piątek, 22 grudnia 2017

The Black Noodle Project - Divided We Fall [2017]



Divided We Fall to już ósmy album studyjny francuskiego projektu The Black Noodle Project, ale dopiero pierwszy, który poznałem w całości. Czemu tak się stało? No cóż – płyta poprzednia, Ghost & Memories, wyszła w 2013 roku, czyli kiedy nie miałem jeszcze nawet planów prowadzenia bloga czy audycji w rockserwis.fm (ba, nie było jeszcze rockserwis.fm). Znałem więc jedynie kilka utworów z wcześniejszych albumów tego zespołu, które – choć bardzo mi się podobały – jakoś nigdy nie skłoniły mnie do rzucenia wszystkiego i zapoznania się z całą dyskografią formacji. Aż tu wychodzi Divided We Fall i nie ma już wymówki – trzeba przesłuchać, bo blog i audycja… Okładka bardzo zachęca, czas trwania także – dawaj pan! No to włączam. A 41 minut później od nowa. „Chwilunia, to jest naprawdę świetne”, myślę sobie. Dobrych kilka odsłuchów później zdania nie zmieniłem.

Na szczęście The Black Noodle Project nie wpisują się w nurt grup progrockowych, które koniecznie muszą za każdym razem uszczęśliwiać fanów osiemdziesięcioma minutami muzyki na nowej płycie. Tu jest połowa „pojemności” krążka kompaktowego i to już pierwsza zaleta Divided We Fall. Bo choćby nie wiem jak dobra była ta płyta, to przy 80 minutach pewnie jednak miałbym momenty lekkiego znudzenia lub braku koncentracji, a tak od początku do końca jest ciekawie i bez dłużyzn. Na te 41 minut składa się siedem kompozycji, choć Under a Black Sky to w zasadzie dwuminutowa (bardzo przyjemna) akustyczna miniaturka. Czyli sugeruje to dość długie kompozycje, ale bez przesady – poza jednym numerem zbliżającym się czasem trwania do 10 minut nie znajdziemy tu nic, co byłoby czasowo niestrawne dla przeciętnego fana rockowych klimatów. Do tego płyta jest dość różnorodna, co sprzyja utrzymaniu zainteresowania tymi dźwiękami przez cały odsłuch. Absolom na przykład rozpoczyna się niezwykle dynamicznie, choć zespół umiejętnie żongluje tu zarówno intensywnością dźwięku, jak i tempem, a w klimat świetnie wpisują się wstawki dialogów filmowych. To ten rodzaj rocka progresywnego, który nie nudzi i nie przytłacza, ale jednocześnie nie śmieszy mieszaniem miliona kompletnie niepasujących do siebie motywów. Jest ciężar i klimat oraz kapitalna, nieco podniosła, ale nie zbliżająca się przesadnie w rejony patosu melodia.

Znakomicie sprawdza się Cosmic Dust, które od samego początku zaskakuje kosmicznym syntezatorowym motywem, wprowadzającym mnóstwo świeżości i przestrzeni w brzmienie płyty, a także dynamiką i polotem. Jeśli ktoś poczuł się lekko znużony nieco melancholijnym, jesiennym klimatem niektórych utworów, to Cosmic Dust będzie kapitalnym wyrwaniem z tej melancholii. Pisałem do tej pory głównie o kompozycjach z drugiej części płyty, ale zanim do nich dojdziemy, słuchamy choćby kapitalnego Isolation, które płytę otwiera w znakomitym stylu – mocna gitara, ciężar, piękna melodia, niespokojny klimat. Dla kontrastu nieco „piosenkowości” zapewnia Ashes to Ashes. Warto też przy tej okazji wspomnieć o tym, że jest to album w przeważającej części instrumentalny. Wokal słyszymy tak naprawdę tylko we wspomnianym Ashes to Ashes i w zamykającym album krótkim Left Behind – to chyba dobre wyjście, bo akurat śpiew lidera projektu, Jeremiego Grimy, jest według mnie najsłabszym ogniwem The Black Noodle Project. Grima jako kompozytor, gitarzysta i klawiszowiec przemawia do mnie dużo skuteczniej. Mimo głównie instrumentalnego charakteru zawartych na Divided We Fall kompozycji, łączy je wspólna tematyka osamotnienia i izolacji – i sama muzyka całkiem nieźle ten nastrój oddaje.

Divided We Fall to późny, ale mocny kandydat do walki o wysokie miejsca we wszelkich rankingach najlepszych płyt tego roku. To płyta z jednej strony intensywna, gęsta i zajmująca uwagę słuchacza, z drugiej zaś strony pozwalająca momentami na wzięcie głębszego oddechu, dzięki czemu nie jest przytłaczająca. To jest taki rock progresywny, jaki najbardziej do mnie trafia – nieco melancholijny, ale nie depresyjny, skomponowany i zagrany znakomicie, ale bez popisówek i łączenia na siłę tylu motywów i zagrywek, ile się da. To muzyka skłaniająca do zadumy, ale jednocześnie na tyle różnorodna i dynamiczna, że nie dobija klimatem i tematyką. To może w końcu pora jednak nadrobić zaległości ze świata czarnego makaronu?

1. Isolation (7:50)
2. Memorial (6:10)
3. Ashes to Ashes (5:49)
4. Under a Black Sky (2:00)
5. Absolom (5:58)
6. Cosmic Dust (9:56)
7. Left Behind (3:31)



--
Zapraszam na prowadzoną przeze mnie audycję Lepszy Punkt Słyszenia w radiu Rock Serwis FM w każdy piątek o 21 (powtórki w niedziele o 14)
http://rockserwis.fm - tu można mnie słuchać
http://facebook.com/lepszypunktslyszenia - a tu porozmawiać ze mną w trakcie audycji
Zapraszam też na współprowadzoną przeze mnie audycję Nie Dla Singli w każdą sobotę o 20
http://zak.lodz.pl - tu można nas słuchać
http://facebook.com/niedlasingli - a tu z nami porozmawiać w trakcie audycji

2 komentarze:

  1. Nie chcę krytykować czarnej kluchy bo potrafią naprawdę miło zabrzmieć. Podpowiedziałbym tylko: zmienić koncepcję rytmiczną. Powtarzanie czegoś, co mistrzowsko zostało wykorzystane grzechem nie jest, ale nie pozwala wybić się na niepodległość. I choć bardzo przyjemnym, to jednak pozostaną echem minionej wielkości.
    Wracam na chwilę do Legend - Drop Down Dods i Arcane Roots to jakby pokrewne podejście a szczególnie pierwsi zaskakują bogactwem pomysłów. Polecam.

    OdpowiedzUsuń
  2. Drop Down Gods a nie Dods...

    OdpowiedzUsuń