czwartek, 17 października 2019

Saturna - Atlantis [2019]


Saturna to kwartet z Barcelony, który początkowo uformował się w 2010 roku, by zarejestrować kilka pomysłów stworzonych przez basistę formacji. Po kilku zmianach w składzie mamy stan obecny – dwóch gitarzystów (jeden z nich śpiewa – mam jednocześnie wrażenie, że kwestia drugiego wiosłowego nie została jeszcze ostatecznie rozstrzygnięta, bo na zdjęciach z ostatnich tygodni znalazłem dwóch różnych gości na tej pozycji) i sekcję rytmiczną. Zespół może się pochwalić już całkiem sensownym dorobkiem twórczym. Atlantis to pierwszy ich album, na jaki trafiłem, choć już czwarty wydany przez zespół. Okładka dość mocno sugeruje zawartość stonerowo-psychodeliczną, zresztą właśnie „stoner” to słowo, które przy okazji internetowego szufladkowania grupy pada dość często. I jest to, przyznam, nieco mylące, przynajmniej w przypadku nowej płyty, bo muzyka grupy zdecydowanie nie przypomina ciężkiego, szorstkiego łojenia. Owszem, pewne elementy stoner rocka tu znajdziemy, ale…

Współczesne zespoły flirtujące nieco ze wspomnianymi brzmieniami stonerowymi zazwyczaj są mocno zapatrzone w Black Sabbath. Od tego się w zasadzie nie ucieknie. Tu jednak sprawa ma się nieco inaczej. Wokal Jimiego Vieco faktycznie bardzo mocno inspirowany jest wokalem Ozzy’ego – słychać to nie tylko w samym głosie (nieco mniej histerycznym od tego, którym dysponuje Osbourne), lecz także w budowaniu melodii wokalu, frazowaniu i wszystkich tych elementach, które wpływają na to, jak odbieramy śpiew. Choć może jednak dodam, że co nieco z Chrisa Cornella też tam da się usłyszeć. Ale już w warstwie instrumentalnej wcale nie znajdziemy tu podwyższonego stężenia sabbathowskiego riffu na dźwięk sześcienny. Jasne – czasem pojawi się coś, co można skojarzyć z Iommim, ale znacznie częściej muzyka grupy Saturna – zarówno w warstwie rytmicznej jak i gitarowej – nawiązuje do sceny Seattle, a czasem polotem nieco przypomina twórczość także przecież z Seattle pochodzącego Hendrixa. Przecież takie kompozycje jak Way Too Long, Dusk and Down czy Last Forever mogłyby spokojnie podbijać antenę MTV 25-30 lat temu i trafiać na płyty takich grup jak Soundgarden czy Mother Love Bone. Czasem robi się też przyjemnie okołobluesowo, jak w niezwykle spokojnym Atlantis in Bloom. Wspomniane flirty ze stonerem da się znaleźć natomiast na przykład w Standing Still.

Atlantis to nie jest album, po odsłuchu którego krzyknąłbym: „Jakie to jest fantastyczne! Muszę natychmiast powiedzieć całemu światu o tej płycie!”. No nie, aż tak nie. Ale już „Hmm, to się nada do mojej audycji i coś mi się wydaje, że zrobi dobre wrażenie” faktycznie w mojej wewnętrznej rozmowie z samym sobą padło. Im więcej razy płytę odsłuchiwałem, tym takich fragmentów, które chciałem zaprezentować, było więcej. Czwarty album hiszpańskiej formacji to bardzo udane wydawnictwo, które z pewnością zachęci mnie do nadrobienia zaległości i poznania przynajmniej części wcześniejszych dokonań grupy.

Zachęcam do odsłuchu nagrań na Bandcampie.


1. Black Purple (4:15)
2. Standing Still (5:19)
3. Get Over It (3:31)
4. Way Too Long (4:37)
5. Dusk and Down (4:31)
6. Ahead (5:40)
7. Last Forever (5:51)
8. Atlantis in Bloom (5:08)
9. Distant Shores (5:52)



--
Zapraszam na prowadzoną przeze mnie audycję Lepszy Punkt Słyszenia w radiu Rock Serwis FM w każdy piątek o 21
http://rockserwis.fm
http://facebook.com/lepszypunktslyszenia - profil audycji
http://facebook.com/groups/rockserwisfm - tu można porozmawiać ze mną oraz z innymi słuchaczami w trakcie audycji

4 komentarze:

  1. Co za dużo to nie zdrowo. Wszystkie te zespoły, których nazwy słyszę pierwszy raz, a które wskrzeszają tak naprawdę starego dobrego hard rocka pod różnymi nazwami stylów, zaczynają mi się zlewać w jedną bezkształtną breję. Mam ochotę wrócić do starych zespołów które grały jakby podobnie, ale wtedy to było jakieś szczere i naturalne, a nawet odkrywcze, i wracać nie pod wpływem inspiracji tymi nowymi, a w ucieczce przed nimi do oryginału. Zdaje się że muzyka nie polega na powtarzaniu do wywołania nudności jednego, niezbyt wymyślnego riffu, i dodaniu do niego elektronicznych, pseudopsychodelicznych efektów przestrzennych plus lepszego czy gorszego wokal, dla lepszego efektu przetworzonego elektronicznie, a na pomyśle melodyczno-tekstowym, który nas zaskoczy i wprawi w osłupienie. Wybrałbym z tych płyt po jednym, góra dwa kawałki i zrobił składankę...do samochodu, ale ja się nie znam i przynudzam :P

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Koniecznie. Koniecznie trzeba z tym skończyć. Co za dużo to nie zdrowo, a tu nowość goni nowość. Wszystko to w dodatku nieszczere i nienaturalne. Przecież muzyka polega na pomyśle melodyczno-tekstowym, który nas zaskoczy i wprawi w osłupienie a wiadomo, że oryginały, które tak dobrze znamy i lubimy zaskoczą nas najbardziej i wprawią w osłupienie. Nowości wywołują jeno stupor i nudności, dlatego popieram wniosek kolegi drmaciek i proponuję kolegę drmaciek na przewodniczącego Koła Obrońców Przed Nowościami - w skrócie KOPN.
      Prosimy kolegów i koleżanki o aklamację!

      Usuń
  2. I po co ten sarkazm? Przecież pisałem że się nie znam :P

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Przepraszam, nie mogłem się powstrzymać. Postaram się bardziej kontrolować.
      Ale kiedy trafię na głupotę wybitną, to kto wie?
      Przeszedłem okres buntu przed nowościami, wszem i wobec twierdziłem, że tylko klasyka się liczy bo nowości wtórne do bólu. Cóż, nikt nie jest doskonały, wielu wpada w tę pułapkę.
      Na szczęście wróciłem do równowagi tzn. słucham zarówno klasyki jak i nowości, bo mimo wszystko jeszcze nie wszystko zostało skomponowane i zagrane :-)
      Bez urazy

      Usuń