Trafianie na kolejne świetne
formacje ze Skandynawii jest obecnie tak zaskakujące, jak przerywanie meczów
Legii ze względu na zadymienie stadionu po odpalaniu rac. Zatem istnienie
takiej grupy jak Himmellegeme i fakt wydania przez ten zespół naprawdę udanej
debiutanckiej płyty przyjmuję ze stoickim spokojem. Co nie znaczy, że nie mogę
się trochę nimi pozachwycać. No może nie tak całkiem i bezgranicznie, ale
jednak choć odrobinę zachwycić się wypada. A wszystko dlatego, że Myth of Earth to naprawdę udany debiut w
wykonaniu kwintetu z norweskiego Bergen. Nie mam pojęcia jaka jest muzyczna
przeszłość gości tworzących ten zespół, ale szczerze wątpię, że są to
debiutanci w branży. Ta płyta jest po prostu zbyt dobra, żeby mogła być dziełem
muzyków bez doświadczenia.
Już na sam początek świetna
wiadomość – płyta trwa niecałe 38 minut. Wiem, że powtarzam to często, ale
naprawdę jestem cholernie zmęczony przeświadczeniem muzyków z okolic rocka
progresywnego, że płyta w tym gatunku musi zapełniać całe CD (albo i dwa), bo nie
da się nagrać dobrego progresywnego albumu, który trwa trzy kwadranse albo
krócej. No to właśnie po raz kolejny się okazało, że jednak się da. Siedem
numerów, z których w zasadzie tylko ostatni wychodzi poza akceptowalny dla
przeciętnego słuchacza radiowego rocka czas trwania. Inna sprawa, że ten jeden
wyjątek to kompozycja na albumie zdecydowanie najlepsza, ale do tego dojdziemy
później. Pierwszy utwór i od razu niespodzianka – wokalista śpiewa po norwesku.
Nie żebym miał cokolwiek przeciwko skandynawskim grupom nagrywającym w języku
angielskim – odmiana mile widziana. W tej kwestii zresztą zespół zadowala
zarówno zwolenników nagrywania w języku ojczystym, jak i tych, dla których
angielski jest jedyną słuszną opcją. Od razu też słychać, że panowie kapitalnie
potrafią tworzyć gęsty, tajemniczy, ale i podniosły klimat. Z jednej strony
mamy tu melancholijną, post-rockową ekspresję w Natteravn, z drugiej delikatny, wysoki wokal i mnóstwo przestrzeni
oraz bardziej tradycyjnie rockowe brzmienie w Hjertedød.
Dwie kompozycje – dwa zupełnie
inne muzyczne kierunki, choć łączy je ciekawy, dość chłodny klimat. A dalej
zespół cały czas zaskakuje. Utwór tytułowy spokojnie mógłby być kompozycją jednego
z wielkich tuzów klasycznego rocka, Breathe
in the Air Like It’s Fire to znowu zdecydowane uspokojenie nastrojów, ale
na początku Kyss mine blodige hander
zastanawiałem się czy przez przypadek nie włączyła mi się jakaś płyta grupy
Ghost, bo gitary cięły aż miło. Co może nastąpić po takim nieco mocniejszym
numerze? Tak, zgadliście! Znowu zmiana klimatu. Fish to oparte na bluesie bujando – niezwykle przyjemne i momentami
bardzo treściwe, muszę zaznaczyć. Prawdziwą <wstaw odpowiedni owoc> na
torcie jest jednak wspomniany już wcześniej zdecydowanie najdłuższy utwór na
płycie – Fallvind. To w zasadzie
streszczenie albumu w jednej kompozycji. Są i fragmenty nieco mocniejsze (choć
nie tak wprost hardrockowe jak riff w Kyss
mine…), są także kapitalne, ciepłe, gęste post-rockowe dźwięki. Jest jednak
do tego wszystkiego coś, czego we wcześniejszych kompozycjach raczej nie było –
kapitalne, floydowskie, psychodeliczne wstawki, które sprawiają, że ten numer
wspina się na półkę wyżej niż wcześniejsze sześć bardzo przyjemnych i udanych
kompozycji. Zabieg w zasadzie prosty – parę klimatycznych odgłosów w tle, jakby
rodem z Echoes – ale efekt kapitalny!
Myth of Earth to album, który niewątpliwie zyskuje z każdym
odsłuchem. Nie jest to być może muzyka przesadnie trudna w odbiorze, ale jednak
żeby należycie wczuć się w jej klimat, potrzebowałem kilku spotkań z tymi
dźwiękami. Dzięki swojej długości (lub raczej krótkości) płyta nie ma szans
zamęczyć słuchacza nawet tymi nieco gęstszymi motywami, a różnorodność
kompozycji i klimatów sprawia, że całości słucha się za zaciekawieniem i przyjemnością.
A ostatni utwór jest w dodatku obietnicą czegoś naprawdę wielkiego w
niedalekiej przyszłości. To może być zespół, który szturmem wedrze się do
czołówki skandynawskiego grania z pogranicza klimatycznej progresji, gęstej psychodelii
i post-rocka. Życzę im tego i trzymam kciuki.
1. Natteravn (4:55)
2. Hjertedød (3:55)
3. Myth of Earth (5:21)
4. Breathe in the Air Like It's Fire (5:26)
5. Kyss mine blodige hender (3:53)
6. Fish (3:42)
7. Fallvind (10:15)
--
Zapraszam
na prowadzoną przeze mnie audycję Lepszy Punkt Słyszenia w radiu Rock
Serwis FM w każdy piątek o 21 (powtórki w niedziele o 14)
http://rockserwis.fm - tu można mnie słuchać
http://facebook.com/lepszypunktslyszenia - a tu porozmawiać ze mną w trakcie audycji
http://rockserwis.fm - tu można mnie słuchać
http://facebook.com/lepszypunktslyszenia - a tu porozmawiać ze mną w trakcie audycji
Zapraszam też na współprowadzoną przeze mnie audycję Nie Dla Singli w każdą sobotę o 20
http://zak.lodz.pl - tu można nas słuchać
http://facebook.com/niedlasingli - a tu z nami porozmawiać w trakcie audycji
http://facebook.com/niedlasingli - a tu z nami porozmawiać w trakcie audycji
Tak, ta płyta wciąga. Na początku intryguje a z każdym dźwiękiem wciąga i pochłania. Końcówka najlepsza, zaraz chce się wrócić.
OdpowiedzUsuńCieszę się, że inni dzięki temu wpisowi będą mogli spróbować.