czwartek, 14 kwietnia 2016

Cheap Trick - Bang, Zoom, Crazy... Hello [2016]



Nazwa Cheap Trick jakoś nigdy nie kojarzyła mi się z czymś, co mógłbym naprawdę polubić. Niby wiedziałem, że Rick Nielsen czy Robin Zander cieszą się wielkim szacunkiem w branży, czasami zresztą pojawiali się u boku różnych wykonawców, których lubię (choćby w ostatnich latach: Nielsen na płycie Foo Fighters, zaś Zander na scenie z gwiazdorskim projektem Kings of Chaos), znałem też kilka wielkich hitów typu Surrender czy Dream Police, ale w moich życiowych planach nie było bliższego poznawania nawet tych najbardziej znanych albumów formacji, nie mówiąc o jakichkolwiek nowych nagraniach. Nie zmieniło tego nawet niedawne wcielenie muzyków grupy do Rock and Roll Hall of Fame, bo w sumie czemu niby ta skompromitowana instytucja miałaby w jakikolwiek sposób wpływać na cokolwiek… Ba, ja oczywiście pojęcia nie miałem, że oni jakąś nową płytę wydają (nie żebym takiej informacji w ogóle szukał), bo ostatnimi czasy poluje głównie na nowości od młodych i nieznanych. I tak zupełnie przypadkiem przy okazji jakiegoś artykułu dotyczącego kłótni byłego/obecnego (niepotrzebne skreślić – gość jest członkiem zespołu, ale nie gra na płytach ani na koncertach. Rozumiecie coś z tego?) perkusisty z resztą składu, w oczy rzuciła mi się informacja o nowym wydawnictwie i zapowiadającym go singlu. Posłuchałem i okazało się, że to brzmi zaskakująco przyjemnie. To musiało oczywiście doprowadzić do odsłuchu całej płyty Bang, Zoom, Crazy… Hello (durny tytuł) wydanej 1 kwietnia. Płyty naprawdę całkiem dobrej.

Teoretycznie można by powiedzieć, że panom grubo po 60-tce to już tak średnio uchodzi granie typowej dla Cheap Trick mieszanki hard rocka i power popu. Rock ‘n’ roll to rozumiem – tu nawet Stonesi wciąż brzmią w porządku, bo mają tego rock ‘n’ rolla wyrytego w każdej z miliona zmarszczek. Ale takie wygładzone, ugrzecznione rockowe granie, które zawsze kojarzyło mi się z muzyką, której słuchają ci, co to prawdziwy rock jest dla nich zbyt głośny? Tu już gorzej. Na szczęście to nie do końca jest tak, jak wygląda na papierze. Po pierwsze grupa brzmi zaskakująco świeżo i szczerze mimo upływającego czasu (choć Zander w tych swoich strojach wygląda dość komicznie – nie każdy może być Stevenem Tylerem), a po drugie nowa płyta (nie mam nawet zamiaru po raz kolejny pisać tego tytułu) prezentuje zdecydowanie bardziej rockowe oblicze formacji. Zapomnijcie o irytujących plamach klawiszowych czy wypolerowanych radiowych pioseneczkach (no dobrze, czasami jedno i drugie pojawi się – zazwyczaj w parze – ale w ilościach zdecydowanie strawnych). Gościom zachciało się nagrać rockowy album. Oczywiście wciąż słychać, że to oni. Nawet ktoś tak słabo zaznajomiony z ich twórczością jak ja pozna, że to Cheap Trick po kilku sekundach pierwszego singla No Direction Home, ale mimo wszystko jestem pozytywnie zaskoczony mocą tej płyty.

Tę moc słychać od pierwszych sekund numeru, który otwiera album – Heart on the Line. Ja wiem – to jest muzyka, w której od miliona lat nie wymyślono niczego innego. Tak, przyznaję. To wszystko słyszeliśmy już wiele razy, nie ma co oczekiwać od nowego krążka Cheap Trick jakichś nowych rozwiązań, przełomu czy nieszablonowego podejścia do… czegokolwiek. Ale jest przyjemnie. Nawet bardzo. Odzwierciedlają to także dwa single promujące płytę – wspomniane No Direction Home, które, jak już pisałem, brzmi tak, że nie ma mowy o pomyleniu autorów z żadnym innym zespołem. Jest ta sama znana, prosta, bardzo rytmicznie grająca gitara, są te same, niezwykle charakterystyczne chórki. Singiel numer dwa – When I Wake up Tomorrow – to jeden z moich ulubionych numerów na płycie. Tu nie ma taniej przebojowości, jest za to pewna nostalgia i niepokój. To ta spokojniejsza twarz Cheap Trick na tej płycie, ale dobrze słucha się też znacznie liczniejszych utworów nieco cięższych jak Do You Believe Me? (solidny łomot i świetny wokal Zandera) czy Roll Me (prosty, ale bardzo chwytliwy i zarazem ciężki numer). Czasami lekko zajedzie glam rockiem spod znaku T. Rex (Blood Red Lips), innym razem Stonesami (Sing My Blues Away czy The In Crowd) albo wczesnym E.L.O. (The Sun Never Sets). Ogólnie jest cholernie przyjemnie, nawet jeśli mało odkrywczo.

Płyta trwa niecałe 40 minut, a ponieważ wypełniona jest w większości dość dynamicznymi, żywiołowymi i względnie prostymi kompozycjami, słucha się jej bardzo dobrze w całości bez nerwowego spoglądania ile jeszcze zostało do końca. W czasach, kiedy niektóre zespoły na siłę próbują uszczęśliwiać nas 80-minutowymi albumami, Cheap Trick wydaje swoją pierwszą płytę od 7 lat i wykorzystuje tylko połowę z dostępnego na nośniku CD czasu. Niektórzy mogą być tym zawiedzeni, ale ja uważam, że była to świetna decyzja. Umieścili na nowym wydawnictwie 11 melodyjnych, wpadających w ucho kawałków, które uznali za warte zaprezentowania fanom. Brawa za to. Brawa też za to, że nawet na swojej 17. płycie wciąż są w stanie zaciekawić sobą nowych słuchaczy (a przynajmniej jednego, ale za to jak ważnego – mnie!). Kto wie, może ja jednak w końcu przekonam się, by poznać ich nieco lepiej.



--
Zapraszam na współprowadzoną przeze mnie audycję Nie Dla Singli w każdą sobotę o 20
http://zak.lodz.pl - tu można nas słuchać
http://facebook.com/niedlasingli - a tu z nami porozmawiać w trakcie audycji
oraz na prowadzoną przeze mnie audycję Lepszy Punkt Słyszenia w radiu Rock Serwis FM w każdy piątek o 22 (powtórki w soboty o 14)
http://rockserwis.fm - tu można mnie słuchać
http://facebook.com/lepszypunktslyszenia - a tu porozmawiać ze mną w trakcie audycji


2 komentarze:

  1. Dobry :) Będę wpadał, bo sam jestem muzycznym zwierzem :) lub też ... ęciem :)

    OdpowiedzUsuń