piątek, 15 grudnia 2017

Himmellegeme - Myth of Earth [2017]



Trafianie na kolejne świetne formacje ze Skandynawii jest obecnie tak zaskakujące, jak przerywanie meczów Legii ze względu na zadymienie stadionu po odpalaniu rac. Zatem istnienie takiej grupy jak Himmellegeme i fakt wydania przez ten zespół naprawdę udanej debiutanckiej płyty przyjmuję ze stoickim spokojem. Co nie znaczy, że nie mogę się trochę nimi pozachwycać. No może nie tak całkiem i bezgranicznie, ale jednak choć odrobinę zachwycić się wypada. A wszystko dlatego, że Myth of Earth to naprawdę udany debiut w wykonaniu kwintetu z norweskiego Bergen. Nie mam pojęcia jaka jest muzyczna przeszłość gości tworzących ten zespół, ale szczerze wątpię, że są to debiutanci w branży. Ta płyta jest po prostu zbyt dobra, żeby mogła być dziełem muzyków bez doświadczenia.

Już na sam początek świetna wiadomość – płyta trwa niecałe 38 minut. Wiem, że powtarzam to często, ale naprawdę jestem cholernie zmęczony przeświadczeniem muzyków z okolic rocka progresywnego, że płyta w tym gatunku musi zapełniać całe CD (albo i dwa), bo nie da się nagrać dobrego progresywnego albumu, który trwa trzy kwadranse albo krócej. No to właśnie po raz kolejny się okazało, że jednak się da. Siedem numerów, z których w zasadzie tylko ostatni wychodzi poza akceptowalny dla przeciętnego słuchacza radiowego rocka czas trwania. Inna sprawa, że ten jeden wyjątek to kompozycja na albumie zdecydowanie najlepsza, ale do tego dojdziemy później. Pierwszy utwór i od razu niespodzianka – wokalista śpiewa po norwesku. Nie żebym miał cokolwiek przeciwko skandynawskim grupom nagrywającym w języku angielskim – odmiana mile widziana. W tej kwestii zresztą zespół zadowala zarówno zwolenników nagrywania w języku ojczystym, jak i tych, dla których angielski jest jedyną słuszną opcją. Od razu też słychać, że panowie kapitalnie potrafią tworzyć gęsty, tajemniczy, ale i podniosły klimat. Z jednej strony mamy tu melancholijną, post-rockową ekspresję w Natteravn, z drugiej delikatny, wysoki wokal i mnóstwo przestrzeni oraz bardziej tradycyjnie rockowe brzmienie w Hjertedød.

Dwie kompozycje – dwa zupełnie inne muzyczne kierunki, choć łączy je ciekawy, dość chłodny klimat. A dalej zespół cały czas zaskakuje. Utwór tytułowy spokojnie mógłby być kompozycją jednego z wielkich tuzów klasycznego rocka, Breathe in the Air Like It’s Fire to znowu zdecydowane uspokojenie nastrojów, ale na początku Kyss mine blodige hander zastanawiałem się czy przez przypadek nie włączyła mi się jakaś płyta grupy Ghost, bo gitary cięły aż miło. Co może nastąpić po takim nieco mocniejszym numerze? Tak, zgadliście! Znowu zmiana klimatu. Fish to oparte na bluesie bujando – niezwykle przyjemne i momentami bardzo treściwe, muszę zaznaczyć. Prawdziwą <wstaw odpowiedni owoc> na torcie jest jednak wspomniany już wcześniej zdecydowanie najdłuższy utwór na płycie – Fallvind. To w zasadzie streszczenie albumu w jednej kompozycji. Są i fragmenty nieco mocniejsze (choć nie tak wprost hardrockowe jak riff w Kyss mine…), są także kapitalne, ciepłe, gęste post-rockowe dźwięki. Jest jednak do tego wszystkiego coś, czego we wcześniejszych kompozycjach raczej nie było – kapitalne, floydowskie, psychodeliczne wstawki, które sprawiają, że ten numer wspina się na półkę wyżej niż wcześniejsze sześć bardzo przyjemnych i udanych kompozycji. Zabieg w zasadzie prosty – parę klimatycznych odgłosów w tle, jakby rodem z Echoes – ale efekt kapitalny!

Myth of Earth to album, który niewątpliwie zyskuje z każdym odsłuchem. Nie jest to być może muzyka przesadnie trudna w odbiorze, ale jednak żeby należycie wczuć się w jej klimat, potrzebowałem kilku spotkań z tymi dźwiękami. Dzięki swojej długości (lub raczej krótkości) płyta nie ma szans zamęczyć słuchacza nawet tymi nieco gęstszymi motywami, a różnorodność kompozycji i klimatów sprawia, że całości słucha się za zaciekawieniem i przyjemnością. A ostatni utwór jest w dodatku obietnicą czegoś naprawdę wielkiego w niedalekiej przyszłości. To może być zespół, który szturmem wedrze się do czołówki skandynawskiego grania z pogranicza klimatycznej progresji, gęstej psychodelii i post-rocka. Życzę im tego i trzymam kciuki.

1. Natteravn (4:55)
2. Hjertedød (3:55)
3. Myth of Earth (5:21)
4. Breathe in the Air Like It's Fire (5:26)
5. Kyss mine blodige hender (3:53)
6. Fish (3:42)
7. Fallvind (10:15)



--
Zapraszam na prowadzoną przeze mnie audycję Lepszy Punkt Słyszenia w radiu Rock Serwis FM w każdy piątek o 21 (powtórki w niedziele o 14)
http://rockserwis.fm - tu można mnie słuchać
http://facebook.com/lepszypunktslyszenia - a tu porozmawiać ze mną w trakcie audycji
Zapraszam też na współprowadzoną przeze mnie audycję Nie Dla Singli w każdą sobotę o 20
http://zak.lodz.pl - tu można nas słuchać
http://facebook.com/niedlasingli - a tu z nami porozmawiać w trakcie audycji

1 komentarz:

  1. Tak, ta płyta wciąga. Na początku intryguje a z każdym dźwiękiem wciąga i pochłania. Końcówka najlepsza, zaraz chce się wrócić.
    Cieszę się, że inni dzięki temu wpisowi będą mogli spróbować.

    OdpowiedzUsuń