A to ci niespodzianka. Zespół
Styx nigdy nie wchodził w orbitę moich muzycznych zainteresowań. Traktowałem
ich jako dość kiczowatą ciekawostkę ze Stanów Zjednoczonych, mocno kojarzącą mi
się z ładnym, nieco cukierkowym pop-rockiem lat 80., który jakoś nigdy na dobre
nie chciał się przyjąć w Europie. Niby znałem jakieś dwa czy trzy największe
hity, nazwiska Dennisa DeYounga czy Tommy’ego Shawa (choć ten drugi znacznie
bardziej kojarzy mi się z Damn Yankees) nie były mi całkiem obce, ale
kompletnie nie czułem potrzeby zagłębiania się w twórczość tej formacji. Aż tu
tymczasem w 2017 roku ukazuje się szesnasta studyjna płyta zespołu,
zatytułowana The Mission – pierwsza
od 12 lat, a jeśli liczyć tylko materiał autorski, to nawet od 14. I nagle
różni znajomi, których wcześniej nie podejrzewałbym o jakiekolwiek związki z
muzyką Styx, zaczynają się tym albumem zachwycać. Grzechem byłoby nie
sprawdzić, o co w tym wszystkim chodzi. A chodzi – jak się okazało – o to, że
to po prostu naprawdę bardzo dobra i przyjemna płyta.
DeYounga dawno już w grupie nie
ma. Z klasycznego składu ostali się dwaj gitarzyści oraz (na „pół etatu” ze
względów zdrowotnych) basista. Wieloma partiami wokalnymi oraz klawiszami od 18
lat zajmuje się następca DeYounga, Lawrence Gowan. The Mission to concept album opowiadający o misji na Marsa. Nic
więc dziwnego, że klimat na płycie jest mocno kosmiczny i futurystyczny.
Oczywiście najważniejszym elementem układanki o nazwie Styx na tej płycie są
kapitalne wokale. Mamy tu trzech głównych wokalistów, czyli Gowana, Shawa oraz
Jamesa Younga i cała trójka spisuje się świetnie, tak w pojedynkę, jak i wtedy,
gdy śpiewają w wielogłosach. Z tego co wiem, to zawsze była mocna strona tej
grupy – ewidentnie to słychać. Oczywiście bogatym aranżacjom wokalnym dorównują
okazałe, bardzo treściwe i przyjemne dla ucha aranżacje instrumentalne. To
prawdziwy rockowy teatr – podniosły, momentami zahaczający o kicz, ale
niezwykle miły dla ucha.
Płyta trwa 42 minuty i po kilku
odsłuchach mogę powiedzieć, że jako całość prezentuje się bardzo udanie, choć
ewidentnie są tu kompozycje, które zwracają moją uwagę w większym stopniu, a
między nimi znajdują się utwory, które są po prostu przyjemnym tłem
wypełniającym przestrzeń. Pierwszym z tych wyróżniających się jest ewidentnie
niesamowicie przebojowe Hundred Million
Miles from Home, które ma wszystko, by trafić do rotacji rockowych stacji
radiowych. To jest ten rodzaj chwytliwości i przebojowości, co na najlepszych
płytach E.L.O. Myślę zresztą, że gdyby ktoś próbował mi wmówić, że to właśnie
ta formacja, to tylko brak charakterystycznego głosu Jeffa Lynne’a mógłby
wzbudzić moją podejrzliwość. A że zespół Lynne’a to absolutni mistrzowie tego
gatunku, takie porównanie możecie odczytać jako komplement z mojej strony. Muszę
także wspomnieć o For the Greater Good
– świetnym, bardzo melodyjnym numerze trochę w stylu Queen – o Red Storm, najdłuższym utworze na
płycie, w którym na półakustycznej bazie panowie budują świetnie rozwijający
się utwór, który z jednej strony spodoba się fanom Spock’s Beard, z drugiej zaś
zaskakuje mocną partią gitary, czy wreszcie o obowiązkowo okazałym i
porywającym zakończeniu albumu w postaci Mission
to Mars.
Wątpię, żebym pod wpływem tej
płyty koniecznie próbował poznać 15 poprzednich albumów studyjnych Styx, ale
nie ukrywam, że zaciekawili mnie tym krążkiem. Przyznam, że nie mam pojęcia,
jak on się ma muzycznie do wcześniejszych wydawnictw, bo – jak wspominałem –
kojarzę ich z dosłownie kilku największych przebojów pokroju Renegade, Show Me the Way czy Mr.
