środa, 1 kwietnia 2015

Beardfish - +4626-COMFORTZONE [2015]


Szwedzi z Beardfish to jeden z tych zespołów, których płyty być może nie należą do absolutnej czołówki moich ulubionych albumów, ale za to jeszcze nigdy mnie nie zawiodły poziomem swoich kolejnych wydawnictw. Kolejne dzieła tej grupy co prawda nie powalają mnie na łopatki, nie oszałamiają i nie pochłaniają mnie bez reszty, lecz jednocześnie lubię do nich wracać nawet po latach, co nie jest takie oczywiste w przypadku wszelkich nowopoznanych sensacji, które czasami tracą moje zainteresowanie tak szybko, jak wcześniej je zdobyły. Grupa Beardfish stała się dla mnie synonimem progresywnej solidności, co można odczytywać zarówno w pozytywnym, jak i w negatywnym kontekście. Na swoją ósmą płytę studyjną kazali czekać aż dwa i pół roku, co jest zdecydowanie najdłuższą przerwą od czasu debiutu i krążka numer dwa, ale może to i dobrze – przesyt materiałem niejednego artystę już zgubił w oczach fanów (prawda, panie Bonamassa?).

Początek przynosi zaskoczenie – smyki w albumowym intro brzmią niemal filmowo. Jednak wraz z początkiem Hold On obawy mijają – Szwedzi nie zafundowali nam jesienno-filmowej płyty z rzewnymi melodiami. Wręcz przeciwnie – Hold On, czyli właściwe rozpoczęcie albumu, to numer dynamiczny, oparty na mocnym rytmie, nieco funkującym basie i typowym dla Beardfish połączeniu energii i lekkości. Niby numer ma prawie 8 minut, ale brzmi niemal przebojowo, oczywiście jak na ten gatunek muzyki i kompozycję, której daleko do typowo zwrotkowo-refrenowej struktury. Choćbym nie wiem jak próbował, początkowy motyw z Comfort Zone cały czas kojarzy mi się z początkiem ostatniej części Octavarium wiadomego zespołu. Ale sam utwór to typowy dla Beardfish spokojny, powoli rozwijający się numer, w którym przez dłuższy czas główna melodia prowadzona jest przez instrumenty klawiszowe. Jest tu i coś z teatralności wczesnego Genesis i z wytworności Yes, a także pewnej niemal popowej przebojowości nagrań Neala Morse’a, ale przede wszystkim jest bardzo… beardfishowo. To cenna umiejętność – wypracować taką mieszankę wkładu własnego i inspiracji różnymi znanymi artystami, by móc się pochwalić charakterystycznym stylem. Oczywiście nie ucieknie się od pewnych porównań, ale to po prostu Beardfish. Dość ciekawie jest w Can You See Me Now. To z pozoru prosta popowa piosenka, ale w starym dobrym stylu. Jest tu i trochę z Beatlesów w zakresie melodii, nieco także z Queen w temacie gitar i połączenia tego instrumentu z fortepianem (w ogóle taki trochę klimat rodem z Killer Queen momentami).

Największym brzmieniowym zaskoczeniem jest kompozycja Daughter / Whore, która brzmi momentami niemal jak jakieś garażowe demo metalowego zespołu z lat 80. Nie żartuję! Naturalnie to wszystko jest bardziej przemyślane, wielowątkowe, ale muzycznie chwilami jest ogień, kop w jaja i bezpretensjonalna młócka, o którą panów z Beardfish na tej płycie chyba nie podejrzewałem. Klimat jest ponury, gitary głośne, w tle zdrowo porąbany jazgot, a riffy niczym na pierwszych płytach Dream Theater. Jak tu się nie cieszyć? To zdecydowanie najintensywniejszy kawałek na płycie, ale mocno jest też w King – tu mamy wręcz metalowy riff gitarowy, choć oczywiście całość poddana jest z pewną beardfishową lekkością. Ale takie bardziej intensywne momenty są tu potrzebne. Na albumie dominują raczej spokojniejsze klimaty i te kilka chwil z bardziej dynamiczną muzyką to udane uzupełnienie brzmienia płyty, nawet jeśli wspomniany King jest nieco chaotyczny. Najwyraźniejsze ślady hard rocka odnajdziemy dość spodziewanie w kompozycji Ode to the Rock’n’Roller. Jest dynamicznie, organy robią znakomite tło, a kiedy trzeba, wychodzą na pierwszy plan i wspólnie z gitarą zapewniają miłą muzyczną podróż do lat 70., ale mam wrażenie, że kompozycja jest trochę przekombinowana i zwyczajnie za długa. Mam wątpliwości, czy tu był pomysł na 15 minut, ale intensywniejsze fragmenty gitarowo-organowe i napędzający wszystko bas oraz nieco histeryczne zaśpiewy z pewnością przykuwają uwagę. To Beardfish w trochę horrorowym wydaniu – może chwilami brzmi to jak prosta, hałaśliwa rockowa rąbanina, ale na szczęście panowie dość często przeskakują z klimatu w klimat, nie pozwalając na przyzwyczajenie się do jednego muzycznego motywu.

+4626-COMFORTZONE (ciekawe, czy kiedyś nauczę się zapisywać ten tytuł bez ściągi) to płyta dużo spokojniejsza i łagodniejsza od poprzedniczek. Mniej tu elementów hardrockowych, które grupa odważniej wykorzystywała na poprzednich płytach, choć od czasu do czasu panowie uderzają nieco mocniej. Jest niezwykle przyjemnie i – co ważne – w stylu Beardfish. Mogłoby się wydawać, że grupa z kilkunastoletnim stażem, która dość odważnie czerpie z klasyki rocka progresywnego, nie ma prawa mieć własnego stylu, ale nie w tym przypadku. Na każdym kolejnym albumie Beardfish słychać pewne nieodłączne cechy ich muzyki, które niezbicie dowodzą, że to muszą być właśnie oni. Pomaga też na pewno charakterystyczny głos Rikarda Sjöbloma, który nie tylko barwą, ale i akcentem sprawia, że trudno pomylić go z kimkolwiek innym. Przyznam szczerze – ta płyta nie wprowadzi rewolucji w moim postrzeganiu Beardfish. W dalszym ciągu są dla mnie zespołem, który nie nagrywa słabych płyt, ale jednocześnie nie jest w stanie wskoczyć w okolice podium w grudniowych podsumowaniach moich ulubionych albumów wydanych w danym roku. Może to po prostu nie jest w tej chwili to, czego najbardziej potrzebuję, ale potrafię docenić, że po raz kolejny zarejestrowali utwory, których bardzo dobrze mi się słucha. I co ważne – nie próbują na siłę nagrywać w kółko tego samego. Zeszli ze ścieżki, którą podążali przez kilka poprzednich lat. Czy wyszło lepiej niż na poprzednich dwóch płytach? Nie wiem, ale na pewno jest ciekawie. Nie mogę wykluczyć, że za jakiś czas dojdę do wniosku, że +4626-COMFORTZONE to moja ulubiona płyta Beardfish, ale na razie tak odważnych deklaracji składać nie będę.



---
Zapraszam na współprowadzoną przeze mnie audycję Nie Dla Singli w każdą sobotę o 20
http://zak.lodz.pl - tu można nas słuchać
http://facebook.com/niedlasingli - a tu z nami porozmawiać w trakcie audycji

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz