które natychmiast podrywałyby ludzi i które po jednym odsłuchu zostawałyby w głowie. Tu, mimo paru naprawdę dobrych numerów, takiego przeboju nie słyszę. No dobrze, As Midnight Spreads jest dość chwytliwe i w sumie było naturalnym kandydatem do promocji albumu. Inna sprawa, że chyba jedynym, który posiada tak spory „hiciarski” potencjał. Druga kwestia to wokal Agnieszki. I tu w zasadzie ciężko się czepiać, bo śpiewać umie i słychać, że dobrze czuje się w takich muzycznych klimatach, ale nie w każdym wydaniu taki rodzaj wokalu do mnie trafia i to już chyba bardziej kwestia mojego prywatnego gustu niż ewentualnych niedostatków głosowych wokalistyki. Gdy śpiewa w sposób bardziej stonowany, jak w najspokojniejszej kompozycji na krążku, bardzo urokliwej i świetnie bujającej balladzie Either, słucham jej z wielką przyjemnością. Podobnie w bardziej żywiołowych numerach, gdy nie idzie „na maksa”. W Until the Morning Birds czy As Midnight Spreads znakomicie współgra z instrumentalistami. Ale w kompozycjach, w których wchodzi w mocniejsze tony, czuję, że nie brzmi to do końca tak, jak powinno i mam wrażenie, że w dużej mierze jest to efekt realizacji nagrań, co prowadzi nas do trzeciego i największego problemu, jaki mam z tym albumem. Wiem, że płyta miała brzmieć „żywo” i naturalnie. Ale według mnie brzmi jak dobrej jakości demo i chyba to w dużej mierze nie pozwala mi się wgryźć w ten krążek. Uważam, że gdyby ten materiał został inaczej wyprodukowany, efekt byłby o wiele korzystniejszy. Zdaję sobie sprawę, że w przypadku początkującego zespołu bez wsparcia wytwórni trudno wymagać produkcji na najwyższym poziomie. Istnieje też oczywiście prawdopodobieństwo, że o takie brzmienie zespołowi chodziło, w końcu każdy ma swoje upodobania. Mnie się brzmienie tego albumu nie podoba i mimo wielu odsłuchów nie jestem w stanie przyzwyczaić się do niego.

Mimo tego, co napisałem powyżej, The Tides the Waves to obiecujący start dla Xposure. Jestem przekonany, że jeśli jakiś wydawca da im szansę, trochę czasu w studio i producenta, który będzie w stanie sprawić, że brzmienie będzie miało odpowiednią głębię, a wokale będą brzmiały dobrze bez względu na to, czy są delikatne i stonowane, czy głośne i zadziorne, to Xposure nagrają naprawdę dobry rockowy krążek, z którym trafią do sporej rzeszy ludzi. The Tides to Waves to solidny debiut z paroma niezaprzeczalnymi zaletami i dwiema-trzema wadami, które nie do końca są winą zespołu, a w dodatku nie są niemożliwe do wyeliminowania przy okazji następnego albumu. Ja im kibicuję i mimo wszystko zachęcam do zapoznania się z The Tides the Waves, bo jest w tym zespole potencjał, a i na samej płycie – mimo przeszkadzającej mi produkcji – jest na pewno kilka numerów godnych uwagi. Jeszcze mocniej zachęcam do złapania ich na żywo, bo w wersji koncertowej brzmią według mnie dużo lepiej niż na debiucie.



---
Zapraszam na współprowadzoną przeze mnie audycję Nie Dla Singli w każdą sobotę o 20
http://zak.lodz.pl - tu można nas słuchać
http://facebook.com/niedlasingli - a tu z nami porozmawiać w trakcie audycji

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz