wtorek, 4 października 2016

Seven Impale - Contrapasso [2016]



Dwa lata temu byli prawdziwą sensacją w światku szeroko pojętego rocka progresywnego. Ich kapitalny, intensywny debiut – City of the Sun – sprawnie łączył mocne progresywne brzmienia z elementami jazzu, tworząc gęstą, ciężką, momentami nawet nieco przytłaczającą, lecz także bardzo klimatyczną mieszankę. Słuchacze byli zaskoczeni i jednocześnie zdumieni tym nowym muzycznym projektem. Po dwóch latach formacja Seven Impale powraca z albumem numer dwa – Contrapasso. Oczywiście jest już teraz w zupełnie innym miejscu – na tę płytę czeka naprawdę sporo osób i każda z nich ma jakieś, zapewne niemałe, oczekiwania. Oczekiwania, którym – przynajmniej w moim przypadku – udało się sprostać.

Słychać od początku, że całościowo jest to płyta trochę dynamiczniejsza i mam wrażenie, że momentami jednak przystępniejsza od debiutu. Tam niektóre numery wręcz przytłaczały klimatem. Tutaj – owszem – klimatu sporo, niełatwych w odbiorze motywów także, ale co jakiś czas przebija się swego rodzaju „lekkość”, która sprawia, że ciężar tego klimatu nie jest aż tak przytłaczający. Słychać to na przykład w Heresy, które niby zapuszcza się w dość ciężkie i zwariowane rejony, ale kiedy wchodzą fragmenty z wokalem, to tak jakby zespół chciał nam nagle pokazać, że coś „normalnego” też potrafi zagrać. Z łagodnych klimatów trzeba oczywiście wspomnieć też o przyjemnej fortepianowej miniaturce Ascension. Z kolei Helix rozpoczyna motyw przypominający dźwięk dzwonka do bramy lub odgłos żywcem wyjęty z jakiejś starej gry na konsolę z przełomu lat 80. i 90. Przy czym sam dźwięk jest dość irytujący, ale kiedy zaczyna wtapiać się bezboleśnie w sam utwór, nagle okazuje się, że to całkiem dobry motyw. Sam utwór, jak to w przypadku Seven Impale, zmierza od delikatnego początku bazującego na rzeczonym motywie, przez dźwiękowe wywijańce (choć niezbyt długie jak na tę formację) w środkowym fragmencie, po zgrabne wyciszenie w końcówce. Świetnie pasują w tej pierwszej części przetworzone wokale – są ważnym składnikiem kapitalnego klimatu tego bardzo oszczędnego w formie fragmentu. Także w Langour po intensywnym wstępie pojawia się dużo spokojniejszy, bardzo przyjemny, przestrzenny klimat, dający szansę na moment odpoczynku po mocniejszych fragmentach. Oczywiście, żeby nie było zbyt ładnie, nie ma co liczyć nawet w tych spokojniejszych i przystępniejszych momentach na przewidywalne konstrukcje i powtórzenia znanych już motywów. Ledwo zaczniemy się wczuwać w klimat zaproponowany przez grupę, wszystko staje znowu na głowie. Ale przecież za to między innymi fani tak polubili debiut – za tę nieprzewidywalność i ciągłe zmiany nastrojów i motywów.

Oczywiście na płycie nie brakuje też zawiłych połamańców rytmicznych okraszonych dodatkowo treściwym brzmieniem, jak na najbardziej zwariowanych płytach King Crimson. To zresztą nazwa, która często pojawia się w kontekście Seven Impale, choćby przez wykorzystanie saksofonu jako pełnoprawnego, ba, czasem nawet wiodącego instrumentu w twórczości grupy. Inertia sprawnie łączy tę saksofonowo-gitarową ścianę dźwięku z ambientowym tłem klawiszowym, które pojawia się pod koniec utworu. Najkrótszy na płycie (poza wspomnianą miniaturą) Convulsion to jedyny utwór o długości jakkolwiek zbliżonej do tej „radiowej”, ale jeśli sądziliście, że Seven Impale nagrali coś, co mogłoby być materiałem na rockowy przebój, to chyba za mało było dzisiaj kawy. Convulsion to pięć minut mocnego rytmu, jazgoczących gitar i dziwnych, niemal industrialnych dźwięków w tle – aż do nagłego spowolnienia pod koniec, gdy robi się dużo ciszej, ale nie mniej tajemniczo. Zupełnie osobną kategorią i zarazem wisienką ma torcie jest zamykający płytę najdłuższy utwór w zestawie – Phoenix. Mamy tu spokojne, wręcz bardzo ascetyczne budowanie klimatu przez kilka pierwszych minut (kapitalne dźwięki w tle) oraz stopniową intensyfikację brzmienia aż do psychodelicznego motywu spowinowaconego z Echoes i wybuchu, po którym wszystko znów się uspokaja. To Seven Impale jakiego jeszcze nie znaliśmy – poruszające się momentami po obszarach ambientowo-psychodelicznych. Nie miałbym nic przeciwko, gdyby w takim kierunku grupa szła częściej na kolejnym albumie, bo w Phoenix sprawdza się to znakomicie.

Niby muzyczny kierunek obrany na Contrapasso jest bliski temu, co słyszeliśmy na debiucie formacji, ale jednak trochę różnic jest. Przede wszystkim mam wrażenie, że więcej tu dynamiki, być może czasem kosztem klimatu, ale takie urozmaicenie na pewno przysłużyło się tej płycie. Mniej przysłużyła jej się długość. Opcja z klasycznymi trzema kwadransami na City of the Sun sprawdzała się według mnie znacznie lepiej. Po prostu przy tak intensywnych i – co by nie mówić – dość trudnych w odbiorze dźwiękach niemal 70 minut materiału może momentami męczyć. Długość debiutu była jedną z jego licznych zalet, bo nie czułem przesytu. Tu jednak według mnie ogrom materiału nieco przytłacza, ale nie chodzi o jego jakość – bo tu nie ma się do czego przyczepić – a o sam fakt, że jest go o ponad 20 minut więcej niż na pierwszym albumie. A to sprawia, że płyta jest znacznie trudniejsza w odbiorze, a przecież i tak nie jest to łatwa muzyka dla każdego. Nie jest to jednak kwestia, która mogłaby zmienić ogólną opinię o tym wydawnictwie, a jest ona w moim przypadku taka, że Seven Impale pozostają jednym z największych objawień skandynawskiej sceny progresywnej ostatnich lat. Rozwijają się, odkrywają nowe karty. Ledwie poznaliśmy Contrapasso, a ja już zastanawiam się, co oni wykombinują na krążku numer trzy!



--
Zapraszam na prowadzoną przeze mnie audycję Lepszy Punkt Słyszenia w radiu Rock Serwis FM w każdy piątek o 21 (powtórki w niedziele o 14)
http://rockserwis.fm - tu można mnie słuchać
http://facebook.com/lepszypunktslyszenia - a tu porozmawiać ze mną w trakcie audycji
Zapraszam też na współprowadzoną przeze mnie audycję Nie Dla Singli w każdą sobotę o 20
http://zak.lodz.pl - tu można nas słuchać
http://facebook.com/niedlasingli - a tu z nami porozmawiać w trakcie audycji


1 komentarz:

  1. Też dałem sie nabrac myśląc, że City było debiutem. Ale w 2013 wyszła EP Seven Impale - Beginning/Relieve :) City było drugie, ale OK zawsze można powiedzieć, że to pierwszy pełnometrażowy...
    Konrad Niemiec

    OdpowiedzUsuń