czwartek, 27 października 2016

Traffic Junky - Desert Carnivale [2016]



Było demo, była EP-ka, były udziały w konkursach oraz bardzo dobrze oceniane występy przed znanymi artystami w czołowych klubach muzycznych w kraju. Naturalną koleją rzeczy dla zespołu, który chce się rozwijać – a takim niewątpliwie jest olsztyński Traffic Junky – było nagranie debiutanckiej płyty. Trochę kazali na nią czekać, bo o tym krążku słyszałem już dobrych kilkanaście miesięcy temu, ale w końcu jest – debiutancki album Traffic Junky zatytułowany Desert Carnivale, ozdobiony bardzo udaną, dość ponurą okładką. Czego dowiadujemy się po odsłuchu tej płyty? W zasadzie tego samego, co po obejrzeniu zespołu na żywo: mamy kolejny bardzo solidny, młody zespół rockowy, który już na debiucie pokazuje spore możliwości i w ciągu kilku lat może stać się jedną z głównych atrakcji rockowej (tej naprawdę rockowej, a nie w stylu tego, co rockiem nazywają komercyjne stacje telewizyjne i radiowe) sceny na naszym podwórku.

fot: Jakub "Bizon" Michalski
Początek jest kapitalny. Płytę dość nietypowo rozpoczyna najdłuższe na niej nagranie – dziewięciominutowe Man Behind the Sun. Świetny klimat, brudne brzmienie – kojarzy mi się z ciężkim łojeniem rodem z amerykańskiego południa. Potem niespodziewanie okazuje się, że ten pozornie mało przebojowy numer ma udany, wpadający w ucho refren. I jakimś cudem to wszystko do siebie pasuje. Od razu także uwagę zwracają przede wszystkim partie gitary Pawła Rychty, którego już teraz spokojnie można zaliczyć do najlepszych rockowych gitarzystów w tym kraju. Tymczasem zespół po bardzo udanym początku nie zwalnia tempa i uderza mocnym otwarciem The Ones That We Want – jednego z dwóch kawałków na Desert Carnivale, które pochodzą jeszcze z wydanego w 2013 roku dema. Świetnie w tym ciężkim, momentami nawet nieco przytłaczającym klimacie odnajduje się wokalista Dariusz Krasowski, który dysponuje mocnym głosem, świetnie sprawdzającym się zwłaszcza w „dołach”. I nawet jeśli ta trochę „titusowa” maniera w wyśpiewywaniu angielskich tekstów przy pierwszym odsłuchu mi nie podchodziła, z każdym kolejnym coraz bardziej pasowała do klimatu płyty.

fot: Jakub "Bizon" Michalski
Sporo tu mocnych, dynamicznych numerów, łączących hardrockową melodykę ze stonerowym brudem i ciężarem. Moją uwagę zwróciły One Shot One Kill, które idealnie nadaje się do wspólnych śpiewów na koncertach, oraz Evil Woman – pierwszy utwór zapowiadający płytę. Nie mogę nie wspomnieć o kapitalnym numerze tytułowym, który zaczyna się bardzo spokojnie, klimatycznie, by stopniowo rozkręcać się wraz z upływem czasu. No i do tego znowu okazuje się, że w takim z pozoru mało „piosenkowym” kawałku mamy wpadający w ucho refren. Z kolei Life After Life to mocno sabbathowy motyw główny i kapitalny, klimatyczny numer – do połowy, kiedy to nagle całość nabiera tempa i przechodzimy bardziej w okolice twórczości Iron Maiden czy Judas Priest i wcale nie jest mniej ciekawie niż na początku. Kolejny z moich faworytów – In the City of Lost Souls – to najspokojniejsza kompozycja na płycie. Spokojny podkład sekcji rytmicznej robi świetne tło dla fantastycznej partii gitary. Kawałek znakomicie buja i stanowi świetną przeciwwagę dla mocnego grania, które dominuje na krążku. No i jeszcze Little Boy – niby niewyróżniający się specjalnie do czasu zwolnienia gdzieś w drugiej połowie. Końcówka fantastyczna!

fot: Jakub "Bizon" Michalski

Jeśli mam się czepiać, to może pokręcę nosem na długość płyty. 65 minut to niby nic niezwykłego, ale według mnie panowie mogliby wybrać z 45-50 minut najlepszego materiału do przywitania się z potencjalnymi nowymi słuchaczami. Myślę, że taka długość, zwłaszcza w przypadku płyt debiutanckich, sprawdza się lepiej. Ale jeśli to ma być najpoważniejszy zarzut pod adresem tej płyty, to znaczy, że naprawdę jest dobrze. Kilka numerów szybko zwraca uwagę ciekawym klimatem i sprawia, że nie jest to zwykła płyta ze sztampowymi hardrockowymi czterominutowymi numerami na schemacie zwrotka-refren. Owszem, kilka utworów jest bardziej przystępnych, ale zespół umiejętnie wymieszał kawałki nieco prostsze i bardziej chwytliwe z tymi, w których dzieje się więcej, jeśli chodzi o strukturę i rozwiązania muzyczne. Dzięki temu płyty dobrze się słucha, nawet jeśli – jak wspominałem – mogłaby być odchudzona o dwa czy trzy numery (byłyby w sam raz na kolejną EP-kę). Zespół Traffic Junky to przede wszystkim petarda koncertowa i polecam regularne sprawdzanie, czy nie grają gdzieś w waszej okolicy. Desert Carnivale pokazuje, że i studyjnie jest to formacja, w której zdecydowanie możemy pokładać spore nadzieje na przyszłość, ale także już teraz cieszyć się tym, co ta grupa oferuje.



--
Zapraszam na prowadzoną przeze mnie audycję Lepszy Punkt Słyszenia w radiu Rock Serwis FM w każdy piątek o 21 (powtórki w niedziele o 14)
http://rockserwis.fm - tu można mnie słuchać
http://facebook.com/lepszypunktslyszenia - a tu porozmawiać ze mną w trakcie audycji
Zapraszam też na współprowadzoną przeze mnie audycję Nie Dla Singli w każdą sobotę o 20
http://zak.lodz.pl - tu można nas słuchać
http://facebook.com/niedlasingli - a tu z nami porozmawiać w trakcie audycji

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz