Galaverna to kwintet z Werony,
który specjalizuje się w bardzo klimatycznym graniu opartym w dużej mierze na
mrocznym folk-rocku. Ich debiutancki album – Dodsdans – został zarejestrowany w 2015 roku. To co w takim razie
robi na tym blogu w roku 2019? No cóż, płyta w jakiejś formie faktycznie wyszła w 2015 roku, ale ponownie i jednak chyba na nieco większą skalę ukazała się dopiero
teraz, we wrześniu. Nie wiem, czy pierwotnie była dostępna w jakimkolwiek
innym formacie niż cyfrowy. Bardzo trudno znaleźć o tym wydawnictwie jakiekolwiek informacje starsze niż kilka tygodni. Można odnieść wrażenie, że formacja dopiero teraz na dobre zaczyna promocję Dodsdans i tak naprawdę dopiero teraz ta płyta ma realną szansę trafić do jakiegoś nieco szerszego grona odbiorców. Wygląda na to, że do zeszłego roku grupa nie miała nawet profilu na Facebooku, co też może być pewnym wyznacznikiem tego, jak to z działalnością Galaverny wcześniej było, choć jednocześnie na YouTube można znaleźć materiały z ich koncertów sprzed dwóch czy trzech lat. W każdym razie płyta jest tak znakomita, że warto skorzystać z tej furtki i przemycić ją na bloga, nieco naginając jego zasady. I teraz kolejne pytanie – czy zespół z jakiegoś powodu sam zwlekał z
przedstawieniem tych nagrań światu, czy może trafiał na głuchych ludzi, którzy
kompletnie nie potrafili dostrzec magii w tych dźwiękach i nie byli
zainteresowani ich wydaniem? Na to pytanie odpowiedzi też niestety nie znam,
wiem za to na pewno, że Dodsdans to
jedna z moich największych muzycznych niespodzianek tego roku.
Dodsdans to nieco ponad 40 minut muzycznej przyjemności podzielonej
na osiem kompozycji. Choć zespół przyznaje się do inspiracji muzyką progresywną
oraz średniowieczną, przede wszystkim słychać, że panów fascynują klimaty
akustycznego folk-rocka podszyte mrokiem i historiami dość odległymi od
beztroskich pląsów po łąkach z wiankami na głowach, z którymi często folk
kojarzymy. Wystarczy zresztą spojrzeć na tytuł płyty i okładkę – nawiązanie do
średniowiecznego konceptu tańca śmierci. Ta mroczna, nieco groteskowa okładka
doskonale zresztą oddaje muzyczny charakter tej płyty. Album rozpoczyna dwupak
tytułowy – Dods… i …dans, dwie zdecydowanie najkrótsze
kompozycje na albumie, choć może po prostu powinniśmy je traktować jako jeden
numer. I o ile w części pierwszej wiele się jeszcze nie dzieje, o tyle druga
zaskakuje niezwykle chwytliwym motywem granym na altówce oraz pięknym wejściem
fletu… i przede wszystkim kapitalną melodią. To faktycznie numer wręcz
taneczny, który idealnie nadawałby się do jakiegoś mrocznego, mocno
psychodelicznego (zapewne europejskiego) filmu ze scenami obłąkańczych tańców.
Przyznam szczerze, że to już mi przy pierwszym odsłuchu wystarczyło, by mieć
pewność, że polubię ten album.
A ciąg dalszy mnie w tym
przekonaniu utwierdził. Pięknie, niezwykle lekko brzmi Cerberus, który kojarzy mi się trochę klimatem z ostatnią, genialną
płytą Gadiego Caplana. W dodatku te brzmienia akustyczne i instrumentarium
mniej oczywiste dla muzyki rockowej znakomicie uzupełniła piękna solówka gitarowa.
W pierwszej chwili nie byłem do końca przekonany do wokalu lidera grupy Valerio Goattina –
wydawało mi się, że brakuje w nim luzu, swobody. Znacznie lepiej brzmiały
dwugłosy. Ale po kilku odsłuchach przestałem zwracać na to uwagę. Przepięknie,
nieco buckleyowsko, robi się w Sweet
Annika. Zespół pokazuje tu, że wcale w warstwie muzycznej nie musi dziać
się bardzo dużo, by można było stworzyć urzekający klimat. Smell of Ember korzystna ponownie z kapitalnego połączenia brzmień
akustycznych z fantastyczną, krótką wstawką gitary elektrycznej. W Mother’s Leaving początkowa dynamika po
jakimś czasie ustępuje miejsca pięknej melancholii, a klimat, który udało się
tu stworzyć muzykom z Werony, o dziwo skojarzył mi się ze spokojniejszymi
fragmentami płyty Mad Season. Wiem, że to może zaskakujące zestawienie, ale właśnie
to przyszło mi do głowy podczas odsłuchu, a ze skojarzeniami nie ma co walczyć.
Myślę, że największą siłą tej
płyty – oprócz urzekającego brzmienia i fantastycznego wykorzystania dostępnego
instrumentarium – jest to, że panowie snują tu kapitalne opowieści także wtedy,
gdy nie słyszymy wokalu. Nawet gdy długimi fragmentami słuchamy tylko dźwięków
dochodzących z instrumentów, nie da się odczuć, że brakuje tu narracji. Tak
jakby zespół zaczynał swoją opowieść, wykorzystując słowa, ale kontynuował ją i
rozwijał już bez nich. Wyszło świetnie. Decyzja o zakupie płyty od zespołu na
Bandcampie zapadła właściwie już po drugim odsłuchu. Może i nie jest to muzyka,
którą włączycie w domu, kiedy znajomi wpadną na mecz, pograć w planszówki albo
poplotkować przy wódeczce, ale już na bardziej klimatyczne, sprzyjające
wyciszeniu spotkania (czy ktoś jeszcze praktykuje wspólne odsłuchy nowej muzyki
w domowym zaciszu?) lub samotne wieczory będzie jak znalazł.
Płyty możecie posłuchać (oraz kupić ją za bardzo przystępną cenę) na profilu grupy na Bandcampie.
1. Dods... (2:28)
2. ...dans (3:44)
3. Cerberus (6:03)
4. Sweet Annika (5:07)
5. Smell of Ember (6:07)
6. Burning Ashes (5:20)
7. Mother's Leaving (5:27)
8. Uppvaknande (8:51)
--
Zapraszam
na prowadzone przeze mnie audycje Lepszy Punkt Słyszenia oraz Purple FM w radiu Rock
Serwis FM w każdy piątek o 21 i środę o 18
http://rockserwis.fm
http://facebook.com/lepszypunktslyszenia - profil audycji
http://rockserwis.fm
http://facebook.com/lepszypunktslyszenia - profil audycji
http://facebook.com/groups/rockserwisfm - tu można porozmawiać ze mną oraz z innymi słuchaczami w trakcie audycji
Ciekawe podejście, zupełnie nieszablonowe frazowanie, podoba mi się. Nie są ortodoksami i jak trza to elektrykę włączają ze skutkiem bardzo udanym. A ja ostatnio omijałem Italię, bo tam jest zatrzęsienie dobrych głównie progresywnych kapel. Okazuje się, że we wszystkim trzeba zachować umiar ;-)
OdpowiedzUsuńFolk rock to ciekawa i eksperymentalna muzyka. Znakomicie się komponuje z lekkim dźwiękiem.
OdpowiedzUsuń