Roboto, które jakoś nigdy specjalnie nie zachęcały mnie do grzebania w
dorobku formacji. Ale The Mission to
zdecydowanie płyta warta uwagi. Jestem przekonany, że przemówi do bardzo wielu
fanów klasycznego amerykańskiego radiowego rocka lat 70. i 80., jeśli tylko te
osoby na tę płytę trafią i dadzą jej szansę. Jeśli ktoś chce muzycznie wracać
do takich właśnie nieco kiczowatych, ale jednak posiadających spory urok
klimatów, to płyta The Mission
powinna być wzorem, jak się za to zabierać.
1. Overture (1:23)
2. Gone Gone Gone (2:08)
3. Hundred Million Miles from Home (3:39)
4. Trouble at the Big Show (2:30)
5. Locomotive (5:03)
6. Radio Silence (4:17)
7. The Greater Good (4:10)
8. Time May Bend (2:30)
9. Ten Thousand Ways (1:22)
10. Red Storm (6:04)
11. All Systems Stable (0:17)
12. Khedive (2:04)
13. The Outpost (3:51)
14. Mission to Mars (2:43)
--
Zapraszam
na prowadzoną przeze mnie audycję Lepszy Punkt Słyszenia w radiu Rock
Serwis FM w każdy piątek o 21 (powtórki w niedziele o 14)
http://rockserwis.fm - tu można mnie słuchać
http://facebook.com/lepszypunktslyszenia - a tu porozmawiać ze mną w trakcie audycji
http://rockserwis.fm - tu można mnie słuchać
http://facebook.com/lepszypunktslyszenia - a tu porozmawiać ze mną w trakcie audycji
Zapraszam też na współprowadzoną przeze mnie audycję Nie Dla Singli w każdą sobotę o 20
http://zak.lodz.pl - tu można nas słuchać
http://facebook.com/niedlasingli - a tu z nami porozmawiać w trakcie audycji
http://facebook.com/niedlasingli - a tu z nami porozmawiać w trakcie audycji
Zgadzam się w pełni z recenzją,świetna płyta ,dawka znakomitego vintage rocka,okraszona pięknymi melodiami ,partiami wokalnymi i doskonałym, selektywnym brzmieniem z rodem z epoki 70, znakomicie nagrane i zagrane .. jak dla mnie zaskoczenie roku na pewno ,i jedna z najlepszych płyt a.d 2017
OdpowiedzUsuńStyx mieli w latach 70 kilka dobrych płyt ktore warto posłuchać. I zdziwiony jestem że osoba która sypie płytami jak z rękawa na blogu, nie ma przesluchanej całej klasyki rocka do której raczej Styx należy. Pozdrawiam
OdpowiedzUsuńnie da się znać całej dyskografii każdego zespołu należącego do klasyki rocka. chyba że nie słucha się niczego, co powstało w ostatnich 40 latach poza płytami tych klasyków. nie znam też całej dyskografii journey, chicago, grateful dead, crosby, stills & nash i wielu innych zespołów ;) za to znam i mam całą dyskografie uriah heep, deep purple, black sabbath, led zeppelin, zz top, rush, def leppard, queen, iron maiden, metalliki, megadeth, whitesnake, aerosmith, pearl jam, dream theater, led zeppelin, genesis i przynajmniej kilkudziesięciu innych zespołów z pokaźnym dorobkiem, więc mimo wszystko sądzę, że nie jest ze mną tak źle ;)
UsuńNie chciałem Pana urazić lub umniejszyc Pańską wiedzę na temat rocka ponieważ ta jest ogromna. Może ja mam lekkie odchylenie ponieważ długi czas nie słuchałem niczego co powstało w ostatnich 40 latach ;). Po prostu założyłem że nic ciekawego później nie ma.... ;) Jednak polecam przesłuchać Styx;) grand ilusion, pieces od eight, crystal Ball lub Magic Man. I dziękuję bardzo za Twojego bloga. Praktycznie codziennie teraz z głośników dobiegają do mnie dzwieki Agusy, Kadavara , Arabs in Aspic, motorpsycho i innych. Pozdro
OdpowiedzUsuńależ ja się nie obrażam ;) na koncercie BJH miałem kiedyś okazję być, choć to już niestety jakiś odłam "niepełny" był. mimo wszystko było bardzo przyjemnie, ale to kolejny z tych zespołów, w przypadku których znam te najbardziej klasyczne rzeczy, a głębiej nigdy nie sięgałem. ta lista zaległości niestety jakoś nie chce się zmniejszać z czasem :D
UsuńPs. Journey i Chicago nie polecam. Już lepiej Barclay James Harvest.
OdpowiedzUsuńKtoś kiedyś powiedział ze muzyka rockowa to taka wielka góra na którą próbują sie wszyscy wdrapać ale tam na górze jest tylko LED zeppelin
OdpowiedzUsuń