wtorek, 12 kwietnia 2016

La Chinga - Freewheelin' [2016]



Szalone trio z Vancouver objawiło się światu mniej więcej rok temu, kiedy wznowiono dostępną dla bardzo nielicznych debiutancką płytę La Chinga pierwotnie wydaną w 2013 roku. Kanadyjczycy zaprezentowali się na tym albumie jako grupa, która znakomicie czuje się w pełnym energii, przyprawionym klimatami stonerowymi hard rocku, ale nie stroni od psychodelii i dłuższych form muzycznych, jeśli akurat ma na to ochotę. Ta reputacja zostanie niewątpliwie wzmocniona wydaną właśnie drugą płytą zatytułowaną Freewheelin’, bo ponownie możemy liczyć tu na rockowe szaleństwo i ciężar połączone od czasu do czasu z psychodelicznymi odjazdami. Jest niezbyt długo, za to bardzo treściwie i z niezwykle smacznym deserem na sam koniec.

Przy tego typu płycie, która trwa w dodatku trzy kwadranse, nie za bardzo jest czas na niewypały i powolne wchodzenie w klimat. To wszystko musi pasować do siebie i brzmieć jak należy od początku do końca. Tak właśnie jest w przypadku Freewheelin’. Zespół szybko zaznacza, z czym będziemy mieli tu do czynienia. Otwierające płytę Gone Gypsy czy White Witchy Black Magic – najkrótszy numer na krążku, ale jeden z moich faworytów – to mocne strzały w pierwszej części tego wydawnictwa zdominowanego przez takie właśnie krótkie, szybkie, zadziorne kawałki. W drugiej części płyty z tego typu kompozycji uwagę najskuteczniej zwracają War Cry i K.I.W. – wpadają w ucho dzięki prostym, chwytliwym refrenom, a także sprawiają, że człowiek zaczyna wykonywać niekontrolowane ruchy kończynami i głową. Jeśli miałbym porównywać La Chinga do jakiegoś współczesnego zespołu, to wskazałbym na The Answer, bo to podobna muzyczne stylistyka, choć La Chinga gra trochę ciężej i częściej odchodzi od klasycznego rockandrollowego łojenia, choćby na rzecz dość surowej formuły rocka przełomu lat 80. i 90. z okolic Seattle. Nic w sumie dziwnego, wszak Vancouver od Seattle dzieli zaledwie nieco ponad 200 kilometrów – na tak wielkim kontynencie jak Ameryka Północna to jak rzut kamieniem.

Ale nie ma co oczekiwać tutaj wielkiego stylistycznego rozstrzału. Dziewięć z dziesięciu kompozycji na Freewheelin’ to utwory trzy- lub czterominutowe, w większości szybkie, głośne i mocne. Za wyjątek można uznać Faded Angel, który rozpoczyna się dużo spokojniej i mimo sporego ciężaru, jest utrzymany w trochę wolniejszym tempie. Innym wyjątkiem jest Mountain Momma – oparte częściowo na akustycznych brzmieniach, które nadają tej kompozycji posmak Zeppelinowej „trójki”. Na sam koniec płyty jedyny utwór zdecydowanie wychodzący poza schemat przedstawiony wyżej: dziesięciominutowe The Dawn of Man – psychodeliczny, klimatyczny odjazd, który rozwija się bardzo powoli, bez pośpiechu i zdecydowania charakterystycznych dla poprzednich utworów. Jest ciężko – z małymi przerwami na oddech – ale przy tym całość fantastycznie płynie i z każdą kolejną minutą hipnotyzuje słuchacza powtarzalnością motywów i intensywnością tej muzyki. To z jednej strony sprawia, że być może The Dawn of Man nie do końca pasuje stylistycznie do reszty, z drugiej zaś zapewnia bardzo potrzebne urozmaicenie. I tylko szkoda, że to jedyna tego typu wycieczka muzyczna na Freewheelin’. Bo aż chciałoby się, żeby jeszcze chociaż z raz gdzieś w połowie albumu panowie odważyli się na podobny krok, co zresztą sprawiłoby, że te psychodeliczne wycieczki nie stałyby w aż tak sporym kontraście do reszty krążka.

Freewheelin’ to na pewno płyta o podobnym charakterze do debiutu. Dominują krótkie, bardzo dynamiczne numery, dzięki którym nie ma mowy o nudzie czy przestojach. W połączeniu z wysokim i chropowatym wokalem Carla Spacklera otrzymujemy brzmienie, które już na drugim albumie jest dość charakterystyczne i trudne do pomylenia z kimkolwiek innym. Dobrze by jednak było, gdyby na płycie numer trzy zespół trochę pomieszał w tej sprawdzonej już formule i może częściej wybierał się w psychodeliczne loty – choćby po to, żeby nie dać się złapać w pułapkę płyt nagrywanych pod ten sam schemat. Potrafią to robić – pokazali to na płycie numer jeden, pokazują też na krążku numer dwa. Chciałbym, żeby w przyszłości czynili to odważniej i częściej, bo to także bardzo ciekawy odcień twórczości tej grupy i jeśli na tym albumie miałbym się do czegokolwiek przyczepić, to właśnie do zbyt małej reprezentacji utworów bardziej złożonych, rozwijających się niespiesznie, bez konieczności finiszu po trzech czy czterech minutach. Na razie płytą Freewheelin’ formacja La Chinga pokazuje, że jest jedną z ciekawszych rockowych propozycji ostatnich lat na kontynencie północnoamerykańskim.



--
Zapraszam na współprowadzoną przeze mnie audycję Nie Dla Singli w każdą sobotę o 20
http://zak.lodz.pl - tu można nas słuchać
http://facebook.com/niedlasingli - a tu z nami porozmawiać w trakcie audycji
oraz na prowadzoną przeze mnie audycję Lepszy Punkt Słyszenia w radiu Rock Serwis FM w każdy piątek o 22 (powtórki w soboty o 14)
http://rockserwis.fm - tu można mnie słuchać
http://facebook.com/lepszypunktslyszenia - a tu porozmawiać ze mną w trakcie audycji


1 komentarz: