wtorek, 20 grudnia 2016

Svin - Missionær [2016]



To cios z cyklu tych, których człowiek zupełnie się nie spodziewa. Teoretycznie nie do końca moja muzyczna bajka, ale czasami zdarza się, że album operujący na peryferiach moich muzycznych zainteresowań z jakiegoś powodu trafia w punkt. Oj trafili muzycy z duńskiej grupy Svin, trafili. Nie są to debiutanci, wszak formacja ma na swoim koncie już kilka albumów, ale ja poznałem ich dopiero teraz, przy okazji premiery krążka Missionær, i wiem już, że i z wcześniejszymi wydawnictwami trzeba się będzie zaznajomić, bo muzyka na Missionær uderzyła tak celnie, że od kilku dni nie mogę namierzyć wszystkich elementów szczeki.

Na facebookowym profilu kwartetu z Kopenhagi można wyczytać, że cieszą się wolnością w muzyce i że zależy im na wyrażaniu przez sztukę niezależności i wolności w sposób nieskrępowany. Nagrana w islandzkim studiu zespołu Sigur Rós czwarta płyta Svin to dowód na to, że nie są to tylko przechwałki muzyków. Sześć kompozycji, które składają się na niecałe 40 minut muzyki, tworzy kapitalny klimat łączący muzykę awangardową, psychodeliczną, jazz eksperymentalny a nawet pewne cechy ambientu. Jeśli miałbym porównać muzykę zawartą na Missionær do czegokolwiek z mojej muzycznej bajki, to natychmiastowym moim skojarzeniem od pierwszego odsłuchu były instrumentalne utwory Bowiego z czasów „trylogii berlińskiej”: Sense of Doubt, Moss Garden, Neukӧln czy Warszawa. Duża w tym zasługa sporej roli saksofonu i klarnetu, które kontrastują z często niezwykle spokojnym, chłodnym tłem. W otwierającym płytę utworze Dødskontainer ten kontrast tworzy kapitalny klimat przez pierwszych kilka minut, potem jednak muzycy uderzają mocniej, tworząc pozornie chaotyczną przeszywającą kakofonię. Færgen Ellen brzmi dla odmiany zaskakująco… piosenkowo. No dobrze, może na bardziej tradycyjnym albumie muzycznym, wypełnionym utworami o schematycznej konstrukcji, uznałbym ten utwór za nieco dziwaczny, lekko eksperymentalny. Tu brzmi niczym próba przekonania słuchaczy, że jednak nie wszystko na tej płycie będzie zwariowane i nieprzystępne. Próba zresztą całkiem udana, choć od razu muszę zaznaczyć, że to zdecydowanie najkrótsza, bo niespełna czterominutowa kompozycja. Fantastyczny, nieco tajemniczy i melancholijny klimat wprowadza V. Oszczędna, wyjąca na drugim planie gitara wykonuje tu świetną robotę, podobnie zresztą jak delikatny, zapętlony motyw perkusyjny w tle, ale to znowu saksofon wychodzi na pierwszy plan i sprawia, że tak po prostu przechodzą człowieka ciarki. Takich numerów moglibyśmy się spodziewać choćby po bonusach do płyt Riverside (Night Sessions), bo to zbliżone pola muzyczne.

Japser, najspokojniejszy utwór na płycie, to klimat niemal ambientowy, tworzony przez delikatne tło i pojawiające się od czasu do czasu na pierwszym planie uzupełniające to tło dziwne dźwięki. To kompozycja, która z powodzeniem mogłaby stanowić ścieżkę dźwiękową do filmu grozy czy do opowieści osadzonej w realiach post-apokaliptycznych. Jest zimno, tajemniczo i mrocznie przy niezwykle skromnej aranżacji. Kirkeorgelsafrikaner to zdecydowanie najdłuższy utwór w zestawie, kompozycja trwająca ponad dziesięć minut. Zgodnie z tytułem początek sprawia wrażenie niemal muzyki mszalnej, lecz szybko wchodzi zapętlony motyw perkusji i basu, trochę w stylu Floydowego On the Run, który natychmiast ożywia klimat. Całość szybko nabiera dynamiki i rozkręca się, zmierzając w stronę nieco obłąkanej psychodeliczno-jazzowej improwizacji, aż do spokojnego wyciszenia pod sam koniec. Stella to kontynuacja wyciszenia z końcówki poprzedniej kompozycji. Delikatne tło niczym z muzyki filmowej i nieco chaotyczne wstawki perkusyjne tworzą razem podniosłe i intrygujące zwieńczenie tej fascynującej płyty.

Zupełnie nie spodziewałem się, że pod koniec roku trafi do moich uszu taka płyta. Nieznana mi wcześniej grupa Svin zaskoczyła mnie albumem jednocześnie bardzo nieoczywistym i niełatwym, lecz z drugiej strony intrygującym i zostającym w głowie. Klimat, który duńscy muzycy stworzyli w trakcie tych 38 minut powala chłodem i pozorną nieprzystępnością, zachwyca znakomitym tłem i wielowarstwowością, hipnotyzuje brzmieniem psychodelicznej awangardy. Słuchanie tego albumu we fragmentach w zasadzie nie ma większego sensu, mimo że poszczególne utwory nie przenikają jeden w drugi. Ale te 38 minut to idealna wręcz dawka takich dźwięków, sprawdzająca się perfekcyjnie jako jedna muzyczna opowieść – mocno szalona, chwilami dość chaotyczna, ale niezmiernie ciekawa i absorbująca. Boję się to napisać, ale to chyba płyta dla ludzi, którzy nie mają równo pod sufitem… Wygląda na to, że sam się do nich zaliczam.



--
Zapraszam na prowadzoną przeze mnie audycję Lepszy Punkt Słyszenia w radiu Rock Serwis FM w każdy piątek o 21 (powtórki w niedziele o 14)
http://rockserwis.fm - tu można mnie słuchać
http://facebook.com/lepszypunktslyszenia - a tu porozmawiać ze mną w trakcie audycji
Zapraszam też na współprowadzoną przeze mnie audycję Nie Dla Singli w każdą sobotę o 20
http://zak.lodz.pl - tu można nas słuchać
http://facebook.com/niedlasingli - a tu z nami porozmawiać w trakcie audycji


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz